Książka Giuseppe Tomasiego di Lampedusy zawiera cztery krótkie utwory, z których tylko dwa można tak naprawdę określić mianem opowiadań: Radość i prawo oraz Profesor i syrena. Pierwsze to zabawna historyjka o biednym urzędniku, który wpada w euforię po otrzymaniu premii i nagrody w postaci ogromnej babki drożdżowej, drugie to wysmakowana opowieść o miłości nieśmiertelnej, z interesującymi odniesieniami do mitologii greckiej i światowej literatury, jak również z kąśliwymi lub dla odmiany pięknymi passusami o Sycylii:
Mówiliśmy więc o nieśmiertelnej Sycylii, o Sycylii jako zjawisku natury. O zapachu rozmarynu na zboczach Nebrodi, o smaku miodu z Melilli, o falowaniu kłosów na wietrze w dzień majowy, tak dobrze widocznym z Enny, o pustkowiach dokoła Syrakuz, o falach zapachów, którymi okoliczne gaje pomarańczowe i cytrynowe zalewają po prostu Palermo podczas tych szczególnych czerwcowych zachodów słońca. Mówiliśmy o uroku letnich nocy, gdy człowiek leżąc na wznak wśród drzew pistacjowych widzi zatokę Castellammare i gwiazdy odbijające się w uśpionym morzu; jego dusza ginie wtedy w przestworzach, lecz ciało drży napięte w pogotowiu, czując zbliżające się demony. [s. 56]
W tomiku zamieszczono również autobiograficzne Miejsca mojego dzieciństwa, w których autor niezwykle szczegółowo i plastycznie opisuje m.in. dom w Palermo i letnią posiadłość w Santa Margherita. Wspomina ważniejsze wydarzenia w życiu rodu di Lampedusa i portretuje gości, którzy z różnych powodów zapadli mu niegdyś w pamięć. Czy mowa jest o rozległym tajemniczym ogrodzie, malowidłach w różowej sali jadalnej czy o konkretnych osobach, zawsze można liczyć na urokliwy obrazek, jak na przykład ten:
Zaraz przy wejściu na schody, ale na zewnątrz od strony dziedzińca, zwisał czerwony sznur dzwonu; portier pociągał zań, aby uprzedzić służbę, że państwo wracają lub też że przybywa ktoś z wizytą. Ilość uderzeń dzwonu, czego portierzy przestrzegali z mistrzowską skrupulatnością, umiejąc, nie wiem jak, uzyskiwać brzmienie suche i czyste, wolne od denerwujących podźwięków – należała do rygorystycznego protokołu: cztery uderzenia dla mojej babki principessy i dwa dla jej gości, trzy dla mojej matki duchessy i jedno dla gości przybywających do niej. Ta skrupulatność bywała czasem przesadna: gdy niekiedy, w tym samym powozie, nadjeżdżała moja matka, babka i jedna z przyjaciółek, którą wzięły ze sobą po drodze, odbywał się prawdziwy koncert czterech, trzech i dwu uderzeń, trwający w nieskończoność. Mężczyźni, panowie domu – mój dziadek i ojciec — wychodzili i powracali bez akompaniamentu dzwonu. [s. 98]
Spośród czterech tekstów najbardziej spodobał mi się Poranek don Batassana, będący pierwszym rozdziałem powieści planowanej jako luźna kontynuacja Lamparta. Zapowiadała się niezła rzecz o zachłannych dorobkiewiczach skupujących ziemie na Sycylii oraz o niezdolnej do rządzenia arystokracji. Charakterystyka postaci, puenty i ironia nadają prozie di Lampedusy specyficzny sznyt i świadczą o niemałym talencie literackim autora. Pozostaje tylko żałować, że nie zdążył dokończyć dzieła i że pozostawił po sobie tak skromny dorobek.
___________________________________________
Giuseppe Tomasi di Lampedusa Opowiadania
Przeł. Jadwiga Bristiger, PIW, Warszawa 1961