Tytuł może sugerować, że książka dotyczy terroryzmu i zacietrzewionych islamistów, ale na szczęście tak nie jest. Główny bohater to dwudziestokilkuletni Changez z Lahore, który ze względu na swoją nieprzeciętną inteligencję został przyjęty na studia w Princeton, a następnie do pracy w prestiżowej firmie konsultingowej w Nowym Jorku. To człowiek z klasą - niezwykle kulturalny i uprzejmy, daleki od powszechnych wyobrażeń o muzułmanach.
Changez stopniowo wsiąka w amerykańskie realia, sam o sobie mówi: byłem produktem amerykańskiego uniwersytetu, pobierałem wysokie amerykańskie wynagrodzenie, zakochałem się w Amerykance (s. 80). Do Stanów przyjechał bez uprzedzeń, z nadzieją na zdobycie dobrego wykształcenia, co z czasem miałoby pomóc odbudować dawny status jego zubożałej pakistańskiej rodziny. Wszystko układa się doskonale do 11 września 2001 r., jednak kariera Changeza nie załamuje się wskutek nagłej awersji Amerykanów do muzułmanów. Przez pryzmat pracy, a więc m.in. likwidację zagranicznych firm, oraz z troski o losy rodaków w kraju, chłopak zaczyna dostrzegać inne oblicze Stanów Zjednoczonych:
Doszedłem do wniosku, że nigdy nie podobał mi się sposób, w jaki Ameryka zachowuje się w świecie; nieustanne wtrącanie się (...) w sprawy innych było nie do zniesienia. Wietnam, Korea, cieśnina Tajwanu, Bliski Wschód, a teraz Afganistan: w każdym z poważniejszych konfliktów i kryzysów, które wstrząsały moim ojczystym kontynentem, Ameryka odgrywała główną rolę. Co więcej, jako Pakistańczyk wiedziałem z własnego doświadczenia (z naprzemiennych okresów amerykańskiej pomocy i sankcji), że finanse to podstawowy środek, dzięki którym amerykańskie imperium sprawuje władzę (s. 163).
Nie trzeba być Pakistańczykiem, żeby się z tym zgodzić. I tym łatwiej zrozumieć rozdarcie Changeza, któremu ta sama Ameryka miała tak wiele do zaoferowania. Niechęć wzięła jednak górę i powrócił do kraju. Tu właśnie opowiada swoją historię Amerykaninowi poznanemu w kawiarni.
Muszę przyznać, że forma książki - długi monolog zapodany ugrzecznionym językiem - nieco mnie irytowała, jednak pod koniec zamysł autora całkowicie mnie przekonał. Ba, okazał się bardzo sprytny i zakończenie powieści należy do jednych z najlepszych, jakie ostatnio czytałam. Przeważnie mam wrażenie, że pisarzom brakuje dobrego pomysłu na końcówkę, a tu jest wręcz przeciwnie. Być może całości zabrakło głębi, ale warto skusić się na lekturę.
Książka w 2007 r. znalazła się w finale konkursu do Man Booker Prize (pokonała ją powieść Anne Enright "Tajemnica rodu Hegartych").
Moja ocena: 8/10
Mohsin Hamid, "Uznany za fundamentalistę", Sonia Draga, 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz