piątek, 29 kwietnia 2011

Książka - Mikołaj Łoziński

Zastanawiam się, jakie przedmioty mogłyby posłużyć do opisania mojej rodziny. Może różową, poniemiecką filiżankę z delikatnej porcelany, a może singerowską maszynę do szycia. Lekko trzeszcząca, bo analogowa, płyta Niemena "Enigmatic" też by się nadała, podobnie jak malowidło z koniem autorstwa stryjka, domorosłego artysty. Do tego rentgenowskie zdjęcie płuc i wściekle czerwony, filcowy kapelusz z szerokim rondem. W ostatniej chwili dorzucam jeszcze cienki, szaroniebieski zeszycik do słówek i pocztówkę z Capri. To powinno wystarczyć.


Pomysł niestety nie mój, ale Mikołaja Łozińskiego, który w "Książce" wyszedł od przedmiotów, aby opisać losy swojej rodziny. A jest co i kogo opisywać, bo familia barwna, a nawet znana (ojciec i starszy brat to wielokrotnie nagradzani dokumentaliści). Są tu aresztowania, emigracje, Wojskowa Służba Wewnętrzna, marzec'68, jest i ruch opozycyjny. Miejsce mają także zdarzenia bardziej powszechne (sic!) czyli zdrady, rozwody, choroby. Autor nie wymienia nikogo z imienia czy nazwiska, nie ma dat, jednak z drobiazgów udało mu się stworzyć imponującą mini-sagę. Nie wątpię, że materiału starczyłoby na kilka tomów;)

Podoba mi się pozorna lekkość pióra Łozińskiego, jego niespieszne opowiadanie. To, jak odgrzebuje rodzinne artefakty i nadaje im połysk. "Książka" nie jest peanem na cześć rodziny, wręcz przeciwnie - jej członkowie wychylają się czasem z offu i proszą, żeby o pewnych rzeczach nie pisać. Efekt poszukiwań autora okazał się arcyciekawy, przynajmniej dla mnie. Jestem chyba nawet pod większym wrażeniem niż po przeczytaniu "Reisefieber". Oby tak dalej.

******************************************

A Wy? Jakie przedmioty wybralibyście do opisania własnej rodziny?



_________________________________________________________

Mikołaj Łoziński "Książka", Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2011
_________________________________________________________


wtorek, 26 kwietnia 2011

Mój Michael - Amos Oz

Czytam na okładce, że powieść "Mój Michael" uznana została przez krytyków za izraelską "Panią Bovary". Coś w tym jest. 30-letnia Chana jest żoną i matką, w żadnej z tych ról nie czuje się spełniona. Mąż dobry, dziecko udane, a jednak wciąż czegoś jej brak, wciąż jest niezadowolona. Ucieka w chorobę, w marzenia senne.

Mój lekarz, doktor Rosenthal, mawiał, że uczepiłam się pazurami choroby, że są dzieci, które starają się zachorować i nie chcą zdrowieć, bo choroba to w pewnym sensie stan wolności. Ot, taki temperament. Kiedy pod koniec zimy wyzdrowiałam, poznałam smak wygnania. Przepadła cudowna alchemia, magiczna moc rządzenia snami, by niosły mnie poza granicę rzeczywistości. Do teraz, ilekroć się budzę, czuję, że wszystko się wali. Tęsknię za ciężką chorobą i śmieję się z własnej tęsknoty. [str. 23]


Książka Oza daje spore możliwości interpretacyjne, najciekawsze wydały mi się sny narratorki. Drugie "ja" Chany oscyluje między chłodną i władczą królową a więzioną i poniżaną branką. Nieodłączni bohaterowie snów to demoniczni bliźniacy - raz w roli oprawców, raz - wybawicieli, niemniej stale związani z żywiołem wody. Wątek morski jest tu zresztą kolejnym ważnym tropem, podobnie jak profesja męża Chany czyli geologia - Michaela szczególnie interesują procesy erozyjne. W tle pobrzmiewają echa utworów Verne'a i Melville'a, dyskretnie rysuje się historia młodego państwa Izrael (powieść obejmuje lata 50-te ubiegłego wieku). Do tego wszystkiego Jerozolima - także nieprzyjazna Chanie.

