Lubię przeglądać w antykwariatach stare numery „Literatury na Świecie” czyli te z lat 70. i 80., kiedy pismo wydawano w małym, poręcznym formacie i niekonwencjonalnej szacie graficznej. Okładki numerów poświęconych Karen Blixen, Vaclavowi Havlowi i Talmudowi utkwiły mi w pamięci najmocniej, bo jako pierwsze trafiły do moich nastoletnich wtedy rąk. Z zawartością było inaczej – największe emocje wzbudziła lektura fragmentów „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego, „Koloru purpury” Alice Walker oraz „Sexusa” Henry’ego Millera. Nie skłamię pisząc, że czytałam je z wypiekami na twarzy.
W czasach licealnych LnŚ była dla mnie prawie nieosiągalna, przy dużej dozie szczęścia można było trafić na nią w czytelni albo pożyczyć od polonisty czy znajomych. Pismo legenda po prostu. Po 1989 r. literatura światowa zaczęła docierać do nas szerokim strumieniem i LnŚ straciła nieco na prestiżu, choć nadal zajmowała się autorami w Polsce mało znanymi lub znanymi, ale nietłumaczonymi. Nadal przecierała literackie szlaki, co dobrze widać, gdy zajrzymy do numerów sprzed 10-15 lat. I tak na przykład z pisarzy omawianych w numerze rumuńskim (nr 01-02/2000) przekładów na język polski doczekał się Mircea Cărtărescu i Norman Manea, z wydania japońskiego (nr 01-03/2003) – Hiromi Kawakami, Eimi Yamada i Masahiko Shimada. Nawet taki ułamek cieszy.
Obecnie „Literatura na Świecie” wciąż promuje rzeczy niszowe, ale zawsze wartościowe. Jeden z tegorocznych numerów w całości poświęcono Gézie Csáthowi, następny Kawafisowi, z kolei najnowszy stanowi oryginalną mieszankę twórczości czterech bardzo różnych od siebie pisarzy. Są migawki Josepha Rotha z powojennego Wiednia, jest korespondencja Patricka Modiano i eseje o nim samym, są relacje Jana Potockiego z podróży do Turcji i do Egiptu, jest też duży fragment dość zabawnej, osiemnastowiecznej powieści niejakiego Xaviera de Maistre’a. Plus frapujący artykuł Anny Wasilewskiej o polskich przekładach „Rękopisu znalezionego w Saragossie”.
LnŚ trzyma poziom, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Z wiekiem zaczęłam doceniać tzw. artykuły przedmiotowe, nawet jeśli dotyczą autorów zupełnie mi obcych, częściej zaglądam również do omówień przekładów (taka np. analiza krytyczna najnowszego tłumaczenia „Wielkiego Gatsby’ego” wprawiła mnie wręcz w zdumienie). I chyba ulegnę dowcipnym zaproszeniom redakcji do prenumeraty pisma, bo warto.