środa, 28 czerwca 2017

Księga japońskich strachów

Tajemnicze stwory to nie moja bajka, ale Yōkai przeczytałam. Przeczytałam, ponieważ dziwne postacie w twórczości Japończyków niejednokrotnie mnie zaskakiwały. O ile przedstawienia demonów w malarstwie są w miarę zrozumiałe, a nawet fascynujące, to czytanie np. o kobietach-wężach pełzających po suficie, na dodatek we współczesnym opowiadaniu obyczajowym, wprawia mnie w konsternację.


Okazuje się, że yōkai są bardzo mocno zakorzenione w kulturze japońskiej, co według M. D. Fostera ma łatwą do wyjaśnienia przyczynę: mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni wciąż chcą opowiadać o monstrach i wymyślać je na nowo. I rzeczywiście, nie tylko tworzą kolejne anime i mangi poświęcone duchom, ale prowadzą szeroko zakrojone badania nad tematem. Materiału badawczego stale przybywa, w ostatnich dekadach do galerii straszydeł dołączyła dziewczynka-widmo strasząca w szkolnych toaletach oraz kobieta z rozciętymi ustami.

Dziwne zjawy najwyraźniej na dobre wrosły w kulturę Japonii, skoro ich oswojone i uładzone wizerunki wykorzystywane są dzisiaj jako symbol lokalnej tożsamości – od logo i gadżetów po święta i festiwale. Yōkai mają na tyle dużą siłę przebicia, że zdobyły popularność także poza granicami Nipponu i ze świata komiksów trafiły wprost na duży ekran (pojawiły się choćby w filmach Spirited Away. W krainie bogów, Ring, Harry Potter i Więzień Azkabanu) – fenomen godny uwagi.

Autor, który jest badaczem i wielbicielem japońskiego folkloru, fachowo przybliżył i usystematyzował świat japońskich potworków. Sporządził nawet „kompletnie niekompletny bestiariusz” ważniejszych yōkai z wykorzystaniem ilustracji. Na marginesie dodam, że w 1963 r. wydano w Polsce klasyczną już powieść Ryūnosukego Akutagawy Kappy, opowiadającą o rzecznych dzieciach – można skonfrontować odkrycia Fostera z czysto japońskim ujęciem zagadnienia.

_____________________________________________________________
Michael Dylan Foster Yōkai. Tajemnicze stwory w kulturze japońskiej
przeł. Agnieszka Szurek
Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2017

piątek, 23 czerwca 2017

Ojcowskie niedole

Ojcowie mają czasem ciężki los, zwłaszcza z córkami.;) W październiku 1958 r. Jarosław Iwaszkiewicz tak oto skarżył się w liście do Jerzego Błeszyńskiego:
[…] Czuję się pod zdechłym medorkiem - na dobitkę ujrzałem dziś wieczorem u Teresy jej amanta, dla którego ona rozstaje się z mężem. Coś tak okropnego, jakieś chamisko z nieprawdziwego zdarzenia. Jak do naszego brzegu co przypłynie, to albo trzaska, albo gówno. Naprawdę córki „największego" domu w Polsce mogłyby mieć trochę bardziej udanych mężów. Pierwszy mąż Marysi, na którego narzekaliśmy w swoim czasie, wydaje się dzisiaj szczytem lordostwa. Możesz sobie wyobrazić, jak mnie szalenie przygnębia sytuacja Teresy, ten cały jej głupi rozwód, złe postępowanie jej męża (któremu się zresztą nie bardzo dziwię) i ten cały galimatias, który ona sobie bierze na głowę - i nie umie absolutnie rozwiązać. Moje córki jak moje siostry są zupełnie w sprawach życiowych- nie umieją układać sobie życia, tak aby byto choć trochę znośne. Teresa zawsze otacza się smarkaterią, najwięksi przyjaciele to Wiesio i Stasio Kępińscy, i jakieś okropne typy zawsze się u niej widzi. Ach, mój drogi, naprawdę my z moją żoną zasługiwalibyśmy na mniej kłopotów chociażby pod tym względem.
Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego
Warszawa 2017, s. 269
 
Jarosław Iwaszkiewicz z kilkuletnimi córkami


Najlepsze życzenia dla wszystkich ojców w dniu ich Święta.;)

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Na rozdeptanych morwach

O narratorze Palinki nie dowiemy się zbyt wiele: mieszkał w Pradze, w Brnie, także na prowincji w Bawarii. Trenował sport, grał na instrumentach muzycznych, komponował piosenki. Jeśli kochał, to bez większego powodzenia. Na dłużej osiadł w banackiej wsi, gdzie uczył w szkole języka czeskiego. Wyludnione pogranicze serbsko-rumuńskie miało być azylem, nie pierwszym zresztą.