Obcowanie z główną bohaterką trudno zaliczyć do przyjemności i chyba dlatego "Mój Michael" nie był dla mnie łatwą lekturą. A jednak odkładając książkę pomyślałam, że należałoby przeczytać ją jeszcze kilka razy, za każdym wybierając inny trop. W przeciwnym wypadku zbyt wiele może umknąć, zbyt wiele można pominąć. Czytelnicy lubiący szczegóły i zabawy literackie będą raczej usatysfakcjonowani.

Uwaga: Książka w 1991 r. ukazała się w Polsce pod tytułem "Mój Michał", była wówczas tłumaczona z języka angielskiego. Obecny tekst jest przekładem z hebrajskiego.

______________________________________________________________________

Amos Oz "Mój Michael", tłum. Agnieszka Jawor-Polak, Czytelnik, Warszawa, 2007
______________________________________________________________________


sobota, 23 kwietnia 2011

Rozprawa o stolikowych baranach - Miron Białoszewski

Fantazjo warszawskiej Pragi,
masz assyryjskie rogi
i jedną nogę
czerwono
lakierowaną.
O bazar! bazar! bazar!
O baran! baran! baran!
To jego profil
— jak z lewej ręki —
i jego baranica piękna —
ach! dwa profile Nefretet
z liworyzacją tête à tête.
Cztery czerwone kropki uszu.
Babilony
trefione w srebra z tłuczonego lusterka
i czerwone chorągiewki,
kożuchów złote Homery,
lazurowe cokoły.
A dalej: barany
w koronkach brabanckich
i barany z Bizancjum,
i barany w koronach oryniackich...

Jaki zwrotnik?
„Wiek który? — — Czas który?”
Magie — religie — rytuały.
A to wszystko z jaskiń
pod miastem,
nieustanne Mentony gminne,
a to
nieprzerwane dylu-dylu
dyluwium
peryferyjne.


czwartek, 21 kwietnia 2011

Blogiem w książkę

Nasza blogowa Koleżanka Dea najpierw sprowokowała dyskusję o blogach książkowych, a później napisała na ten temat artykuł. Tekst "Blogiem w książkę" dostępny jest tutaj.


Na tym samym portalu jest zresztą sporo ciekawych artykułów dot. szeroko pojętej kultury (i nie tylko);) Być może zainteresuje Was artykuł o przekładach "Alicji w Krainie Czarów" lub o Gabrieli Zapolskiej. Mnie podobał się np. ten o kulturystach w Afganistanie i relacja z wyprawy do Gruzji.

Przyjemnej lektury;)

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Wielki Tydzień - Jerzy Andrzejewski

Wielki Tydzień 1943 r. był szczególny - w poniedziałek 19 kwietnia w warszawskim getcie wybuchło powstanie. Po jednej stronie muru, w środku miasta, rozlegały się strzały, paliły kamienice, ginęli ludzie, a po drugiej życie toczyło się niemal bez zmian: Warszawiacy pracowali, spotykali się ze znajomymi, trwały przygotowania do świąt. Owszem, wiele osób przejęło się losem Żydów, ba, byli i tacy, którzy wystawali pod murem i komentowali sytuację. O tym właśnie jest opowiadanie Andrzejewskiego - o postawach Polaków wobec powstania w getcie.


W książce bardzo spodobał mi się pomysł na wplecenie losów młodej Żydówki w liturgię Wielkiego Tygodnia. Jej tułaczka po Warszawie to pretekst do pokazania nastrojów społecznych, a te były mocno spolaryzowane - od głębokiej i nieskrywanej niechęci wobec Żydów po współczucie i solidarność z walczącymi w powstaniu. Najbardziej poruszyły mnie jednak postawy "pośrednie", a więc całkowita bierność czy mówiąc dobitniej - tchórzostwo. Psychologia postaci jest w ogóle mocną stroną tego opowiadania - bohaterowie nie są postaciami papierowymi; choć mało sympatyczni, wydają się bardzo wiarygodni. Jedyną rzeczą, która mnie raziła, było tłumaczenie ich moralnych dylematów - to zbędne elementy.

