środa, 31 marca 2010

Cal - Bernard MacLaverty


Tytułowy Cal to 19-latek z małego miasteczka w Irlandii Północnej. W dorosłe życie wchodzi w trudnych czasach, bo na przełomie lat 70-tych i 80-tych, co oznacza głównie kłopoty. Chłopak nie ma pracy, wychowuje się bez matki, a na domiar złego w kraju jest niebezpiecznie z powodu krwawych potyczek pomiędzy protestanckimi Brytyjczykami a katolickimi Irlandczykami. Na tym jednak nie koniec - Cal zakochuje się w Marcelli, która jest dla niego "nieodpowiednia" nie tylko przez wzgląd na sporą różnicę wieku.

Powieść napisana jest prostym językiem, ale autor dość sprawnie oddał ponurą atmosferę kraju. Udało mu się także zbudować napięcie w kilku scenach i zręcznie pokazać dramat Cala, który uwikłał się w terrorystyczną działalność. Książkę zapamiętam jednak głównie jako studium młodzieńczego zakochania, rzadko trafiają się podobne opisy w literaturze. W sumie jest to niezła proza, choć niestety upływ czasu nie wpłynął zbyt korzystnie na jej odbiór.

Na podstawie powieści w 1984 r. nakręcono film pod tym samym tytułem, a grająca Marcellę Helen Mirren otrzymała za tę rolę Złotą Palmę w Cannes.

Moja ocena: 7/10

Bernard MacLaverty, "Cal", Czytelnik, 1988

Podsumowanie Wyzwania Amerykańskie Południe


W planie miałam 3 książki, przeczytałam sześć ("Vernon" DBC Pierre'a zakwalifikował się przy okazji), niekoniecznie tych z planowej listy:

1. W. Faulkner - Dzikie Palmy
2. A. Walker - Kolor Purpury
3. A. Walker - Possessing the Secret of Joy
4. W. Percy - Kinoman
5. V. Martin - Własność
6. T. Morrison - Miłość

Zdecydowanie najbardziej podobał mi się "Kolor Purpury" Alice Walker.

Wyzwanie niszowe, ale inspirujące. Z pewnością wrócę jeszcze do prozy Toni Morrison i Alice Walker, bezwzględnie chcę przeczytać "Znany świat" Jonesa.

Recenzje innych uczestniczek wyzwania zachęciły mnie do przeczytania "Przebudzenia" K. Chopin oraz "Daisy Fay i cudotwórcy" F. Flagg.

Podziękowania dla Padmy za natchnienie;)

wtorek, 30 marca 2010

Aleja Niepodległości - Krzysztof Varga

Krystian Apostata umiera już na pierwszej stronie. A jednak to książka o nim, jego młodości durnej i chmurnej oraz smutnej dojrzałości. "Aleja Niepodległości" to opowieść o człowieku przegranym, któremu w życiu nic nie wyszło: ani kariera, ani życie damsko-męskie, ani cokolwiek innego. Krystian właściwie tylko wegetuje, jego codzienność ogranicza się do oglądania filmów w internecie, picia alkoholu, czasami jedzenia i wykonania drobnych projektów graficznych na zamówienie.

Apostata zupełnie nie odnajduje się w swoich czasach, zazdrości za to wcześniejszym pokoleniom tamtej Warszawy, wciąż nieodbudowanej, pełnej ruin, pustej po zmierzchu, zazdrościł Tadeuszowi Łomnickiemu obskurnej nory gdzieś na tyłach Nowego Światu, starego "Przekroju" czytanego na łóżku, skutera Lambretta, na którym jeździł po Warszawie w rozwianym płaszczu, zazdrościł mu muzyki Komedy, przy której upływało jego celuloidowe życie. Czuł, że pokolenie Łomnickiego i Cybulskiego miało przynajmniej jakąś biografię, jakieś przeżycie, które ich naznaczyło, choćby to była nawet wojna zapamiętana z dzieciństwa i życie w zrujnowanej Warszawie. Pokolenie Krystiana nie miało żadnego wspólnego przeżycia, nie miało powodu podpalać kieliszków ze spirytusem, nie miało powodu do niczego. Jego pokolenie ocalało, nikt go nie prowadził na rzeź. (s. 128)

Smutne i beznadziejne jest życie głównego bohatera, zwłaszcza że prawdziwe metafizyczne przeżycie to poranne stanięcie przed lustrem i zmierzenie się ze swoim powolnym umieraniem oraz zwalczanie narastającego obrzydzenia do siebie (s. 93). Śmierć i przemijanie są stale obecne w powieści Vargi, mimo ironii i dowcipnych skojarzeń atmosfera wionie melancholią, charakterystyczną już dla tego autora.

Książkę czyta się dość szybko, jednak mam wrażenie, że całość rozłazi się w szwach, jak dla mnie za dużo tu wątków pobocznych. W pewnym momencie chciałam jak najszybciej zakończyć lekturę i mieć ją za sobą, ponieważ zaczęła mnie wręcz nużyć. Owszem, jest tu kilka świetnych fragmentów np. rozważania o filmach polskich z lat 60-tych czy opis wyprawy po ekologiczny szpinak, to jednak ginie w natłoku dygresji. Cenię sobie natomiast topograficzną "warszawskość" tej powieści oraz metaforykę Vargi, a ponad wszystko jego wyczuwalną miłość do Warszawy, która nie tylko w autorze wzbudza ambiwalentne odczucia.

