wtorek, 16 listopada 2021

Sprzedana wyspa

Powieść Halldóra Laxnessa z 1948 r. może i kapkę zwietrzała, wciąż intryguje jednak choćby ze względu na narratorkę. Otóż Ugle przyjechała do stolicy, aby służyć w domu posła i trzeba przyznać, że żadna z niej prowincjonalna gęś, choć tak niektórzy uważają. Owszem, jest może nieco naiwna, ale jest również ambitna i niezależna – nie daje się łatwo zapędzić w kozi róg. Kieruje się własnym kodeksem moralnym, który pozwoli jej przetrwać zawirowania w Reykjaviku.

Dziewczyna trafi bowiem w środek ważnych dla kraju zmian: z jednej strony ważą się losy młodej Islandii, która ma być „sprzedana” Amerykanom jako baza atomowa, z drugiej coraz wyraźniej słychać głosy rzekomych komunistów, za którymi nie przepada duża część obywateli, oczywiście tych dobrze sytuowanych. A że książka jest satyrą, dostaje się snobistycznym burżujom, politykom oraz domorosłym filozofom i artystom. O dziwo, wiele epizodów wydaje się znajoma: znudzone podrostki prześladują demonstrantów, prochy wieszcza narodowego mają pomóc w ocaleniu państwa, dygnitarze na potęgę wikłają się w afery. Sama Ugle też postępuje nad wyraz współcześnie i dzisiaj byłaby prawdopodobnie feministką, a socjalistką – na pewno. Przeżycia w mieście utwierdzą ją w przekonaniu, że nie ma żadnych pragnień poza tym, by zostać człowiekiem, widzieć coś, umieć coś, nie pozwalać nikomu płacić za siebie. [s. 191]

Przy całym uniwersalizmie Sprzedana wyspa pozostaje mocno osadzona w islandzkiej kulturze: sagi są często przywoływane jako punkt odniesienia, przyroda ma wymiar duchowy, z kolei religia może okazać się mieszanką kilku bardzo różnych wierzeń. Istotny jest także kontekst historyczny – w chwili ukazania się książki Islandia była dopiero od czterech lat całkowicie niezależnym krajem. Niby czysto rozrywkowa rzecz, tymczasem tyle w niej smaczków.

 ______________________________________

Halldór Laxness, Sprzedana wyspa – powieść satyryczna, tł. Zenon Szczygielski

SW  Czytelnik, Warszawa 1955 

 

8 komentarzy:

  1. O, a ja niedawno czytałam „Niezależnych” tego autora, a kilka lat temu „Duszpasterstwo koło lodowca”. Polubiłam tego autora i cieszę się, że nadal jest czytany. Akcja tych powieści, które czytałam, toczyła się w okolicach mało zaludnionych. Ciekawi mnie, jak Laxness ukazuje Reykjavik. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że pisałaś o Duszpasterstwie..., bo mnie zaintrygowało i na pewno je przeczytam.;) Reykjkavik jest zaludniony przez osobliwe indywidua, tak bym powiedziała. Zachęcam do lektury, zdecydowanie warto.

      Usuń
    2. Osobliwe indywidua to chyba specjalność Laxnessa, bo w „Duszpasterstwie” i „Niezależnych” też ich pełno. :)

      Usuń
    3. Tym bardziej czuję się zdeterminowana, by go czytać.;)

      Usuń
  2. Piękna okładka! A i treść wydaje się niezwykle intrygująca. Coś czuję, że trzeba będzie wybrać się literacko na Islandię, tym bardziej, że do kompletu można dorzucić którąś z książek przeczytanych przez Koczowniczkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka ze starej dobrej polskiej szkoły grafików, Czytelnik miał kiedyś takich dużo.
      Przyznam, że po tej książce mój apetyt na twórczość Laxnessa gwałtownie wzrósł, zwłaszcza że takiej Isladii w literaturze jak w Sprzedanej wyspie nie znałam.;)

      Usuń
  3. Nie znam ani literackiej, ani pozaliterackiej Islandii, nie znam też pisarza, a opis jest bardzo zachęcający do lektury. Jak to dobrze, że jak już będę całkiem wolna mam swoich kilka zaprzyjaźnionych blogów, a na nich tyle wskazówek czytelniczych. Okładki wydawanych dawniej książek były dodatkową zachętą do lektury, tymczasem dziś często odstraszają. Osobiście odechciewa mi się zakupu książki, którą zdobią fotosy zdjęć z filmów (jakby wydawca nie miał pomysłu na ciekawą oprawę), albo kiczowato słodkich "romantycznych" obrazków. Chyba lepiej byłoby pozostawić czasami sam tytuł i nazwisko autora na czystej kolorowej kartce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również nie kojarzę pisarzy islandzkich oprócz ww. noblisty. Może jakiś twórca kryminałów by się trafił.
      Okładka z samym nazwiskiem autora i tytułem to byłoby coś niesamowitego na polskim rynku; ciekawe, czy pomysł by chwycił. Bardzo dobrze wspominam serię miniatur WL, których nie zdobił żaden obrazek, tylko tło gęsto zapisane drukiem.
      Mnie też dobijają okładki ze zdjęciem, filmowym i zwykłym, to pójście po linii najmniejszego oporu. I jak się domyślam, cięcie kosztów. A przecież projekt okładki może być dziełem sztuki.;)
      A do lektury Sprzedanej wyspy intensywnie zachęcam, rzecz bardzo różna od dzisiejszej prozy.

      Usuń