Moja przygoda z "Wielkim Tygodniem" zaczęła się tak naprawdę od ekranizacji Andrzeja Wajdy. Film zrobił na mnie duże wrażenie, zwłaszcza rola Beaty Fudalej. Do dzisiaj wracam do niego myślami w okolicy świąt wielkanocnych i szukam go w programie telewizyjnym. Wiele razy obiecywałam sobie dotrzeć do pierwowzoru literackiego i wreszcie stało się. Teraz, po lekturze opowiadania, widzę, że ekranizacja jest bardzo wierna, reżyser uwzględnił prawdopodobnie wszystkie epizody. Ciekawy tekst, ciekawy (aczkolwiek bolesny) kawałek polskiej historii. Te same wydarzenia są tematem wiersza Czesława Miłosza "Campo di Fiori".

********************************

Jak się okazuje, film Wajdy "Wielki Tydzień" będzie można obejrzeć w najbliższy czwartek (21.04) w TVP Kultura o godz. 22.25.


_______________________________________________________

Jerzy Andrzejewski "Wielki Tydzień", Czytelnik, Warszawa, 1993
_______________________________________________________


piątek, 15 kwietnia 2011

Klub czytelniczy (odc. 4) - Pełnia życia panny Brodie

Mini-powieść Muriel Spark została wydana po raz pierwszy równo 50 lat temu i do dzisiaj pozostaje jedną z najchętniej czytanych książek tej pisarki. Mnie jej popularność nie dziwi, ciekawe, czy Was również;) Myślę, że dyskusja pokaże, czy "Pełnia życia Panny Brodie" to tylko lektura lekka, łatwa i przyjemna czy coś więcej.


Pytania na dziś:

1. Jakie są Wasze ogólne wrażenia po lekturze? Czy podobał Wam się styl książki?

2. Główna bohaterka słynie z niekonwencjonalnych metod nauczania. Co o nich sądzicie?

3. Panna Brodie w powieści dwukrotnie mówi:

Znów dano mi do zrozumienia, że powinnam ubiegać się o posadę w jednej z tych postępowych szkół, gdzie moje metody byłyby znacznie stosowniejsze niż w Blaine. Ale nie mam zamiaru starać się o posadę w żadnej z tych zwariowanych szkół. Pozostanę w tej fabryce wychowania. Zdrowy ferment jest potrzebny. Dajcie mi jakąkolwiek dziewczynkę w okresie największej chłonności, a jest moja do końca życia. [str.10]

Dlaczego Waszym zdaniem nie chciała odejść do "postępowej" szkoły?

4. Jak wytłumaczyć fascynację głównej bohaterki faszyzmem?

5. Panna Brodie miała właściwie nadzieję, że Rose nawiąże romans z nauczycielem rysunku. Dlaczego?

6. Panna Brodie to bohaterka pozytywna czy negatywna?

7. Dlaczego Sandy zdradziła pannę Brodie?

8. Jak bardzo (w świetle powieści) różni się życie/sytuacja społeczna panny Brodie od życia dzisiejszych singielek?



Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania, można natomiast zadawać własne.


Do dyskusji można się przyłączyć w dowolnej chwili - dzisiaj, jutro, za kilka dni...


Zapraszam;)

środa, 13 kwietnia 2011

Pokój - Emma Donoghue

U mnie zachwytu nie będzie. Może dlatego, że nie przepadam za książkami, których głównym bohaterem są dzieci lub nastolatki. Może dlatego, że "Pokój" okazał się dość przewidywalny. Tak czy owak, dobre recenzje na forach anglojęzycznych zrobiły swoje i na lekturę się skusiłam.



W skrócie treść powieści rysuje się następująco: młoda kobieta od 7 lat więziona jest przez niejakiego Nicka w odizolowanym od otoczenia pomieszczeniu. Wraz z nią przebywa tam 5-letni synek Jack, który z racji uwięzienia nie był nigdy na zewnątrz. Tzw. "prawdziwy" świat zna tylko z telewizji, aczkolwiek traktuje go jak fikcję. Jak łatwo się domyślić, ten stan nie może trwać wiecznie - kobieta postanowi uciec.

"Pokój" to przede wszystkim rzecz o sile matczynej miłości czyli coś, co w literaturze opisywano już wiele razy. Dziecięcy narrator również nie jest nowością, choć u Donoghue ciekawy jest język Jacka (widzę tu pewne wyzwanie dla tłumacza). W moim odczuciu to sprawnie napisany dramat rodzinny, który z pewnością znajdzie wielu zwolenników także w Polsce. Mnie w powieści zainteresował problem względności pewnych pojęć, w tym przypadku wolności. To, co dla ogółu jest podstawowym warunkiem życia, dla innych (czyli żyjących w odosobnieniu) może okazać się koszmarem. Frapującym wątkiem była dla mnie również kreatywność matki Jacka - w dobie galopującego konsumpcjonizmu wielokrotne używanie opakowań bądź wynajdywanie nowych zastosowań dla przedmiotów daje do myślenia.