Może to wrodzona nadwrażliwość, a może fatalny stan ducha powodują, że nawet błahe zdarzenia skłaniają bohatera Hořavy do wspomnień. Bodźcem może okazać się smak morwy albo kropli na ból gardła, grabienie liści w parku, zasłyszany menuet Bacha czy gra światłocienia. Mężczyzna przywołuje z pamięci osoby, emocje i miejsca, które prawdopodobnie w znacznym stopniu go ukonstytuowały. Nie składają się na przejrzysty życiorys, raczej na bardzo luźny i wyrywkowy zbiór epizodów, dający dość mgliste wyobrażenie o przeszłości pana nauczyciela, który wciąż przed czymś ucieka i z premedytacją wybiera odosobnienie. I czuje się przeraźliwie samotny.

W książce ta samotność jest namacalna, osacza czytelnika jak banacka mgła. Styl Hořavy jest na tyle gęsty i plastyczny, że bez trudu zobaczymy górskie zbocza porośnięte paprociami, pobielone chałupy z czerwonymi dachami i krowy na pastwisku. Nie trzeba też wielkiej wyobraźni, żeby usłyszeć szum Dunaju, a na języku poczuć ognistą palinkę ze śliwek i lubaszek. Dużo wrażeń jak na niecałe 190 stron.

__________________________________
Matěj Hořava Palinka. Prozy z Banatu
tłum. Anna Radwan-Żbikowska,
Książkowe Klimaty, Wrocław 2017

środa, 14 czerwca 2017

Słodko i zaszczytnie...

Toczka to inaczej kropka. To również nazwa małego wydawnictwa z Krakowa, które specjalizuje się w prozie niszowej, głównie bałkańskiej. Książki są najczęściej skromne objętościowo, jak choćby Słodko i zaszczytnie… Nevena Lukačevića, który pięć opowiadań zmieścił na 70 stronach. 


Akcja wszystkich historii toczy się podczas I wojny światowej, można nawet powiedzieć – w jej centrum. Za każdym razem wydarzenia śledzimy z innej perspektywy: Czech Lojka feralnego 28 czerwca 1914 r. wiezie samochodem cesarską parę, przemarznięty włoski wojak gdzieś w tyrolskich Alpach szykuje się do wymarszu, a na opuszczonej stacji kolejowej niedobitki bośniackiego plutonu rozważają dezercję. Jest jeszcze Brytyjczyk w okopach nad Sommą czekający na sygnał do ataku oraz dwóch młodziutkich żołnierzy z przeciwnych armii, których wiadomość o zakończeniu wojny zastaje w Belgii.

Oprócz zróżnicowanych pod względem narodowościowym bohaterów widać tu również przemyślany układ tekstów i dbałość o różnorodność formy (m.in. dziennik, list). To chyba jedyne zalety zbioru, który – sądząc po tytule i ujęciu tematu – miał pokazywać, że wbrew opinii Horacego nie jest słodko i zaszczytnie umierać za ojczyznę, że umieranie w imię wyższych ideałów jest często prozaiczne albo brutalne, a nade wszystko – bezsensowne. Używam słowa „miał”, ponieważ siła przekazu tych opowiadań jest znikoma. Autor nie wychodzi poza schemat i w rzeczywistości oferuje czytelnikowi głównie konfekcję.

Rozczarowanie lekturą jest tym większe, że w prozie Lukačevića był potencjał, niestety zabrakło podstawowego składnika fabuły: wiarygodności. Grzechem autora jest nie tylko powierzchowność i sztuczność, ale i naznaczenie opowieści współczesną wiedzą. W rezultacie książkę czyta się bez emocji, a przecież nie o to w literaturze chodzi.