Moja ocena: 7/10

Krzysztof Varga, "Aleja Niepodległości", Wydawnictwo Czarne, 2010

piątek, 26 marca 2010

Penelopiada - Margaret Atwood

Dawno tak się nie ubawiłam podczas lektury, ale po kolei:

Po pierwsze - bardzo lubię twórczość Margaret Atwood, więc już na starcie byłam dobrze nastawiona do tej książki. Może nieco odbiegającej od wcześniejszych powieści, bo obecna została napisana niejako na zamówienie tj. miała być nową interpretacją mitu w cyklu wydawnictwa Canongate.

Po drugie - lubię także tzw. wersje alternatywne znanych historii. W tym przypadku Penelopa opowiada o swoim życiu po upływie 3000 lat od wydarzeń, a czyni to zza grobu, a właściwie z czeluści Hadesu. Jej opowiadanie brzmi bardzo współcześnie, pełne jest sarkazmu i zgryźliwości, a to często daje zabawny efekt. Burzy pokutujące od dawna mity i w zupełnie nowym świetle przedstawia znane postaci. I tak Helena Trojańska to próżna i złośliwa kobieta, sprawczyni wszystkich nieszczęść Penelopy, a własny mąż, Odyseusz to cwany kłamca i kobieciarz. Syn Telemach to rozpuszczony nastolatek, którego najchętniej wysłałaby gdzieś na dłużej. Niemniej jednak można się domyślać, że własną osobę nieco wybieliła, zgrabnie odpierając zarzuty o niewierność i udział w zabójstwie 12 służek.

Po trzecie - forma. Całość składa się z 29 krótkich rozdziałów: w większości z nich narratorką jest Penelopa, w pozostałych chór, który tak jak w klasycznej tragedii greckiej co jakiś czas komentuje akcję. Podobnie jest u Atwood, z tym że każde "wejście" chóru przybiera inną formę literacką - mamy tu np. wyliczankę, lament, piosenkę podwórkową, idyllę, szantę, balladę, a nawet zapis z procesu sądowego.

Wiem, że wiele osób pisało o tej książce z dużą rezerwą; mnie ona uwiodła. Całość sprawia wrażenie dokładnie przemyślanej konstrukcji, która doskonale łączy starożytność ze współczesnością. Myślę, że to świetny materiał na monodram i gdyby to był koncert życzeń, to w roli Penelopy widziałabym Danutę Stenkę.

Z serii 'Mity" czytałam wcześniej tylko "Annę In w grobowcach świata" Olgi Tokarczuk (także mi się podobała), a teraz widzę, że absolutnie muszę przeczytać "Hełm grozy" Pielewina i "Brzemię" Winterson. Lubię takie zabawy literackie;)

Moja ocena: 10/10

Margaret Atwood, "Penelopiada", Wydawnictwo Znak, 2005

czwartek, 25 marca 2010

Ból kamieni - Milena Agus

Wbrew tytułowi ta cienka książeczka jest ciepłą, pogodną historią sardyńskiej rodziny, z nietuzinkową babcią narratorki w roli głównej. Ta cierpiąca na "szaleństwo miłosne" kobieta, przez lata żyjąca u boku kochającego, acz niekochanego męża, była niespełnioną kochanką i poetką. Mimo przeżyć wojennych, kilku nieudanych prób urodzenia potomka potrafiła stworzyć udaną rodzinę. Ba, jej wnuczka wręcz ją ubóstwiała, a okresowa niestabilność emocjonalna babki dodała w jej tylko uroku.

W historii uderzył mnie sposób, w jaki babka postrzegała samą siebie. Zupełnie nieświadoma swojej urody, dobra żona i matka, była przekonana o tym, że poronienia były spowodowane brakiem miłości z jej strony. Wyrzucała sobie, że była wciąż niezadowolona, zbyt oschła dla męża, a przecież opowieść wnuczki świadczy o czymś innym. Być może w oczekiwaniu na miłość romantyczną nie potrafiła uznać tej prawdziwej, "codziennej" za satysfakcjonujące uczucie. Ale może to tylko pozory.

"Ból kamieni" czyta się bardzo szybko i podejrzewam, że szybko się też o nim zapomina. Owszem, lektura przyjemna, ale niezbyt głęboka. W gruncie rzeczy to kolejna słodko-gorzka historia, jakich w literaturze wiele. Według informacji na okładce książka otrzymała kilka nagród i stała się bestsellerem, a mnie się jednak wydaje, że nie świadczy to zbyt dobrze o kondycji literatury włoskiej.

Zdjęcie obok to okładka wydania anglojęzycznego, nie mogłam sobie odmówić przyjemności zamieszczenia jej tutaj;) Chyba znacznie lepiej oddaje zawartość powieści niż nasza rodzima wersja.

