Mowa będzie o jednym z najpiękniejszych świadectw kultury odpustowej, o sercach. Serca bywają z pszennej mąki, a także z piernika. Malutkie i ogromniaste. Barwne i słodkie. Do konsumpcji i do kontemplacji. Po brzegach lukrowe zawijasy, po środku jakaś sentencja albo fotografia, albo jedno i drugie. Dzisiejszość, która zaatakowała odpusty dywizjami Klossów i Pancernych, która serwuje Gołasa lub Gajosa w miejsce Wiary, Nadziei i Miłości, niewiele oszczędziła z dawnych jarmarcznych kolorków. Po dalekich wsiach, na malejących powiatowych peryferiach trafiają się jeszcze odpusty, rozumiane jako wielka towarzyska okazja i przegląd sił matrymonialnych, i demonstracja kawalerskiego gestu. Tamtejsi jeszcze prowadzą grę w odpust, ale bliżej miasta impreza ma charakter czysto nawykowy. Idzie się do tych straganów, jak na każdy kiermasz. Boże, gdzie są czasy, kiedy człowiek z łaski kupował glinianego Pana Jezusa na glinianym osiołku, i ten osiołek gwizdał, jeśli mu zadmuchano w pupę... Odpust naszych lat to już metal, fotografia i sztuczne tworzywa. Tylko patrzeć, jak ostatni święty Antoni abdykuje na korzyść Mikulskiego. [s. 185-6]
Powyższy fragment pochodzi z tytułowego reportażu w zbiorze „Kup mi serce”, zawierającym teksty z początku lat 70-tych pisane dla „Polityki”. Fragment nieco długi, ale w moim odczuciu dobrze oddaje ducha książki i koloryt epoki. Czy Strońska pisze o jarmarkach czy o malarzach naiwnych ze śląskich kopalń, o turystycznych początkach Krynicy Morskiej czy o legendarnych już wystawach fotografii erotycznej „Venus” w Krakowie, za każdym razem udaje jej się oddać klimat miejsca i osobowość bohatera. Można wręcz odnieść wrażenie oglądania filmu dokumentalnego, zwłaszcza wówczas, gdy Strońska oddaje głos swoim rozmówcom. Takim jak hutnik Łągwa, który relacjonuje swoją ścieżkę kariery, jak pacjentki ze szpitalnego oddziału hematologii, albo dyrektor przedsiębiorstwa i skonfliktowani z nim przedstawiciele rady zakładowej. Tu dokładnie widać znaczenie języka w reportażu: nowomowa biurokratyczna i propagandowa, żargon zawodowy i potoczny język zwykłych ludzi są w „Kup mi serce” tym, czym aktorski kostium w filmie.
Mimo wyraźnej dbałości o styl Strońska nie jest reportażystką idealną (może lepszym określeniem byłoby: publicystką). Nie zawsze panuje nad materiałem, trafiają się teksty przegadane i z lekka chaotyczne. Jakkolwiek stara się przedstawić problem z różnych perspektyw, o obiektywizmie nie ma mowy: dziennikarka przemyca własne zdanie, sugeruje rozwiązania. Tak jest m.in. w przypadku artykułu o kierowaniu dzieci trudnych do poprawczaków, o skomplikowanej kwestii narodowościowej na Śląsku albo o epidemii chorób wenerycznych w Małopolsce. Całkowicie bezstronna bywa rzadko, wyjątkiem jest chyba jedynie reportaż o rozrywkach na wsi („Mała czarna w Jaśkowicach”). I choć obecnie pisze się inaczej, także dla pism opiniotwórczych, obrazki odmalowane przez Strońską są cennym i atrakcyjnym świadectwem peerelowskiej rzeczywistości. Na koniec jeszcze jeden fragment z tytułowego reportażu – autorka zastanawiała się nad odległą przyszłością czyli naszą teraźniejszością:
Ciekawe, co też zaserwuje swoim współczesnym odpust z lat dwutysięcznych. Martwą naturę z Marsa? Różańce z księżycowych kamieni? Golemów z piernika? Ktoś znowu będzie się wybrzydzał na jelenie przy kosmicznym wodopoju i międzyplanetarne statki o zachodzie nam nie znanych słońc; ktoś znowu ujmie się za przemijającym I ogłosi videoreportaż z pochwałą tej prawdziwej, tej pięknej kultury odpustowej, do której mieli jeszcze szczęście obywatele XX wieku. [s. 192]
____________________________________________________
Anna Strońska „Kup mi serce”, Czytelnik, Warszawa 1975
To akurat pasuje idealnie tutaj:
OdpowiedzUsuńhttp://setna-strona.blogspot.com/2014/08/wyzwanie-czytamy-ksiazki-nieoczywiste.html
Warto wyszukiwać coś "poza nurtem".
Pozdrawiam,
Agnesto
Zdecydowanie warto, zgadzam się.;) Dzięki za lin, przejrzę sobie stronę w wolnej chwili.
UsuńTrochę nasz czas wyprzedziła autorka w swoich rozważaniach o przyszłości, chociaż, jak widzę, problem z odbiorem jelenia przy wodopoju zawsze był i będzie palący ;)
OdpowiedzUsuńAle ma rację, kiedy pisze o ujmowaniu się za przemijającą kulturą odpustową: sama pamiętam doskonale odpusty, jakich już dzisiaj nie uświadczysz, obstawione wozami konnymi, z rękodziełem ludowym, z chałupniczo robionymi przysmakami, których higiena wyrobu pozostawiała wiele do życzenia. Szkoda, że to się już nie wróci, tak samo zresztą, jak z dzisiejszą wsią w ogóle, zmienioną nie do poznania przez dotacje unijne i usilne aspiracje mieszkańców aby dorównać w estetycznej ohydzie niejednemu krajobrazowi miejskiemu.
