poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Pechowi Londyńczycy

Przedwstępnie autorka zaznaczyła, czym "Londyńczycy" nie są (podręcznikiem do historii), jakich funkcji książka nie spełnia (nie daje ogólnego obrazu, nie syntezuje, nie zajmuje stanowiska ani nie rości sobie pretensji) oraz jaka jest (subiektywna, bo reportaż wymaga dokonania wyboru). Sprytne posunięcie, z góry udaremnia wszelkie zarzuty i krytykę. Równie dobrze można napisać: jak coś się nie podoba, to proszę poczytać sobie coś innego. Nie tędy droga.


Liczne pochlebne recenzje oraz notka na okładce sugerowały książkę dającą w miarę ogólny wgląd w życie powojennych emigrantów z Polski w Wielkiej Brytanii, tymczasem już przedwstępnie (patrz wyżej) Ewa Winnicka zapowiedziała, że książka zawiera kilka historii z życia. Nie ma sprawy, w końcu najciekawsi są ludzie - opowieści "od Sasa do lasa" nie były największym rozczarowaniem podczas lektury. W "Londyńczykach" najbardziej raził mnie styl a la Szczygieł będący jedynie jego mało udaną podróbką. Mamy zatem charakterystyczne przeskoki w czasie, niewidocznego reportera i delikatny sarkazm, które w miarę powielania tracą niestety na atrakcyjności i zaczynają nieco uwierać. Autorce zdarza się zarzucać czytelnika nieważnymi faktami (np. w "Kim jest Lili?", "Ostatni minister skarbu"), co w efekcie daje wrażenie chaosu. Przeszkadzał mi także brak podpisów pod zamieszczonymi fotografiami, a przecież - jak wynika z treści - osoby na nich przedstawione zostały zidentyfikowane.

Książka naturalnie ma walory poznawcze - bardzo ciekawy jest tekst przedstawiający zmienne losy polskiej emigracji ("Zgubieni, znalezieni, zagubieni"), reportaż o żonach generała Andersa ("Zastąpiona") czy o poszukiwaniu kandydata na lidera narodu polskiego ("Angielski król Polski"). Dzięki barwnemu bohaterowi na pewno na dłużej zostaje w pamięci „Mister Pałac i jego ojczyzna” czyli monolog księcia (?) Żylińskiego, który w Londynie wybudował niezwykły gmach. W świetle całego zbioru przestałam się dziwić, że Brytyjczycy postrzegali Polaków jako nieuleczalnych romantyków (słowo romantyk nie jest komplementem): nierealne pomysły, skłonność do brawurowych akcji oraz buntownicza natura chłopców znad Wisły zrobiły swoje. Kto wie, w jakim stopniu opinia ta pokutuje do dziś.

Wychodząc od znalezionych na ulicy zdjęć (czego nie odczuwa się podczas lektury, a szkoda) można było stworzyć rzecz bardzo dobrą. W moim przekonaniu "Londyńczycy" są ledwie przeciętni, głównie za sprawą warsztatu autorki. Książka wiele skorzystałaby na dobrej redakcji, tymczasem w moim odczuciu temat został zmarnowany. Polska emigracja najwyraźniej także i do dziennikarzy nie miała zbyt wiele szczęścia.

_________________________________________________________

Ewa Winnicka „Londyńczycy", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
_________________________________________________________

czwartek, 26 kwietnia 2012

Gładka fasada

Setki razy pisano już o wzorowych małżeństwach, które nagle okazują się dalekie od ideału. O tym, że pod gładką fasadą pozytywnego wizerunku kryją się rysy i pęknięcia, że idealny mąż ma grzeszki na sumieniu, a i żonie można sporo zarzucić. Taki jest też punkt wyjścia w "Amerykańskich apetytach", na szczęście autorka nie idzie w stronę sensacji, ale skupia się na zachowaniach otoczenia w sytuacji kryzysowej, jaką jest oskarżenie szanowanego naukowca o zabójstwo. I tu kolejna niespodzianka - Oates nie podąża utartym szlakiem hipokryzji, ona kluczy po bardziej zawiłych ścieżkach ludzkiej natury.


Ciekawie jest obserwować zakłopotanie osób z bliskiego otoczenia oskarżonego, jeszcze ciekawiej jest śledzić ich postawy w miarę pojawiania się nowych faktów ważnych dla śledztwa. Rodzina i przyjaciele przechodzą swoisty test z lojalności, zaufania i miłości, a trudno o zdrowy osąd, gdy w grę wchodzi śmierć przyjaciółki. Pojawia się rozczarowanie własnym środowiskiem, sukcesy i aspiracje poddaje się weryfikacji. Bez względu na wyrok w sprawie, nic już nie będzie takie jak wcześniej - solidne fasady zostały naruszone w sposób trwały.

"Amerykańskie apetyty" dały mi wreszcie coś, czego u Oates wcześniej szukałam, ale nie znalazłam: gęstą od emocji i znaczeń prozę oraz głębię psychologiczną. Podczas lektury przychodziły mi wciąż na myśl moje ulubione "Pary" Updike'a - zbliżone w tematyce i równie boleśnie obnażające prawdę o nas samych. Nie są to książki łatwe, ale wyjątkowo sycące - mój apetyt na intensywne wrażenia czytelnicze został zaspokojony w pełni.

_______________________________________________________________________________________

Joyce Carol Oates "Amerykańskie apetyty" tłum. Regina Triba-Wosik, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2001
_______________________________________________________________________________________



poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Niech się święci

... Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich;.)

Zdun czyta Lukrecjusza (Warszawa, lipiec1977 r.)


Zdjęcie autorstwa Aleksandra Jałosińskiego pochodzi z wystawy fotograficznej 'Chodząc po ziemi', którą można obejrzeć w Domu Spotkań z Historią, ul. Karowa a 20 w Warszawie do 20 maja 2012 r.


Więcej zdjęć tutaj


***********

uzupełnienie z 28.05.2012 r.

W Dużym Formacie z 24 maja 2012 r. autor powyższego zdjęcia mówi o okolicznościach jego powstania:

Aleksander Jałosiński: Ten zdun robił w moim domu piec, a ja rozpakowywałem bibliotekę. Przed domem wycierałem książki z kurzu, a on bez przerwy wychodził na papierosa. Zobaczyłem, że podchodzi i bierze książkę do ręki. Wiedziałem, że za 20 minut zrobi sobie kolejną przerwę na papierosa, więc wyjąłem aparat i czekałem




piątek, 20 kwietnia 2012

Klub czytelniczy (odc. 16) - Głęboki sen

Była połowa października, około jede­nastej przed południem - pochmurny, typowy o tej porze roku dla podgórskiej miejscowości dzień, zapowiadający chłodny, siekący deszcz. Miałem na sobie jasnoniebieską koszulę, odpowiedni do tego krawat i chusteczkę w buto­nierce, czarne spodnie i czarne wełniane skarpetki w nie­bieski rzucik. Byłem elegancki, czysty, świeżo ogolony, pełen spokoju i nie dbałem o to, jakie to robi wrażenie. Wyglądałem dokładnie tak, jak powinien wyglądać do­brze ubrany prywatny detektyw. Szedłem z wizytą do czterech milionów dolarów.

Tak brzmi początek "Głębokiego snu" Raymonda Chandlera. Gdyby ktoś miał ochotę na porównanie z oryginałem, tekst dostępny jest na tej stronie.


Pytania na dziś:

1. Jaki jest Wasz stosunek do literatury sensacyjnej? Często po nią sięgacie? Czy macie swoich ulubionych autorów i bohaterów?

2. Podobno powieść kryminalna mówi o danym społeczeństwie więcej niż inne gatunki literackie. Czy "Głęboki sen" potwierdza tę opinię?

3. Za co (nie) lubicie Marlowe'a? Czy we współczesnych kryminałach można wskazać bohatera bardzo do niego podobnego?

4. Czy podoba Wam się tytuł powieści? Jakie mieliście w związku z nim oczekiwania co do treści książki? Spełniły się?

5. Powieści Chandlera charakteryzuje specyficzny humor. Czy jakieś fragmenty spodobały Wam się szczególnie?

6. Czy warto dzisiaj czytać kryminały Chandlera? Czy są w stanie konkurować ze współczesną literaturą sensacyjną?

7. Miejsce na Wasze pytania.




Zapraszam do dyskusji.


wtorek, 17 kwietnia 2012

Mistrz & Małgorzata Story

Na początku jest chaos. Dowódca pokrzykuje na żołnierzy, do oddziału dołącza nowy chłopak, mówi się o Czeczeńcach. W głębi sceny, na zdewastowanych teatralnych krzesłach siedzą widzowie: starsze małżeństwo, elegancka kobieta, młody mężczyzna. Za chwilę zacznie się tu kręcić barwne towarzystwo z show-biznesu planujące nową produkcję. Brakuje tylko mistrza i Małgorzaty. Dadzą się rozpoznać dopiero po dłuższym czasie, ona będzie gwiazdą w teatrze, on - wspomnianym już rekrutem-literatem przygotowującym się do akcji. Łącznikiem między tymi dwoma światami będzie stary, pożółkły i zniszczony egzemplarz powieści Bułhakowa.

źródło zdjęć

Nie ukrywam, że przez dobre pół godziny trudno mi było zgodzić się z taką interpretacją "Mistrza i Małgorzaty". Zawsze, a właściwie do chwili obejrzenia spektaklu Teatru z Bielska-Białej, wydawało mi się, że książka jest na tyle szalona, że nie wymaga unowocześniania. Po tym, co z tekstem zrobił reżyser i scenarzysta Robert Talarczyk, zmieniłam zdanie. Z powieści wybrał kilka wątków, wymieszał i przeniósł do putinowskiej Rosji AD 2002, tworząc w ten sposób całkowicie nowy utwór. Jak dla mnie, znakomity utwór.

źródło zdjęć

Bułhakowowski Jeszua staje się czeczeńskim jeńcem, którego sądzić ma prokurator wojskowy. Przebieg i wynik przesłuchania nikogo nie zaskoczy - będzie dokładnie taki jak u Piłata. Bal w moskiewskim Variétés odbędzie się, a jakże. Szemrane towarzystwo celebrytów, ludzi półświatka i bywalców seks-klubów tworzy istną menażerię - obrzydliwą i hałaśliwą, ale odpowiadającą zamysłowi Bułhakowa. Swoją drogą trudno się połapać, która z postaci należy do diabelskiego świata, równie dobrze mogą to być wszyscy. Obie rzeczywistości boleśnie się zderzą, kiedy zamaskowani i uzbrojeni mężczyźni wtargną na scenę i otworzą ogień do widzów. To moment wyjątkowo przejmujący, zbieżność z zamachem w teatrze na Dubrowce nie jest przypadkowa.

źródło zdjęć

Mimo początkowych zastrzeżeń spektakl wywarł na mnie ogromne wrażenie. Paradoksalnie za najmocniejszą jego stronę uważam nowatorski sposób odczytania powieści. Interpretacja Talarczyka jest śmiała, niemniej spójna i przekonująca, a przede wszystkim - utrzymana w duchu Bułhakowa. Trochę żal, że w przedstawieniu zabrakło wyróżniających się ról i można tu jedynie mówić o dobrej pracy zespołowej. Wyróżniają się za to niektóre kostiumy i charakteryzacja (Behemot, Hella) oraz muzyka w języku rosyjskim - od ostrego "Moskau" w wykonaniu zespołu Rammstein i Tatu po pieśń o koniu w wyko­na­niu zespołu Lube. Całość po prostu świetna.


*****************************************************************************
Mistrz & Małgorzata story
na motywach powieści Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata
scenariusz i reżyseria Robert Talarczyk
w tłumaczeniu Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego
współpraca reżyserska, scenografia i kostiumy Michał Urban
ruch sceniczny Katarzyna Aleksander-Kmieć
opracowanie muzyczne Krzysztof Maciejowski

obsada: Sławomir Miska, Anna Iberszer, Kuba Abrahamowicz, Robert Talarczyk, Tomasz Lorek, Grażyna Bułka, Adam Myrczek, Mateusz Znaniecki, Kazimierz Czapla, Rafał Sawicki, Jakub Lewandowski, Grzegorz Sikora, Magdalena Gera, Artur Pierściński, Tomasz Drabek, Piotr Bułka, Tomasz Pisarek, Łukasz Matuszek, Janusz Legoń, Katarzyna Zielonka, Gabriela Jaskuła, Sabina Łukawska, Zdzisław Szwabowicz