Moja ocena: 6/10

Milena Agus, "Ból kamieni", Wydawnictwo W.A.B., 2008

środa, 24 marca 2010

Hotel du Lac - Anita Brookner

Dobiegająca 40-tki Edith Hope jest autorką poczytnych romansów. Z powodu incydentu, który spowodowała w Londynie, znajomi wysłali ją do Szwajcarii. W odosobnionym hoteliku nad jeziorem ma przeczekać towarzyską burzę i dokończyć nową powieść. Edith nie jest fascynującą kobietą, sprawia wrażenie smutnej i opuszczonej. Jest taka, jak czytelniczki jej książek:

Pragną wierzyć, że zostaną odkryte, wyglądając jak najlepiej za zamkniętymi drzwiami i właśnie wtedy, gdy uważały swoje życie za stracone, odkryje je przebojowy mężczyzna, który porzuci wszystko, żeby je zdobyć. (s. 24)

Opiera się zmianom zachodzącym w społeczeństwie i nie chce być jedną z nowoczesnych, przebojowych kobiet, które same wybierają sobie mężczyzn, nie chce nawet o nich pisać. Woli swoje ciche życie pisarki czekającej na telefon lub wizytę Davida, żonatego kochanka. Poznany w hotelu biznesmen tłumaczy jej, że tak naprawdę Edith potrzebuje nie miłości, ale pozycji społecznej czyli małżeństwa. Okazuje się, że może ono przynieść wiele korzyści:

I gdy raz wyjdziesz za mąż, możesz się zachowywać równie źle, jak ktokolwiek inny. Nawet gorzej, biorąc pod uwagę twoje niewykorzystane możliwości w tym względzie. (...) I będziesz przez wszystkich lubiana, i będziesz miała dużo do powiedzenia. I nigdy nie będziesz musiała czekać na telefon. (s. 97)

Powiało problematyką rodem z Jane Austen, jednak nie sposób zaprzeczyć, że kobiety samotne, nawet te sprawiające wrażenie niezależnych i szczęśliwych, nadal są postrzegane jako odstające od powszechnie uznanych norm. Także obecnie zamążpójście wydaje się wielu osobom lekiem na całe zło.

Problem zarysowany w powieści Brookner jest bardzo ciekawy, niestety sama książka pozostawia wiele do życzenia. Jest nieco staroświecka i wręcz nudna, choć pod koniec akcja nabiera tempa. Tekst wydał mi się bardzo nierówny, kanciasty; zupełnie nie odpowiada mi ukrywanie dialogów w tekście głównym obok tych zapisanych w tradycyjny sposób. Do tego kiepskie tłumaczenie Marii Zborowskiej, gdzie pełno błędów stylistycznych (np. przekrwawione oczy na str. 65, rytuał ekstynkcji na str. 71), a zdarzyły się również gramatyczne (uczni zamiast uczniów na str. 11) i ortograficzne (zawieść zamiast zawieźć na str. 125).

"Hotel du Lac" został nagrodzony Bookerem w 1984 r. Nie mam pojęcia, jakie obowiązywały wówczas kryteria, ale obawiam się, że dzisiaj ten tytuł nie trafiłby nawet na tzw. długą listę. Tak czy owak nie poddaję się i zamierzam wkrótce przeczytać "Rodzinę i przyjaciół" tej autorki. Liczę na lepsze wrażenia.

Moja ocena: 6/10

Anita Brookner, "Hotel du Lac", Czytelnik, 1989

wtorek, 23 marca 2010

Dziewczyny z Portofino - Grażyna Plebanek

Historia czterech dziewcząt z warszawskich Stegien nieco przypomina mi "Dziewczęta z Nowolipek" Gojawiczyńskiej: mieszkają blisko siebie, chodzą do tej samej szkoły, razem wkraczają w dorosłość. Biedna, wyciszona Mania podobna jest do Franki, a Hanka, na siłę pchana do handlu, to wypisz wymaluj Kwiryna.

I na tym kończą się podobieństwa do bohaterek z powieści Gojawiczyńskiej. Różnie toczą się losy dziewcząt z ul. Portofino, tak jak różne są rodziny, z których pochodzą. Każda przeżywa jakiś dramat, ale w ważnych chwilach podejmują decyzje samodzielnie nie pozwalając, żeby decydowało za nie życie. To nie są dziewczyny podążające za najnowszymi trendami (albo za mężczyznami), nie są ukierunkowane na karierę czy pieniądze. Są na tyle silne, żeby podążać za własnym głosem, nawet jeśli oznacza to kłopoty. Dlatego właśnie wydają się takie prawdziwe, a ich życiorysy bardzo wiarygodne. Poza tym bohaterki Plebanek są mi bardzo bliskie, ponieważ dorastałam niemal w tym samym czasie tj. latach 70-tych i 80-tych i rozpoznaję wiele elementów charakterystycznych dla tego okresu. Co więcej, jest to powieść bardzo "warszawska" - można ją czytać z planem miasta i odnajdywać wspominane miejsca.

Bardzo podobał mi się również styl tej książki: nie wszystko jest oczywiste, dopowiedziane, pewne fakty trzeba skojarzyć bądź wysnuć wnioski z półsłówek. Do tego niesztampowe prowadzenie życiorysów naznaczonych smutkiem. Dla mnie rewelacja.