Poszukam sobie tej książeczki dla sentymentalnych wspomnień :)
Trochę Ci zazdroszczę, tak barwnego odpustu nigdy nie miałam okazji zobaczyć. Jakieś pomniejsze, owszem, ale bez końskich wozów itp. I masz rację, odpusty w całej swej "krasie" nie mają szansy wrócić do naszej kultury. Rękodzieło ludowe i rolnicze wyroby co najwyżej mogę sobie czasem obejrzeć na piknikach ludowych w mieście, ale to już nie ten urok, za bardzo wycackane i higieniczne.;))))
Usuń"Kup mi serce" polecam, sama mam sentyment do lat 70-tych i książka bardzo mi się spodobała.
Zapomniało mi się jeszcze napisać wcześniej, że książka ma wspaniały tytuł :)
UsuńTytuły to jest w ogóle mocna strona Strońskiej. Ciekawsze przykłady:
UsuńCi wspaniali mężczyźni na swoich nietykalnych stanowiskach
Oda do prezesa
Orzeł czy marka
Nie każdy wyjeżdża z kurortu
Ja, Łągwa
U mnie od razu wzbudziły zainteresowanie.;)
Faktycznie, tytuły takie, że chce się od razu sięgać i czytać! Szczególnie pierwszy (bardzo aktualny) i czwarty (świetnie opisujący pewien styl życia sporej nawet grupy społecznej).
UsuńP.S. Pobuszowałam na Allegro i trafiłam na równie świetny: " W wolnych chwilach przed śmiercią" :) A przy okazji widzę, że czekają mnie chyba większe zakupy z tą Strońską i tu muszę Ci tu, Anno, szczerze podziękować za zwrócenie uwagi na to nazwisko :)
UsuńAleż nie ma za co.;) Będzie mi miło, jeśli napiszesz później kilka słów, czy lektura spodobała Ci się. "W wolnych chwilach..." chyba umknęło mojej uwadze, nie kojarzę tego tytułu. Swoją drogą to też niezły tytuł, podobnie zresztą jak "Tyle szczęścia dla szewców".
Usuń@ Jabłuszko
UsuńBlogspot wczoraj nawalił i przyblokował Twój wpis dot. tytułów reportaży.;( Masz rację, tytuły nadal aktualne, problem poruszony w pierwszym reportażu (nadużycia w firmach itp.) - także. Ciekawie byłoby też odwiedzić stare kąty w Krynicy i napisać ciąg dalszy historii.
Strońska nie wzięła pod uwagę, że w latach dwutysięcznych odpustów może już w ogóle nie być, nawet tych w wyrobami z tworzyw sztucznych i dzisiaj nawet te wspominane są z sentymentem. Czasami tylko, jeśli ma się szczęście można pogwizdać dmuchając już nie glinianemu osiołkowi w pupę tylko ptaszkowi w ogon, praeterit enim figura huius mundi :-)
OdpowiedzUsuńNie przewidziała, pewnie nie ona jedna. Kto by pomyślał 40 lat temu, że rola Kościoła ogromnie się zmieni i np. widok gołej pupy na ulicy nie będzie nikogo dziwił, a tym bardziej bulwersował.;(
UsuńTo jest właśnie najzabawniejsze w prorokowaniu przyszłości, że każdy mierzy ją miarą teraźniejszości - często zakładana jest ewolucja, mutacja danego zjawiska, ale jego zaniknięcia praktycznie wcale się nie rozważa.
OdpowiedzUsuńA te reportaże kojarzą mi się odrobinę z "Prowincjami" B. Białka.
Trudno jest być prorokiem we własnym kraju.;) Z drugiej strony 40 lat to szmat czasu, dzisiaj nawet trudno przewidzieć, co będzie za 10 lat.
UsuńZainteresowałeś mnie Białkiem, przyjrzę się mu bliżej.
Coraz trudniej trafić na tradycyjny odpust. Przyznam się, że ostatni raz brałam w takim udział gdy miałam jakieś 6 lat (rok 1985). Choć byłam mała to doskonale go pamiętam. Szkoda, że polskie tradycje zanikają lub są wypierane przez obce.
OdpowiedzUsuńSama mniej więcej w tym samym czasie widziałam ostatni odpust. Ze względu na wagę miejsca (Święta Lipka) królowały jednak dewocjonalia, rękodzieła nie pamiętam.
UsuńPo przejrzeniu internetu widzę jednak, że niektóre parafie nadal organizują odpusty. Teraz pewnie dominuje na nich chińska tandeta.;(
Pamiętam, że lokalny odpust odbywający się w Zielone Świątki, był jednym ze stałych i wielce wyczekiwanych punktów wakacji spędzanych u Dziadków. Oranżada z foliowego worka, lody z blaszanej bańki i sensacje związane z połączoną ich konsumpcją ... Cóż, pewnych rzeczy się nie zapomina :P
OdpowiedzUsuńSensacje, powiadasz. Taka mieszanka mogła generować skutki uboczne.;)
UsuńU mnie była tylko wata cukrowa i małe oranżadki, bo to bardziej miastowe odpusty. Najmilej wspominam jednak plastikowe niby-motylki na druciku, na które trzeba było dmuchać, żeby się kręciły.
Ja pamiętam "korki" i dwulufową bestię, którą zafundował mi nie pamiętam już kto i która przyćmiła jednolufowce kolegów :) A potem, w starszym wieku, eksperymenty z obieraniem tego odpustowego materiału wybuchowego z ochronnej otoczki i ciskanie o drogę celem zdetonowania. Dziw, że mam czym dziś stukać w klawiaturę :D
Usuń