Premiera 15 stycznia 2011 r.


więcej informacji na stronie Teatru

piątek, 13 kwietnia 2012

Skuteczniejsza od kawy

Główna bohaterka powieści Forster należy do tych osóbek, które ciśnienie i poziom adrenaliny u interlokutora podnoszą w okamgnieniu. Apodyktyczna, opryskliwa i notorycznie niezadowolona Maudie Tipstaff nawet anioła doprowadziłaby do szału. Co dopiero mówić o dzieciach, które musiały ją znosić pod swoim dachem przez kilka miesięcy. Cóż, przychodzi czas, kiedy trzeba zacisnąć zęby i zacząć spłacać dług wobec rodziców.


W rzeczywistości nie wiadomo, kto przechodzi cięższą próbę - dzieci czy ich matka. Starszej pani przyjdzie bowiem pomieszkiwać kolejno każdym z trójki rodzeństwa, które są od siebie tak różne jak dzień od nocy. Co więcej, ich postępowanie nijak się ma do zasad wpajanych im gorliwie od najmłodszych lat. Najstarsza córka okazuje się zamożną, ale sfrustrowaną przedstawicielką klasy średniej. Jej młodsza siostra dla odmiany wydaje się szczęśliwa żyjąc w totalnym nieładzie i nie troszcząc się właściwie o nic. Ostatnią nadzieję stanowi syn, który osiedlił się na śródziemnomorskiej wysepce. Lekko nie będzie, ale Mudie da się wszystkim nieźle w kość, a najbardziej chyba samej sobie.

Choć postać głównej bohaterki jest przerysowana i nie do końca mnie przekonuje, powieść może być ważnym głosem w dyskusji o relacjach rodziców i dzieci. Świetnie pokazuje rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami matki a rzeczywistością oraz kwestię obowiązków wynikających z pewnych ról społecznych. Lektura przyjemna i bez wątpienia na długo zapadająca w pamięć - Maudie Tipstaff nie da się szybko zapomnieć.;)

O książce będzie można porozmawiać od 30 kwietnia 2012 r. na forum Kobiecym piórem.

________________________________________________________________________________

Margaret Forster "Podróże Maudie Tipstaff" tłum. Urszula Łada-Zabłocka, PIW, Warszawa, 1971
________________________________________________________________________________



wtorek, 10 kwietnia 2012

Była sobie dziewczyna

Szkoda, że seria Mity nie przyjęła się u nas. Z listy Canongate doczekaliśmy się zaledwie siedmiu tłumaczeń, przy czym trzy książki wydano poza Znakiem ("Dobry człowiek Jezus i łotr Chrystus" Pullmana, "Ewangelia ognia" Fabera, "Baba Jaga zniosła jajo" Ugresic), bez powiązania z projektem. Z udziału polskich autorów skończyło się na "Annie In w grobowcach świata" Tokarczuk, a przecież wstępnie mowa była także o Jacku Dukaju i Pawle Huelle. Ciekawe, dlaczego pomysł upadł - czyżby polscy czytelnicy nie interesowali się mitami? Trudno uwierzyć.


Mity kojarzą mi się głównie z mrocznymi historiami pełnymi przemocy, tymczasem Girl meets Boy Ali Smith udowadnia, że tak nie jest. Autorka wybrała z "Metamorfoz" Owidiusza mit o Ifis i Jante, jeden z niewielu, który kończy się szczęśliwie i w którym nie dochodzi do przelewu krwi. Jedyne, co się leje u Smith, to woda, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Jest w jeziorach wokół Iverness, gdzie toczy się akcja powieści, często spada z nieba w postaci deszczu (w końcu to Szkocja;)), jest też obiektem pożądania dla speców od marketingu. Dla bohaterów powieści symbolizuje początek i koniec pewnych etapów życia, a pośrednio - zmianę. Są więc przebieranki, dojrzewanie emocjonalne i klarująca się tożsamość seksualna. Wszystko odbywa się płynnie (sic!), naturalnie i bezboleśnie.

