Uwielbiam tego faceta. Za inteligencję, za prowokacje, a nawet za pesymizm wylewający się z jego powieści. Od czasu „Mapy i terytorium” także za poczucie humoru i ogromny dystans do własnej osoby, cechy zauważalne również w „Porwaniu Michela Houellebecqa”. Film jest jedną wielką zgrywą i kpiną z enfant terrible francuskiej literatury: u Guillaume'a Nicloux bardziej przypomina safandułowatego kloszarda niż uznanego literata i czuje się w tej roli najwyraźniej dobrze.
Pisarz zostaje porwany niby dla okupu, choć trudno dociec, kto jest zleceniodawcą i ewentualnym wybawcą „więźnia”. Zresztą to mało istotne, najciekawszy jest pobyt Houellebecqa u porywaczy, a dokładniej u ich wiekowych rodziców. Pan literat szybko zaczyna się nudzić (ile razy można w końcu czytać „Zakonnicę” Diderota;)) i zgłasza wciąż nowe życzenia: od kolejnego papierosa przez spacer po panienkę na noc. Gospodarzy opija z zapasu trunków, jednego z osiłków doprowadza do furii, upierając się co do treści własnej książki, drugiego z kolei nadweręża podczas nauki zapaśniczych chwytów. Atmosfera przypomina raczej zwariowane spotkanie rodzinne niż porwanie; na ekranie przeważa absurd, luz i bezpretensjonalność.
Film jest zabawny, choć ubawi raczej głównie wielbicieli pisarza. Cały dowcip polega na zabawie wizerunkiem: oto bowiem ceniony i słynący ze zdecydowanych sądów pisarz przedstawiony został jako mało rozgarnięty przeciętniak. Houellebecq pozwolił zakpić z siebie, a pośrednio dał prztyczka w nos artystom o rozbuchanym ego. Kilku jego rodzimym kolegom po piórze należał się jak nic.
______________________________
Porwanie Michela Houellebecqa
reż. Guillaume Nicloux / Francja 2014 / 92’
obsada: Michel Houellebecq, Mathieu Nicourt, Maxime Lefrançois, Luc Schwarz