Moja ocena: 10/10

Grażyna Plebanek, "Dziewczyny z Portofino", Wydawnictwo W.A.B., 2005

sobota, 20 marca 2010

Samotny mężczyzna / Samotność - Christopher Isherwood

Im więcej czytałam na temat filmu Toma Forda 'A Single Man', tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że chcę go zobaczyć. Na polską premierę trzeba jednak poczekać - jest planowana na maj. Później okazało się, że film nakręcono na podstawie powieści Isherwooda (którego inna książka stała się z kolei kanwą dla głośnego już "Kabaretu"), a całkiem niedawno odkryłam, że była ona wydana w Polsce w 1993 r. pod tytułem "Samotność" właśnie. Znalezienie jej nie było łatwe, ale - oto jest.

Powieść jest zapisem wydarzeń jednego długiego dnia w życiu 58-letniego George'a. Mieszka na przedmieściach Los Angeles, wykłada literaturę na tutejszym uniwersytecie, niedawno w wypadku zginął jego życiowy partner Jim. W miarę lektury poznajemy nie tylko kolejne zajęcia George'a, ale także jego tok myślenia (choć nie jest to strumień świadomości). Stąd dowiadujemy się, że nie przepada za dziećmi, a kobiety-rywalki budzą w nim odrazę i głęboką niechęć.

Historia związku z Jimem wyłania się powoli i jest zaledwie zarysowana. Mężczyzna nie obnosi się ze swoim bólem, zresztą nie wszyscy wiedzą o śmierci jego partnera. Wielu w ogóle nie wie o jego orientacji seksualnej (jest rok 1962), a ci, którzy są jej świadomi, zgrabnie omijają temat. Znakomicie oddają to relacje George'a z sąsiadami - oparte na grzeczności, ale też podszyte gierkami z ich strony. Główny bohater nie różni się właściwie niczym od swoich heteroseksualnych bliźnich, funkcjonuje jak miliony innych ludzi. A jednak "przedziera się" przez codzienne czynności myśląc o śmierci - tej, która go dotknęła i tej, która czeka wszystkich i wszystko. Więcej tu refleksji o nietrwałości i przemijalności świata niż wspomnień o Jimie - te nachodzą go jak spazmy, na widok pewnych miejsc na przykład.

Isherwood opisuje żałobę George'a bardzo oszczędnie i dyskretnie. Nie znajdziemy tu patetycznych ani ckliwych scen, ale nastrój smutku i zawieszenia jest obecny przez cały czas. Lektura powolna, do smakowania i refleksji. Niektóre fragmenty jak np. ten o mijaniu się z kochankiem w drzwiach, o zakupach w supermarkecie czy wykład na temat powieści Huxleya, głęboko zapadają w pamięć. Mam nadzieję, że przy okazji premiery filmu książka zostanie ponownie wydana w Polsce.

Ciekawostka: egzemplarz z 1993 r. nie posiada żadnych informacji o autorze, ani treści na okładce czy wewnątrz książki. Tajemnicza sprawa;)

Moja ocena: 9/10

Christopher Isherwood, "Samotność", Wydawnictwo Tenten, 1993

czwartek, 18 marca 2010

Wytwórca makaronu - Ma Jian

W ubiegłym roku zaczęłam czytać "Czerwony pył" tego samego autora, ale po ok. 40 stronach zrezygnowałam. Chaotyczny styl był dla mnie zbyt irytujący, a scena piłowania zębów niewiernej kochance przesądziła o porzuceniu lektury na dobre. Mimo wszystko postanowiłam przeczytać "Wytwórcę makaronu" czyli zbiór opowiadań powiązanych ze sobą postacią zawodowego pisarza i zawodowego krwiodawcy. Ten pierwszy ma napisać z polecenia partii tekst o bohaterze pozytywnym.

Na okładce można przeczytać: Pełen paradoksów, absurdu i groteskowego humoru obraz Chin po rewolucji kulturalnej. Być może to kwestia różnic kulturowych, ale pomysły autora wydały mi się niesmaczne. Nie bawią mnie sceny, w których właściciel krematorium bezcześci zwłoki, ojciec na wszelkie sposoby stara się pozbyć niedorozwiniętej córki, a literat przygląda się z tarasu mega-zbiorowemu gwałtowi, który z czasem prowadzi do utrudnień w ruchu drogowym. Wskutek takich karkołomnych pomysłów absurdy chińskiej rzeczywistości bledną i można się zastanawiać, czy są one prawdziwe czy to raczej przejaw wyobraźni pisarza.

Niestety groteska made in China okazała się ciężkostrawna. Książka nie jest ani śmieszna, ani dobra. Być może Chińczycy zbyt wiele nie tracą nie mogąc jej czytać w legalnym obiegu. Choć z drugiej strony ciekawi mnie, jaka byłaby ich reakcja na tego rodzaju humor.