Poruszająca fabuła i dobre tempo są dużym plusem "Pokoju", ta powieść potrafi czytelnika rzeczywiście wciągnąć. W moim przypadku lista zalet na tym niestety się kończy, z perspektywy czasu wiem, że nie była to dla mnie lektura wielkiej wagi. Przeszkadzał mi posmak tabloidowej sensacji i wrażenie pisania pod publiczkę. Ale to są naturalnie moje bardzo subiektywne odczucia;)

Książka ma się ukazać w polskim przekładzie w maju.

_________________________________

Emma Donoghue 'Room', Picador, 2010
_________________________________


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Kraj, gdzie nigdy się nie umiera - Ornela Vorpsi

Urodzić się w Albanii - to nie rokuje dobrze. Urodzić się w Albanii dziewczynką - to już prawdziwa katastrofa. Jeszcze gorzej może być wówczas, gdy wyrośnie się na atrakcyjną kobietę. Albo ma się ojca więźnia politycznego. Albo światopogląd niezgodny z obowiązującą linią Matki Partii. Tak, w Albanii nie jest łatwo żyć.

To jest kraj, gdzie nigdy się nie umiera. Ciała wzmocnione przez niekończące się godziny spędzane przy stole, podlewane rakiją, zdezynfekowane ostrą papryczką dodawaną do gęstej oliwy nabierają tutaj nadzwyczajnej siły, pozwalającej przejść wszystkie próby. Kręgosłup jest z żelaza. Możesz go używać, jak ci się podoba. Jeśli coś się zepsuje, zawsze da się temu zaradzić. Serce, na przykład, może się powiększyć, zrobić niewydolne, może mu się przytrafić zawał, zator i bo ja wiem, co jeszcze, ale nadal dumnie trwa na posterunku. Jesteśmy w Albanii, tutaj nie ma żartów. [str. 7]



Opowieść Vorpsi utkana jest z luźnych wspomnień z dzieciństwa. Tu epizod o szukaniu skarbów w ogródku, tam o nauczycielce sadystce, gdzie indziej o tajemniczym zniknięciu sąsiadek. Niepostrzeżenie z tych odprysków wyłania się historia rodzinna i obraz życia w totalitarnej Albanii. Byłby zapewne przygnębiający, gdyby nie ironiczny ton nadający całości gorzkiego posmaku. W książce nie ma nostalgii za dawną ojczyzną, jest raczej ulga z powodu opuszczenia smutnego kraju i jego dokuczliwych mieszkańców.

Powieść Vorpsi nie jest w moim odczuciu wybitna czy szczególnie porywająca, jest za to ciekawa ze względu na narodowość autorki, a więc inność, która potrafi urzekać. Literatura albańska tak rzadko gości w polskich księgarniach, że warto czasem zafundować sobie wycieczkę w tak mało znane rejony jak "Kraj, gdzie nigdy się nie umiera".

____________________________________________________________________________________

Ornela Vorpsi "Kraj, gdzie nigdy się nie umiera", tłum. Joanna Ugniewska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2008
____________________________________________________________________________________

piątek, 8 kwietnia 2011

Majowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Na majówkę zapraszam do "Nagiego sadu" Wiesława Myśliwskiego. Autora zachwalać nie trzeba, czytać - na pewno warto;) Książka jest debiutem tego pisarza, po raz pierwszy ukazała się w 1967 r. Notka z okładki:

"Nagi sad" to przejmująca opowieść o miłości ojca i syna. To miłość wyrażana w milczeniu, domysłach, drobnych gestach i nieustannym poszukiwaniu siebie nawzajem. To relacja najbliższych sobie osób, w której syn próbuje sprostać marzeniom ojca. Bohater wykształcony w mieście, a pochodzący ze wsi usiłuje na powrót się odnaleźć w świecie swojego dzieciństwa i młodości. W świecie najbliższym natury, a zarazem najprostszych i najgłębszych związków między ludźmi.

