środa, 31 stycznia 2024

Niemy lament

Jeśli zachowasz pamięć o grzechu to jeden wielki lament. Beznamiętny monolog kierowany do zmarłej matki podszyty jest żalem porzuconego dziecka, żalem nie zawsze okazywanym, ale mimo upływu lat nadal żywym. Bo Lula, choć nie była matką wzorową, podobnie jak nie była w oczach rodziny wzorową córką, siostrą i żoną, dla Lorenza była matką wspaniałą. Taką, z którą jako kilkulatek chodził do biura, prowadził samochód i, co bardziej istotne, dzielił intymne sekrety.

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Nadodrzańska gawęda

Ja poniemieckie ziemie przyłączone do Polski po wojnie rzadziej nazywam Ziemiami Odzyskanymi, a częściej Polską odrzańską czy Odrzanią – nawet jeśli miasta takie jak Olsztyn czy Gdańsk wcale nad żadną Odrą nie leżą.

Odrzania jest dla Zbigniewa Rokity pojęciem prywatnym, i co więcej, umownym, tak jak umownym byłoby nazwanie jego książki reportażem. To raczej luźna gawęda o terenach ważnych dla autora ze względów rodzinnych, połączenie wspomnień z rozmowami. Wielka szkoda, że sentyment wziął górę nad solidną pracą.

 

niedziela, 14 stycznia 2024

Dziewięćdziesiątka

W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym, w lutym, wysiadłem na lotnisku Orly z samolotu, który wystartował z Warszawy. Miałem przy sobie osiem dolarów; miałem dwadzieścia cztery lata; byłem autorem wydanego tomu opowiadań oraz dwóch książek, których wydać mi nie chciano. Byłem także laureatem Nagrody Wydawców, którą otrzymałem na kilka tygodni przed wyjazdem z Warszawy. I jeszcze jedno: zostałem uznany za człowieka skończonego i stwierdzone zostało ponad wszelką wątpliwość, że niczego już nigdy nie napiszę. Jak powiedziałem, miałem dwadzieścia cztery lata – ci, którzy pogrzebali mnie szybko z wprawą zawodowych grabarzy, byli ludźmi starszymi ode mnie o lat trzydzieści lub więcej. Adolf Rudnicki napisał kiedyś, że najmodniejszym kierunkiem w literaturze polskiej jest miażdżenie i niszczenie. Ten sam Adolf Rudnicki, kiedy wydrukowałem swoje pierwsze opowiadanie, zapytał mnie: „Czy pańscy koledzy mówią już, że pan się skończył?”. „Dlaczego?” – zapytałem. „Bo ja” – powiedział Rudnicki – „kiedy napisałem Szczury, moją pierwszą książkę, spotkałem Karola Irzykowskiego i Irzykowski spytał: «Czy pańscy koledzy mówią już, że pan się skończył?»”.

Marek Hłasko, Piękni dwudziestoletni, Czytelnik, 1989

wtorek, 9 stycznia 2024

30.1.80: Śnieg IV

Stanisław Barańczak

Należy go oglądać z autobusu „Jelcz”
starego typu, w którym okna całkiem czyste
nie są nigdy, z zasady; i należy mieć
miejsce siedzące z dermy pociętej żyletką
przez chuligana, z nudów; i należy lekko
mrużyć oczy, by twarze stłoczone, bezkrwiste
(mgliście znane, z widzenia) pokrywały wszystek
szarawy obszar szyby jak lustrzana śniedź;
 
i trzeba jechać w tłoku; i trzeba daleko,
na drugi koniec mózgu, ten, który ma przystęp
bezwiedny i swobodny do świata, danego
raz na zawsze; i z łaski; i przy sobie mieć
w tym autobusie to, co najbardziej dolega,
ludzką woń, asymetrię, odroczoną śmierć
(wsuwany – z góry, z wolna – do kieszonek serc
paszport z trwałą ważnością, ale w czasie przyszłym),
także kaszel, gderanie, łokieć, nikły śmiech –
 
dopiero wtedy można znieść ten ból puszysty,
tę biel przeszywającą, ten zbyt czysty śnieg
 
 
Wiersze zebrane, 2006