W Girl meets Boy najbardziej urzekła mnie lekkość. Smith z finezją i humorem opowiada na nowo starą historię, sygnalizując między wierszami poważne zagadnienia (dyskryminacja kobiet, antyglobalizm). Stawia pytania o granice wyobraźni, naturę mitu i bogów XXI wieku. Książka z gatunku "kiedy dziewczyna poznaje chłopaka" (tak można tłumaczyć tytuł) okazała się powieścią z co najmniej podwójnym dnem. Po "Przypadkowej" to dopiero druga rzecz autorstwa Ali Smith, jaką czytałam, ale mam przeczucie, że autorka może wkrótce stać się jedną z moich ulubionych.


____________________________________________________

Ali Smith 'Girl meets Boy', Canongate Books Ltd, London, 2007
____________________________________________________


czwartek, 5 kwietnia 2012

Kiedy życie nas zdradza


Pierwsze, co uderza w nowej książce Stasiuka to staranność, z jaką ją wydano. Twarda oprawa i ilustracje dają przyjemne wrażenie, choć od biało-czarnej szaty graficznej Kamila Targosza wieje chłodem. Rzut oka na tylną okładkę "Grochowa" i mamy pierwsze zaskoczenie czyli demoniczne zdjęcie autora. Bardziej pasowałoby do powieści grozy niż prozy funeralnej, ale niech będzie, i tak mi się niezmiernie podoba.


Schody zaczynają się podczas lektury. Opowiadania są na nierównym poziomie, niby na ten sam temat, ale jakby do siebie nie pasują. Zdecydowanie najlepsze - bo spójne i dopracowane - są dwa ostatnie: "Suka" i tytułowy "Grochów". Stasiuk pisze o tym, czego większość ludzi doświadcza, ale przed czym się broni lub po prostu wypiera ze świadomości: odchodzenie bliskich. Jak trudno jest rozmawiać z nieuleczalnie chorym przyjacielem, jak bardzo trzeba się czasem zmuszać do odwiedzin i jak odstręczająca potrafi być fizjologiczna strona choroby. Z jednej strony żal i bezradność, z drugiej - poczucie ogromnego dyskomfortu psychicznego. Po fakcie pojawiają się nowe odczucia - czasem jest to bunt (bo życie nas zdradziło, bo mieliśmy żyć wiecznie, bo tyle jeszcze było do zrobienia), niekiedy złość (bo po kremacji brak materialnych dowodów na wcześniejsze istnienie), ale w końcu przychodzi i spokój - pewien proces się dokonał, odwrotu już nie ma.


Jakkolwiek udane jest opowiadanie tytułowe, będące hołdem dla zmarłego przyjaciela, a zarazem opowieścią drogi, trudno mi uznać "Grochów" za książkę dobrą. Pisanie na tak niepopularny i niewygodny temat jak śmierć nie stanowi według mnie taryfy ulgowej w ocenie utworu. Naturalnie trudno spodziewać się fajerwerków po tego rodzaju literaturze, niestety tym razem Stasiuk mnie rozczarował. Mimo podobnych doświadczeń ze śmiercią nie odnalazłam się w jego opowiadaniach. Może pora sięgnąć po wcześniejsze, nie przeczytane jeszcze stasiukowe książki.

_______________________________________________________

Andrzej Stasiuk "Grochów" Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2012
_______________________________________________________



poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Majowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Skoro maj, zapraszam na pochód pierwszomajowy w komunistycznej Albanii. Proponuję "Córkę Agamemnona" Ismaila Kadare - rzecz o mechanizmach władzy i miłości z mitologią w tle. Książka ciekawa nie tylko ze względu na treść, ale i na okoliczności publikacji - "Córka Agamemnona" była partiami przemycana na Zachód, tłumaczona i tamże wydana.


"Córka Agamemnona" to bardziej opowiadanie niż mini-powieść, na lekturę powinno wystarczyć jedno popołudnie. Zainteresowanym mogę wysłać wersję pdf.

Początek dyskusji - 11 maja 2012 r. (piątek).

*****

Jednocześnie 1 czerwca 2012 r. (piątek) odbędzie się specjalnie spotkanie Klubu Czytelniczego poświęcone literaturze dziecięcej i młodzieżowej. Pretekstem do dyskusji będzie "Kalamburka" Małgorzaty Musierowicz - lektura wybrana przy okazji posta zacofanego.w.lekturze o zupełnie innej książce tej autorki.;)



Zachęcam do lektury i udziału w dyskusjach.