Na motywach powieści powstał nagradzany i popularny film pt. Przez dziewięć mostów, który otrzymał m.in. "Złotą Pragę" (Grand Prix na festiwalu telewizyjnym w Pradze) w 1972 roku. Scenariusz filmu napisał sam Wiesław Myśliwski.


Dyskusję rozpoczynamy w piątek 20 maja 2011 r., a kontynuujemy bez ograniczeń czasowych;)

Nie trzeba się rejestrować ani prowadzić własnego bloga - kto ma ochotę, ten czyta i komentuje;) Więcej o zasadach dyskusji tutaj.

Zapraszam serdecznie;)



środa, 6 kwietnia 2011

Zawał - Miron Białoszewski


Złapało mnie to w tunelu. Staję, nie pomaga. Wywlekam się schodami na górę, na Marszałkowską. Jeszcze nie rezygnuję z kupowania czapki w domach towarowych, bo chodzę z gołą głową. Koło rotundy PKO rezygnuję. Właściwie już wiem, że muszę zrezygnować natychmiast z wielu rzeczy. Boli niesamowicie za mostkiem. Słabawo. Pot się leje. Ani kroku nie można zrobić, a muszę. Dużo. Serce tak jakby się obrywało.
- to zawał - myślę, bo sobie przypominam, jak ktoś raz mówił, że to ból w samym środku.
Nie wolno się ruszać, a muszę do jakiegoś samochodu.
Jest 11 rano. Strach? Pomyślałem, że może tym razem jeszcze nie umrę.
[str. 5]



To nie fikcja literacka, ale samo życie - zawał dopadł Białoszewskiego 28 listopada 1976 r. W dzienniku opisał pobyt w warszawskim szpitalu oraz rekonwalescencję w sanatorium w Inowrocławiu. W zapiskach pojawiają się luźne rozmowy, oderwane scenki, które mimo lapidarności dość szczegółowo opisują wycinek peerelowskiej rzeczywistości. Poczułam się, jakbym tam była.

Garść cytatów:

Kiedy ją goście poprosili o wywiezienie mnie, to w korytarzu krzyk:
- wózek dla ....ałoszewskiego!
- co?
- ...ałoszewski potrzebuje do ustępu!!
[str. 14]

*****
- co dziś na deser?
- płyn z galaretki.
[str. 19]

*****

Siostra Rusałka (tęga, duża jasna blondyna) przyszła o wpół do pierwszej w nocy, pan Ha. spał, ona go przebudziła, żeby mu dać proszek nasenny. [str. 20]

*****

Le. wylewa z kaczki, płucze ją:
- żeby tego nie stłuc, co za wazon, ... ale wymyślne wygięcia. U Laury Pytlińskiej takie wazony. Tylko w nich róże trzymać.
[str. 28]

*****

- jakie są jeszcze sposoby fizykalnego badania chorego oprócz opukiwania i osłuchiwania?
- obmacywanie
- dobrze, obmacywanie.
[str. 50]

*****

Nasze zawałowe towarzystwo nie wydaje mi się tak wytworne jak w autobusie. To były widocznie godziny polotu i pogody, stężenia inteligencji, przy tym wspólnoty grzecznościowej. [str. 102]

Zachęcam do lektury całości;)

___________________________________________________________________

Miron Białoszewski "Zawał", Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1977
___________________________________________________________________



poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Reporterzy bez fikcji - Agnieszka Wójcińska

Pamiętam dokładnie, kiedy przekonałam się do książek-reportaży - to był grudzień 2006 r. Przeczytałam wtedy "Gottland" Szczygła, bardzo mi się spodobał i tak się zaczęło. Później przyszedł "Obwód głowy" Nowaka (mój faworyt), "Księgarz z Kabulu" Seierstad, "Dobre kobiety z Chin" Xinran i kilkanaście innych tytułów. Może nie wszystkie to reportaże w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale na pewno można je zaliczyć do kategorii non-fiction. Zdecydowanie najciekawsze wydają mi się publikacje Wydawnictwa Czarnego, a sądząc po jego planach wydawniczych seria "Reportaż" będzie się rozwijać, i to prężnie.


