Elegia dla bidoków z pewnością nie jest najważniejszą książką o Ameryce ostatnich lat i nie wyjaśnia, dlaczego Donald Trump wygrał wybory. Piszę to oczywiście z perspektywy polskiej, siłą rzeczy mocno okrojonej. Domyślam się, że w Stanach Zjednoczonych odbiór był i jest inny, choć w powszechny entuzjazm jakoś wątpię. Ale po kolei.
31-letni JD Vance napisał wspomnienia o dorastaniu w Ohio oraz o rodzinie wywodzącej się z tytułowych bidoków (ang. hillbillies) czyli klasy robotniczej białych Amerykanów z Appalachów, na ogół niewykształconych, konserwatywnych i bez perspektyw. Opisuje również trudną drogę do awansu społecznego, jaki osiągnął mimo tak nieciekawego zaplecza kulturowego i fatalnej sytuacji w domu. Miał szczęście, bo dzięki wsparciu kilku osób i ciężkiej pracy skończył szkołę wojskową, a następnie wydział prawa na prestiżowym uniwersytecie.
Historia Vance’a wyraźnie pokazuje, że USA to nie tylko wielkie miasta dające obywatelom tysiące możliwości i obietnicę na lepsze jutro, ale także rejony, w których upadł przemysł i żyje się skromnie, ponieważ rynek pracy jest żaden. Doświadczenia autora i jego rodziny nie są naturalnie reprezentatywne dla całej amerykańskiej prowincji, często pomijanej lub niedocenianej przez rządzących, niemniej Elegia… jest interesującym świadectwem, głosem w sprawie – jak chcą niektórzy – zanikającej podgrupy społecznej, stąd ponuro brzmiący tytuł.
Autora nie można traktować jako znawcy tematu jeszcze z kilku powodów – jego analiza (sic) społeczna jest bardzo powierzchowna i niezbyt odkrywcza. Warto podkreślić, że Vance nie jest ani dziennikarzem, ani akademikiem, co zresztą doskonale widać w sposobie narracji – styl książki jest miejscami irytująco potoczny, gdzie indziej patetyczny albo pseudonaukowy. Przyznam, że spodziewałam się czegoś głębszego.
_______________________________________________________________________
J. D. Vance, Elegia dla bidoków, przeł. Tomasz S. Gałązka,Wyd. Marginesy, 2018