Moja ocena: 5/10

Ma Jian, "Wytwórca makaronu", Wydawnictwo Literackie, 2007

wtorek, 16 marca 2010

Samotność liczb pierwszych - Paolo Giordano

Dla przypomnienia:

Liczby pierwsze dzielą się tylko przez 1 i przez siebie. Stoją na swoich miejscach w nieskończonym szeregu liczb naturalnych, ściśnięte, jak wszystkie, między dwiema innymi liczbami, ale mają w sobie coś, co różni je od innych. To liczby podejrzliwe i samotne. (s. 139)

Definicja ta znakomicie pasuje do dwójki głównych bohaterów powieści czyli Alice i Mattii. Od najmłodszych lat są samotnikami, po części wskutek bolesnych (dosłownie) przeżyć w dzieciństwie, po części z własnego wyboru. Ich znajomość zaczyna się w szkole średniej i mimo, że więcej w niej milczenia i zahamowań, przeradza się w silny związek przyjacielski. Bardzo dziwny to związek, bardzo dziwna to para: ona - anorektyczka, on - geniusz matematyczny. A jednak trwają przy sobie przez lata:

Mattia i ona byli połączeni niewidzialną, elastyczną nicią, zagrzebaną pod stosem nieważnych rzeczy, nicią, która mogła istnieć tylko między dwojgiem takich jak oni: ludzi, którzy znaleźli własną samotność jedno w drugim. (s. 296)

Z czasem budzi się w nich pociąg erotyczny i chociaż doskonale wiedzą, co powinni zrobić, nie potrafią zdecydować się na dalszy krok, nie potrafią przebić się przez mur partnera. W chwili, która może zaważyć na ich wspólnej przyszłości (w powieści są dwie takie kluczowe sytuacje), coś ich dekoncentruje i powoduje, że pod wpływem impulsu wycofują się, robią unik. Doprawdy skomplikowana to przyjaźń, trudna do zaakceptowania.

Z książki wieje chłodem, ciszą i pustką (choć sporo się tu dzieje). Duża w tym zasługa prostego i precyzyjnego języka (autor jest fizykiem). I tak np. można przeczytać szczegółowy akapit o kolejnych czynnościach związanych z konserwacją roweru, przygotowywaniem posiłku lub zdejmowaniem ubrania. Mattii autor każe z kolei postrzegać rzeczywistość przez pryzmat matematyki i fizyki. Patrząc np. na ciało leżącej obok niego nagiej kobiety nie myśli o jej pięknie, ale o kątach i odległościach wynikających z ułożenia rąk i nóg. To jednak bardziej mechanizm obronny niż natręctwo.

Smutny jest świat w interpretacji Giordana, bo właściwie wszyscy jego bohaterowie są samotnikami. Poraża niemożność dotarcia do drugiego człowieka, czy to na linii rodzic - dziecko, czy też na linii kobieta - mężczyzna. Próby porozumienia wydają się niezgrabne i nietrafione, a rezygnacja z nich przynosi ulgę obu stronom. Okrutne to kalectwo, które dotyka "liczby pierwsze".

Lektura godna uwagi, choć nie jest wybitna. Mimo smutnego wydźwięku czyta się ją nadzwyczaj szybko. Co z niej pozostanie w pamięci na dłużej, nie jestem pewna.

Moja ocena: 7/10

Paolo Giordano, "Samotność liczb pierwszych", Wydawnictwo WAB, 2010

poniedziałek, 15 marca 2010

Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek

Na wstępie składam wielkie podziękowania Lirael, dzięki której uprzejmości mogłam powieść przeczytać w oryginale;)
Guernsey to wyspa na Kanale La Manche przy wybrzeżu francuskim, będąca terytorium zależnym Wielkiej Brytanii. Tu właśnie przez przypadek zawiązało się tytułowe stowarzyszenie, z którego członkami zaczyna korespondować Juliet, felietonistka z Londynu.

Powieść - poza jednym fragmentem - składa się z listów pisanych przez kilkanaście osób w okresie od stycznia do września 1946 r. Z początku dotyczą Juliet i wydarzeń związanych z wydaniem jej książki, w miarę rozwoju akcji centrują się wokół mieszkańców Guernsey. A jacyż to są mieszkańcy! Co osoba, to oryginał. Mocno różnią się od miłośników literatury, z którymi do tej pory stykała się Juliet. To przede wszystkim rolnicy i rybacy, którzy zaczęli czytać książki dla zachowania pozorów przed Niemcami okupującymi wyspę. Ich sposób postrzegania literatury może wydać się ekscentryczny i daleki od powszechnych interpretacji, ale trudno odmówić im racji. Poza tym książki są tu tylko pretekstem, na pierwszy plan wysuwają się opowieści mieszkańców o okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej. Dla Juliet to nowość, jako że Guernsey było w tym czasie odcięte od świata i wszelkich wiadomości, a tym samym inni nie wiedzieli nic o losach wyspy.

Podejrzewam, że dla amerykańskich autorek temat okupacji był niezwykle ciekawy, jednak polskiemu czytelnikowi - z racji uwarunkowań historycznych - może wydać się niezbyt odkrywczy. Przytoczone opowieści są nam doskonale znane z wielu innych źródeł, w końcu sami byliśmy okupowani. Śmiem nawet twierdzić, że niemieccy żołnierze z powieści są nieco podkoloryzowani, wydają się momentami cokolwiek za dobrzy.

Tak czy owak to przyzwoicie napisana powieść. Uderza w niej ogromna życzliwość i uprzejmość głównych bohaterów, posiadających - jak przystało na Brytyjczyków - niesamowite wyczucie formy. Dużym walorem jest język skrzący się od tzw. angielskiego humoru, a więc bazującego na ironii. "Stowarzyszenie..." z pewnością gwarantuje nie tylko uśmiech, ale i wzruszenie. Bez wątpienia jest to dobra książka na poprawę nastroju, a jej bohaterów żegna się z żalem.

Moja ocena: 8/10

***********************
Dopisek z 30.11.2010 r.

Z perspektywy czasu ocena tej książki spadłaby to 6/10. Przyjemna lektura, niewiele więcej.

***********************

Mary Ann Shaffer & Annie Barrows,
'The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society', Bloomsbury Publishing PLC, 2009

piątek, 12 marca 2010

Uznany za fundamentalistę - Mohsin Hamid

Tytuł może sugerować, że książka dotyczy terroryzmu i zacietrzewionych islamistów, ale na szczęście tak nie jest. Główny bohater to dwudziestokilkuletni Changez z Lahore, który ze względu na swoją nieprzeciętną inteligencję został przyjęty na studia w Princeton, a następnie do pracy w prestiżowej firmie konsultingowej w Nowym Jorku. To człowiek z klasą - niezwykle kulturalny i uprzejmy, daleki od powszechnych wyobrażeń o muzułmanach.

Changez stopniowo wsiąka w amerykańskie realia, sam o sobie mówi: byłem produktem amerykańskiego uniwersytetu, pobierałem wysokie amerykańskie wynagrodzenie, zakochałem się w Amerykance (s. 80). Do Stanów przyjechał bez uprzedzeń, z nadzieją na zdobycie dobrego wykształcenia, co z czasem miałoby pomóc odbudować dawny status jego zubożałej pakistańskiej rodziny. Wszystko układa się doskonale do 11 września 2001 r., jednak kariera Changeza nie załamuje się wskutek nagłej awersji Amerykanów do muzułmanów. Przez pryzmat pracy, a więc m.in. likwidację zagranicznych firm, oraz z troski o losy rodaków w kraju, chłopak zaczyna dostrzegać inne oblicze Stanów Zjednoczonych:

Doszedłem do wniosku, że nigdy nie podobał mi się sposób, w jaki Ameryka zachowuje się w świecie; nieustanne wtrącanie się (...) w sprawy innych było nie do zniesienia. Wietnam, Korea, cieśnina Tajwanu, Bliski Wschód, a teraz Afganistan: w każdym z poważniejszych konfliktów i kryzysów, które wstrząsały moim ojczystym kontynentem, Ameryka odgrywała główną rolę. Co więcej, jako Pakistańczyk wiedziałem z własnego doświadczenia (z naprzemiennych okresów amerykańskiej pomocy i sankcji), że finanse to podstawowy środek, dzięki którym amerykańskie imperium sprawuje władzę (s. 163).

Nie trzeba być Pakistańczykiem, żeby się z tym zgodzić. I tym łatwiej zrozumieć rozdarcie Changeza, któremu ta sama Ameryka miała tak wiele do zaoferowania. Niechęć wzięła jednak górę i powrócił do kraju. Tu właśnie opowiada swoją historię Amerykaninowi poznanemu w kawiarni.

Muszę przyznać, że forma książki - długi monolog zapodany ugrzecznionym językiem - nieco mnie irytowała, jednak pod koniec zamysł autora całkowicie mnie przekonał. Ba, okazał się bardzo sprytny i zakończenie powieści należy do jednych z najlepszych, jakie ostatnio czytałam. Przeważnie mam wrażenie, że pisarzom brakuje dobrego pomysłu na końcówkę, a tu jest wręcz przeciwnie. Być może całości zabrakło głębi, ale warto skusić się na lekturę.

Książka w 2007 r. znalazła się w finale konkursu do Man Booker Prize (pokonała ją powieść Anne Enright "Tajemnica rodu Hegartych").

Moja ocena: 8/10

Mohsin Hamid, "Uznany za fundamentalistę", Sonia Draga, 2008

środa, 10 marca 2010

Miłość - Toni Morrison

Wbrew tytułowi powieść nie jest o miłości, ale o jej "krewniaczkach" czyli zdradzie, nienawiści i seksie. Akcja rozgrywa się w 1993 r. w dawnym kurorcie Silk (pewne informacje wskazują na stan Georgia), do którego przyjeżdża 18-letnia Juniorka Viviane, do niedawna wychowanka poprawczaka. Znajduje pracę w domu dwóch staruszek: Heed i Christine, w dzieciństwie - przyjaciółek, a obecnie - zaciętych wrogów. Powodem niesnasek stał się - jak to często bywa - mężczyzna, ale nie byle jaki: był to dziadek Christine, który za żonę pojął 11-letnią wówczas Heed. Tak, dla nastolatki to może być cios.

Książka opowiada o reperkusjach tej decyzji ciągnących się przez kilkadziesiąt lat. Szczegóły poznajemy stopniowo i z kilku źródeł, w tym od niejakiej L z zaświatów. W tle przetacza się historia czarnych w Stanach Zjednoczonych: lincze, rozruchy, desegregacja. "Miłość" jest również książką o losie kobiet, jak bardzo jest on, czy raczej - był, zdeterminowany przez mężczyzn. Sprawca całego zamieszania od lat nie żył, a jednak przez dziesięciolecia wzbudzał silne emocje u Heed i Christine. Tak jakby jego duch był wciąż obecny w domu i w diabelski sposób drwił sobie z obu staruszek.

Atmosfera powieści kipi od namiętności różnego rodzaju, postaci są barwne i znakomicie zarysowane. W porównaniu z "Umiłowaną" język jest prosty, o wiele bardziej przystępny. Ale nawet gdy jest mowa o potrawach lub strojach, są one tak plastycznie opisane, że wręcz namacalne. Skrzy się tu także od subtelnego humoru, co dodaje całości uroku. Z chęcią obejrzałabym ekranizację tej książki, o ile kiedyś powstanie.

Moja ocena: 8/10

Toni Morrison, "Miłość", Świat Książki, 2005

poniedziałek, 8 marca 2010

Elisabeth i Katarina - Marianne Fredriksson

To nie jest wielka literatura, ale z pewnością opowiada o istotnym problemie tj. o przemocy domowej. Katarina w dzieciństwie wielokrotnie zajmowała się Elisabeth, matką, pobitą przez męża. Obecnie sama oczekuje dziecka i właśnie została pobita przez swojego amerykańskiego kochanka.

W powieści znajdziemy kilka wyjaśnień, dlaczego mężczyźni biją swoje partnerki. Jedno z nich to bezsilność wobec niezależnych, silniejszych psychicznie kobiet, które zawsze mają rację (s. 98). Agresję wywołuje w tym przypadku upokorzenie. Niekiedy mężczyźni biją z zupełnie przeciwnych powodów: kobieta jest słaba, więc można się na niej wyżyć. Agresję można wyładować także na dziecku, z chęci zemsty na jego matce. Cóż, pokrętna jest ludzka psychika. W ten tylko sposób można tłumaczyć trwanie żon przy maltretujących je mężach lub pociąg bitych dziewczynek do damskich bokserów w dorosłym życiu.

Książka jest ciekawa, akcja wartka. Nieco za dużo tu bohaterów o smutnej przeszłości i za dużo zbiegów okoliczności, ale przeczytać nie zawadzi. Osobiście bardzo lubię literaturę skandynawską, więc przymykam oko na braki warsztatowe.

Moja ocena: 7/10

Marianne Fredriksson, "Elisabeth i Katarina", Libros, 2002

sobota, 6 marca 2010

Czerwona sofa - Michele Lesbre

Na książkę trafiłam przy okazji wyprzedaży, później przeczytałam kilka pochlebnych recenzji na blogach i z nadzieją na dobrą literaturę francuską wypożyczyłam ją z biblioteki. Niestety "Czerwona sofa" okazała się pomyłką. Gdyby ograniczyła się do przyjaźni głównej bohaterki ze starszą panią mieszkającą w tej samej kamienicy, byłaby to nawet ciekawa historia.

Tymczasem autorka wysyła Annę koleją transsyberyjską nad Bajkał w poszukiwaniu swojego francuskiego kochanka sprzed ponad 20 lat. Od dawna nic ich nie łączy, ale przecież mieli ze sobą wiele wspólnego w przeszłości. Podobnych "naciąganych" pomysłów jest tu więcej: mimo niezbyt biegłej znajomości rosyjskiego kobieta bez większych problemów porozumiewa się z tubylcami; poznanemu w pociągu, acz milczącemu Igorowi przypisuje właściwości anioła stróża i przewodnika, choć ten podał jej tylko talerz kapuśniaku. W ogóle Rosjanie, z którymi styka się Anna, są nadzwyczaj uduchowieni i serdeczni. Chyba jednak prawdą jest, że Francuzi są zafascynowani Rosją.

Irytujące wydało mi się "filozofowanie" autorki na temat samego podróżowania, miałam wrażenie, że chciała wymyślić coś błyskotliwego, a rezultat okazał się pretensjonalny. Dla mnie ta powieść jest nie tyle przegadana, co "przedumana". Na szczęście jest krótka, ma zaledwie ok. 140 stron, więc szybko można się z nią rozstać. Ale wiele bym dała za dobrą powieść francuską.

Moja ocena: 5/10

Michele Lesbre, "Czerwona sofa", Wydawnictwo Sonia Draga, 2007

piątek, 5 marca 2010

Południe - Colm Toibin

Jest rok 1950, Katherine właśnie opuściła męża, 10-letniego synka i rodzimą Irlandię. Wyjeżdża do Barcelony i zatrzymuje się w hoteliku, o jego właścicielach mówi: Pozostaję dla nich zagadką, nie potrafią mnie rozgryźć (s.7). Podobny problem może mieć czytelnik: mimo że losy Katherine śledzimy na przestrzeni ok. 30 lat, niewiele wiadomo o jej tzw. życiu wewnętrznym. Sprawia wrażenie kobiety chłodnej i skrywającej emocje, na ogół poddaje się biegom wydarzeń.

Można się tylko domyślać, że poznany w Hiszpanii Miguel był jej wielką miłością, a jeszcze większą namiętnością okazało się malarstwo. Być może była nawet lepszą malarką niż jej ukochany. Katherine niewiele mówi, barierą nie jest chyba tylko język kataloński. Do końca nie dowiemy się, jaki miała właściwie stosunek do swej ojczyzny, jakie uczucia wzbudzały w niej dzieci. Z biegiem lat najważniejsze staje się dla niej malowanie i to się czuje podczas lektury.

Książka w ogóle wydała mi się bardzo malarska: oprócz kilku świetnie opisanych fikcyjnych obrazów autor sporo uwagi poświęca grze kolorów w otoczeniu bohaterów powieści. Chłód i wilgoć Pirenejów oraz irlandzka mgła i deszcz są tu wręcz namacalne. Atmosfera wydaje się melancholijna, a nawet smutna, wszystko wyciszone, co w sumie daje znakomity efekt. Na duży plus policzyłabym również formę powieści: obok klasycznej narracji występują tu także listy i fragmenty pamiętnika Katherine. Toibin stosuje przeskoki w czasie, niekiedy kilkuletnie, co potęguje niedopowiedzenia i co moim zdaniem dodaje całości uroku.

"Południe" było dla mnie bardzo dużym i bardzo miłym zaskoczeniem. Z pewnością będę o tej książce myśleć także obrazami np. takimi: Jej miłość do niego była jak mały bukiecik ze smutków i radości. Jej miłość do niego była jak oddech na szkle (s. 128). To dobra zachęta do zgłębienia literatury irlandzkiej, która jak dotąd nie była moją ulubioną. Chyba niezasłużenie.

Moja ocena: 9/10

Colm Toibin, "Południe", Wydawnictwo Zysk i S-ka, 1996

wtorek, 2 marca 2010

Zamknięte drzwi - Magda Szabo

Rzadko zdarzają się w prozie tak barwne postaci jak staruszka Emerenc z powieści Szabo. Tajemnicza i nieprzystępna gosposia pisarki, a zarazem dozorczyni willi w Peszcie ma coś w sobie i z czarownicy, i z dziecka. Niewykształcona, a jednak mądra wskutek doświadczeń nabytych przez długie lata życia. Niewierząca, a jednak nadzwyczaj chrześcijańska poprzez swoje uczynki względem innych osób oraz zwierząt. Zasadnicza, ale również nieobliczalna, potrafi budzić swoim niekonwencjonalnym zachowaniem skrajne emocje: od miłości po wściekłość.

Narratorka czyli pisarka (ma wiele wspólnego z samą Magdą Szabo) opowiada dzieje trudnej znajomości z Emerenc, która z relacji pani - gosposia po wielu latach zamienia się w miłość. Przemianie towarzyszy sporo napięć i nieporozumień, jako że kobiety reprezentują dwa różne światy. Ale to pisarka musi skapitulować i - z ogromnym trudem - zaakceptować staruszkę taką, jaką jest. Nie sposób zresztą z nią walczyć czy też choćby odrobinę zmienić jej światopogląd, bo jej poglądy nie podlegają dyskusji. Oto przykład zapatrywań religijnych Emerenc:

Owocną działalność Boga poznała podczas wojny, nic nie ma do cieśli i jego syna, bo to byli robotnicy, tyle że łgarstwa polityków tak chłopakowi zamąciły w głowie, że trzeba go było w coś wmieszać, aby go wykończyć, kiedy stał się już niewygodny dla przywódców. Najbardziej żal jej matki, bo ta nie miała chyba jednego dobrego dnia, choć jednak to dziwne, że biedaczka na pewno po raz pierwszy spała spokojnie w w Wielki Piątek, bo przedtem wciąż musiała się bać o syna. (s. 26).

Na temat sztuki miała równie nietypowe zdanie:

Gdybyście naprawdę byli artystami, wtedy wszystko byłoby prawdziwe, nawet taniec, bo potrafilibyście sprawić, żeby liście poruszały się od waszych słów, a nie od jakiejś maszyny, ale wy nic nie potraficie, ani pani, ani ta reszta, wszyscyście błazny, a nawet jeszcze gorsi, gorsi od łotrów. (s. 125)

Szabo fantastycznie oddaje wzloty i upadki tej znajomości, wykazując się przy tym dużym wyczuciem ludzkiej psychiki. Początkowo bywa nawet zabawnie, jak np. w rozdziale "Odgracanie", gdzie obie bohaterki próbują ustalić granice kiczu, ale z czasem akcja przyjmuje dramatyczny obrót. Są tu piękne sceny m.in. ta, w której rozsierdzona Emerenc oddaje psu wystawną kolację przygotowaną na przyjazd ważnego gościa, a który się nie pojawił. Podobał mi się również język tej powieści i metaforyka - niewymuszona, ale uderzająca. Moim ulubionym cytatem pozostanie następujący fragment:

(...) nasz neandertalski przodek pewnie wtedy nauczył się płakać, kiedy po raz pierwszy doświadczył, że sam jeden triumfuje nad przywleczonym do domu zwierzem i nie ma z kim podzielić przeżyć tej walki, nie ma też komu pokazać ani łupu, ani swych ran (s. 34).

Mam tylko nadzieję, że powieść zostanie kiedyś wznowiona, bo nawet w antykwariatach jest trudna do zdobycia. Z całą pewnością będę poszukiwać innych książek Magdy Szabo.

Moja ocena: 10/10

Magda Szabo, "Zamknięte drzwi", PIW, 1993