piątek, 16 września 2016

Dickens i porto

 - Co pan najchętniej pije? - zapytał Sam.
 - O! Mój młody przyjacielu - rzekł pan Stiggins - napoje to tylko marność.
 - To prawda, wielka prawda! - szepnęła pani Weller, potakując.
 - Tak jest - odrzekł Sam. - Ale jaka z tych marności najwięcej przypada panu do smaku? Która jest pańską ulubioną marnością?
 - O! mój młody przyjacielu! - odparł pan Stiggins - ja gardzę wszystkimi. Ale jeżeli jest jaka, mniej wstrętna od innych, to płyn, który nazywa się arakiem; gorący, mój przyjacielu, i z trzema kawałkami cukru na szklankę!
 - Przykro mi, panie, ale tej marności nie pozwalają sprzedawać w tym zakładzie.
 - O! Serca zatwardziałe! - zawołał pan Stiggins. - O złośliwości ohydna nieludzkich prześladowców! -
 To powiedziawszy, świątobliwy człowiek znowu począł przewracać oczyma, uderzając się parasolem w kamizelkę. Na jego usprawiedliwienie powiemy, że teraz oburzenie jego było szczere i nieudane. Gdy pani Weller i czerwononosy skończyli wyrzekania na ten nieludzki zwyczaj i na sprawcę jego rzucili całą masę pobożnych i świętych przekleństw, pan Stiggins wyraził zdanie, że byłby za butelką wina Porto, dobrze ogrzanego, z cukrem i korzeniami, gdyż według jego zdania, jest to mieszanina odpowiednia dla jego żołądka i mniej mająca posmaku marności, aniżeli inne.

Charles Dickens, Klub Pickwicka, przeł. Krystyna Czerwijowska, t. 2, PIW, Warszawa 1952

Pan Pickwick wg pomysłu Kyda (źródło zdjęcia)

Aleksander Przybylski w Literackim almanachu alkoholowym pisze o porto tak:
Wino z tego portugalskiego miasta pojawia się na stolach bohaterów powieści Klub Pickwicka Charlesa Dickensa. Co znamienne, nią pojawiają się ono często, mimo że okazji do picia jest wiele. Jak skrupulatnie wyliczył Peter Ackroyd, autor monografii o Dickensie, pickwickczycy na przestrzeni dwóch tomów śniadają trzydzieści pięć razy, obiad jedzą trzydzieści dwa razy, nieco mniej zaś wydają obiadów proszonych, bo tylko jedenaście. Za to drobnych przekąsek, podkurków i podwieczorków jest łącznie dwieście czterdzieści dziewięć! Porto to jednak rarytas, który podaje się od wielkiego dzwonu lub dla szczególnego ukontentowania gości. […]

Współcześni panu Pickwickowi Anglicy pałali do tego trunku miłością szczerą i gorącą. Powody tej miłości były nie tylko natury gastronomicznej, także polityczno-handlowej. To waśnie brytyjscy kupcy, osiedlający się od połowy XVIII wieku po lewobrzeżnej stronie Porto, udoskonalili sposób wzmacniania wina i rozwinęli jego produkcję (dowodem niech będą nazwy do dziś istniejących marek, takich jak Sandeman, Taylor czy Offley). Ponadto w czasie wojen napoleońskich wstrzymano import win francuskich. Lukę na rynku wypełnili Portugalczycy, wysyłając w stronę Albionu statki załadowane porto. W czasie gdy toczy się akcja Klubu Pickwicka Mały Kapral jest już martwy od dobrych kilku lat, blokada została zniesiona, a mieszkańcy Porto, niezadowoleni z brytyjskiej dominacji, zdążyli podpalić kilka faktorii. Sentyment jednak pozostał, a porto wciąż było winem preferowanym wśród londyńskich esquires. [s. 92-93]
Ilustracja Roberta Seymoura do Klubu Pickwicka (źródło zdjęcia)

niedziela, 11 września 2016

Wódki, piwa i koktajle

Aleksander Przybylski zbadał literaturę pod kątem trunków w niej spożywanych i stworzył niezwykle atrakcyjny (czego nie zapowiada okładka) Literacki almanach alkoholowy. Obok klasyków słynących z dobrego pióra i ze słabości do alkoholu (patrz: Hemingway, Bukowski, Jerofiejew, Iredyński, Pilch) zaprezentował wybory mniej oczywiste, zarówno jeśli chodzi o autorów, jak i przedmiot badań. To akurat uważam za główną zaletę tego wielce kształcącego dzieła.


I tak w rozdziale o wyrobach browarniczych znalazło się miejsce dla piwa świerkowego z Emmy Jane Austen, drozdowskiego z Syzyfowych prac Żeromskiego oraz dla Pilsnera z Postrzyżyn Hrabala. Bardziej nęcące wydają się wina - weźmy choćby słodkie Fondillon pijane w Rękopisie znalezionym w Saragossie, korzenny hipokras Rabelais'go czy pachnącą orzechami i suszonymi owocami małmazję z szekspirowskiego Ryszarda III. W kompendium nie mogło zabraknąć także pechowego wina porzeczkowego, którym Ania z Zielonego Wzgórza nieświadomie upiła swoją przyjaciółkę. Lista alkoholi jest długa, tymczasem przed nami jeszcze wódki i koktajle, napoje niepijalne oraz – uwaga – nieistniejące i nierozpoznawalne. Te ostatnie najczęściej pojawiają się w literaturze fantasy i science fiction, ale nawet Witkacy ma się czym pochwalić – wino Dżewe, mizalen, likiery z drzewa He-He do dzisiaj intrygują badaczy literatury.