_____________________________________
Neven Lukačević, Słodko i zaszczytnie… 
tłum. Joanna Kalinowska-Lukačević
Wyd. Toczka, Kraków 2016

piątek, 9 czerwca 2017

Kawa z Lukačevićem

[…] Ten zapach rozprzestrzeniający się po całej czarszii jest inny, nie można go porównać z tym w wiedeńskich kawiarniach. Tam się pije kawę po wiedeńsku z likierem lub mlekiem, z dodatkiem drobno startej czekolady. Serwuje się kawę biedermeier, czyli dużą mokkę z likierem morelowym i bitą śmietaną. Albo cesarski melanż — mokkę z żółtkiem ubitym z miodem lub cukrem. Jest też fiakera, espresso z rumem albo koniakiem, przykryte warstwą śmietanki. Ale ty najbardziej lubisz mariloman, gorącą mokkę z koniakiem. Tutaj nie mają takich kaw. Są wprawdzie miejskie kawiarnie na wzór wiedeńskich, serwują kilka rodzajów, ale to nie to samo. Woda i przygotowanie są inne, więc nie ma tego aromatu ani atmosfery. Dlatego nie podobają ci się sarajewskie miejskie kawiarnie. Ale za to odkryłeś inny świat kawy w małych sarajewskich kawiarenkach na czarszii. Obsługa jest uprzejma i po wschodniemu uniżona, nie taka jak w wiedeńskich hotelach — w liberii, kiczowata, ze sztucznym uśmiechem i udawaną uprzejmością. Tam wszystko robią na pokaz, plotkują, prowadzą gierki, śledzą wzrokiem, spoglądając zza gazety Tutaj nawet obgadywanie jest bardziej szczere, wszystko ci wywalą prosto w twarz, a ty całuj albo zostaw, jak mówią tutejsi.
Neven Lukačević, Słodko i zaszczytnie… tłum. Joanna Kalinowska-Lukačević, Kraków 2016, s. 18

źródło zdjęcia: Wikipedia 

 

niedziela, 4 czerwca 2017

Terremoto

Po wpisaniu do internetowej przeglądarki hasła "Castellucio" ukazują się zdjęcia bajecznego płaskowyżu i wzgórza ciasno zabudowanego bliźniaczo wyglądającymi domami. W przypadku Nursji oglądam rozświetlony plac z renesansową bazyliką. Fotografie z Amatrice są już bardziej aktualne: przeważają te, na których widać całe ulice w gruzach. Te trzy miasta zostały obrócone w ruinę wskutek trzęsień ziemi, jakie dotknęły Włochy na przełomie 2016 i 2017 r. 


Jarosław Mikołajewski twierdzi, że pojechał zobaczyć zniszczenia z ciekawości – jako człowiek urodzony na Mazowszu zna tylko jeden kataklizm, więc trzęsienie ziemi (wł. terremoto) jest dla niego tajemniczym zjawiskiem. Takim, którego skali nie oddadzą w pełni artykuły naukowe, filmy czy relacje w mediach. Myślę jednak, że autorem nie kierowało wścibstwo, ale empatia i poczucie solidarności z mieszkańcami często odwiedzanego i lubianego kraju. Dlatego jeździł, obserwował i rozmawiał, próbując zrozumieć. Kwintesencją tego świata po katastrofie jest dla mnie lista rzeczy dostrzeżonych na jednym z rumowisk – lista długa, obejmująca m.in.: tył fiata cinquecento, łopatę do prac ogrodowych, koszule w różnych odcieniach błękitu, doniczki z drzewkami oliwnymi, zakazy postoju, kapliczkę za szkłem, rachunek za gaz, półotwarty różowy piórnik. I wiele, wiele innych przedmiotów.

Terremoto nie jest właściwie reportażem, to raczej zapis wrażeń i przemyśleń z podróży oraz spotkań, dywagacje natury religijnej, socjologicznej, literackiej, a nawet lingwistycznej. Czasem trafiają się zaskakujące i wręcz dziwne skojarzenia, ale w tej dość osobistej opowieści poety i italianisty nie rażą. Podsumowując: książka Mikołajewskiego to rzecz raczej dla miłośników Włoch niż fanów literatury faktu.

________________________________________________________________________
Jarosław Mikołajewski, Terremoto, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2017