Lorimer […] powędrował przez kolejne pokoje, przez salon, bibliotekę i salę balową, aż na koniec trafił do ogrodu na tyłach, pod namiot rozpięty nad trawnikiem, gdzie przygotowano wszelkiego rodzaju potrawy i gdzie stało co najmniej pięćdziesiąt okrągłych stolików z pozłacanymi krzesłami, dla tych, którzy woleli się posilać na siedząco. Jadła zresztą nie brakowało w żadnym z pomieszczeń, wszędzie paradowali kelnerzy, roznosząc miniaturowe paszteciki z krabami, miniaturowe cheeseburgery, miniaturowe pizze. Do tego były jeszcze jaja przepiórcze, jaja siewek i rybitw, parówki koktajlowe, wegetariańskie parówki koktajlowe, paluszki z soli, łupacza i żabnicy plus rozmaite sosy do wyboru, krokiety z kurczaka i niewątpliwie mnóstwo innych przekąsek, których Lorimer ani nie skosztował, ani nawet nie dostrzegł głodnym wzrokiem.
[…]
Lorimer przechadzał się wśród tłumu – mężczyzn w ciemnych garniturach, wystrojonych kobiet – niezauważony, nierozpoznany, niezapraszany do rozmowy. Kiedy dotarł pod namiot – ekipa kuchmistrzów serwowała tam wszelakie dania na ciepło, od penne arrabbiata po baraninę duszoną z kartoflami – zdążył wypić trzy kieliszki szampana i teraz się zastanawiał, czy nie naruszając wymogów przyzwoitości, może już sobie pójść.
William Boyd, Pancernik, tłum. Magdalena Konikowska, Warszawa 1999, s. 245-246