Te wpisy byłyby raczej nudne, gdyby nie dodatki: każdemu cytatowi towarzyszy opis trunku uwzględniający jego pochodzenie, sposób podawania oraz skutki uboczne. Tymi ostatnimi nie musimy się na szczęście martwić, ponieważ autor zadbał o dobre samopoczucie czytelnika i sporządził listę remediów – od czekolady pana Pepysa po bardziej swojskie zsiadłe mleko Hłaski. A jeśli ktoś będzie już naprawdę zmęczony, zawsze pozostają do obejrzenia ilustracje – też kapitalne.;)

___________________________________________________________________________
Aleksander Przybylski, Literacki almanach alkoholowy, Słowo/obraz terytoria, 2016

wtorek, 6 września 2016

Cytrynowy stolik

W Kamp dosiadam się do cytrynowego stolika. Tutaj rozmowa o śmierci jest dozwolona – wręcz obowiązkowa. I bardzo kojąca. [s. 213]

Julian Barnes w Cytrynowym stoliku również zezwala na rozmowy o śmierci, woli jednak opowiadać o starości. Jego historie na swój sposób napawają optymizmem, ponieważ dowodzą, że schyłek życia nie musi być nudny. W ujęciu brytyjskiego pisarza jest wręcz pasjonujący, co piszę z dużą dozą ironii.


Bohaterowie opowiadań pracują, zakochują się, znajdują nowe pasje albo przeciwnie, popadają w nałogi, gnuśnieją lub po prostu umierają. Każda postać jest diametralnie różna od poprzedniej: pochodzi z innego środowiska, niekiedy również z innej epoki i kraju - dość powiedzieć, że pojawi się nawet Turgieniew i Sibelius. Moje ulubione opowiadanie to zdecydowanie Czujność czyli monolog melomana, którego z równowagi wytrącają hałaśliwi słuchacze koncertów muzyki klasycznej, oraz Rzeczy, o których wiemy czyli zapis spotkania dwóch zaprzyjaźnionych wdów, skrupulatnie przemilczających niewygodne dla ich znajomości fakty. W Cytrynowym stoliku wszyscy są cudownie niedoskonali albo zwariowani, a przez to sympatyczni, bo przecież trudno nie polubić postaci, w których znajduje się odbicie własnych dziwactw.

Barnes jest dowcipny i zgryźliwy, romantyczny i gorzki, nade wszystko jest jednak błyskotliwy. Swobodnie zmienia formę i style, o starości pisze ze zrozumieniem i z lekkością, ani na chwilę nie obniżając lotów. Dla takiego pisarstwa jestem w stanie zjeść nawet kilka cytryn.

_________________________________________________________________________
Julian Barnes, Cytrynowy stolik, tłum. Joanna Puchalska Świat Książki, Warszawa 2012


czwartek, 1 września 2016

Linie

W opowiadaniach Krisztiny Tóth znajduję wiele znajomych obrazków: mało przyjemne wizyty u przyjaciół rodziców, zabawy znalezionymi na drodze szkiełkami, wizyty wujka z zagranicy czy opowieści o fatum ciążącym nad pewnym blokiem. Albo opisy takie jak ten:

Moje dzieciństwo przypadło na okres mundurków w kolorze indygo oraz podręczników i zeszytów obłożonych w papier tego samego koloru. Potężny gmach szkoły zawsze był przepełniony dochodzący mym ze stołów zapachem warzywnej papki, zmieszanym z wydobywającym się z sali gimnastycznej smrodem pryszczatych dziecięcych ciał i butów sportowych na gumie. [s. 15]


Przyjemnie jest odnaleźć w literaturze wycinek własnego świata, jednak z bohaterkami Linii kodu kreskowego łatwo utożsamiam się z innego powodu: intymności. Autorka raczej wykreśla słowa niż dodaje i może w tym, przynajmniej częściowo, tkwi sekret siły jej prozy – skondensowanej i precyzyjnej, a w rezultacie bardzo intensywnej. Z początku zwyczajne i niewinne historie potrafią kilka stron później zdezorientować i mocno szarpnąć emocjami, ale to lubię, lektura powinna odciskać jakieś piętno na czytelniku.

U Tóth podoba mi się również jej „systematyzowanie” opowiadań – w zbiorze Pixele kluczem były części ciała, teraz są nim linie. To ciekawy zabieg i jeszcze ciekawsze wykonanie. Aż chciałoby się sprawdzić, jak autorka radzi sobie w dłuższej formie, w krótszej osiągnęła już wysoki poziom.

_________________________________________________________________________
Krisztina Tóth, Linie kodu kreskowego, przeł. Anna Butrym, Książkowe Klimaty 2016