Siłą rzeczy zainteresował mnie również zbiór wywiadów z polskimi reporterami. Początkowo obawiałam się, że po kilku rozmowach zrobi się nudno i przewidywalnie, ale na szczęście było inaczej. Każdy z 17 rozmówców potrafi czymś zaskoczyć, pokazać zawód reportera w innym świetle niż pozostali. A różnice w podejściu do pracy są czasem diametralne. I tak np. według Hugo-Badera dziennikarstwo ma ogromne znaczenie dla społeczeństwa, tymczasem dla Smoleńskiego to zawód jak każdy inny. Niektórzy uważają, że forma artykułu jest mało istotna (Szejnert), inni przykładają do niej ogromną wagę (Szczygieł), jedni lubią proces pisania (Szabłowski), dla innych jest to istna męka (Smoleński). Bardzo ciekawy jest aspekt wychodzenia poza rolę dziennikarza: o ile Tochman uważa, że w miarę możliwości warto pomagać bohaterom reportażu, o tyle Jagielski jest temu stanowczo przeciwny. Z mieszanymi uczuciami czytałam natomiast o trikach, które miały na celu przełamać opór potencjalnego rozmówcy (Pietkiewicz). Niby nie są to nieetyczne chwyty, ale poczucie lekkiego niesmaku pozostaje.

Zastanawiająca jest również popularność książkowych reportaży wśród polskich czytelników, która - takie wrażenie odnoszę - stopniowo wzrasta. Małgorzata Szejnert tłumaczy to następująco: Życie jest niesamowicie ciekawe, ciekawsze niż fikcja. I chyba coraz trudniejsze. Świat pędzi jak obłąkany. Musimy sobie jakoś z nim radzić, chcemy rozumieć sytuację, w jakiej się znajdujemy. Być może literatura faktu bardziej pomaga nam w radzeniu sobie z życiem niż codziennym niż fikcja literacka. [str. 26] Osobiście przychylam się do opinii, że prawdziwe historie są ciekawsze od fikcyjnych, ale czy pomagają w życiu - tego nie jestem pewna. W moim przypadku na pewno otwierają oczy na pewne zjawiska i wyczulają na problemy innych, bo jak mówi Morawska: W świecie jest niedostatek dzielenia się przeżyciami, ludzie czekają na okazję, chcą być wysłuchani [str. 206]. Nic dodać, nic ująć.

Myślę, że "Reporterzy bez fikcji" zainteresują nie tylko miłośników reportażu - to po prostu bardzo ciekawa książka. Każdy wywiad poprzedzony jest fragmentem tekstu danego reportera, czytelnicy Dużego Formatu GW wiele z nich czytali na pewno już wcześniej. Lektura niesie ze sobą jednak pewne niebezpieczeństwo: może spowodować nagłą i palącą potrzebę przeczytania co najmniej kilku innych książek wspominanych przez reporterów. Sama naliczyłam już takich około sześciu;)


Czy Wy też lubicie reportaże? Macie swoich faworytów?

____________________________________________________________________________________

Agnieszka Wójcińska "Reporterzy bez fikcji. Rozmowy z polskimi reporterami", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2011
____________________________________________________________________________________

piątek, 1 kwietnia 2011

Achtung! Banditen! - Wojciech Albiński

- Raz widziałam, jak siedziała nieruchoma i czytała francuską książkę.
- Fiksatka?
- Fiksatka może nie... ale naród jej śmierdzi. To pewne.
[str. 148]


Opowiadania Albińskiego bazują na podsłuchanych rozmowach, epizodach z życia autora i zasłyszanych historiach. Wszystkie dotyczą wojny, ale to wojna oglądana oczami kilkuletniego chłopca, które nie zawsze rozumie jej reguły. Nie wie, że nie można się już bawić ze wszystkimi dawnymi kolegami, że pewne nazwiska trzeba wymazać z pamięci, że sympatyczni panowie w mundurach rozdający zabawki wcale nie są dobrzy. Mały Wojtek wie natomiast, że z podpalonych klisz filmowych można zrobić efektowną zasłonę dymną, że znaczki z klaseru ojca da się przehandlować na ołowiane żołnierzyki, a szmajser mocno różni się od mauzera. Dla dziecka wojna ma zupełnie inny wymiar: z Powstania Warszawskiego zapamięta przede wszystkim dymy nad miastem i wędrówkę uchodźców, zmianę układu sił na froncie sygnalizować będą transporty żołnierzy innej niż dotychczas narodowości. Jest tu pewna naiwność, ale też prostolinijność - chłopiec długo jeszcze pozostanie nieskażony wiedzą dorosłych, podział świata na wrogów i przyjaciół będzie pojęciem obcym.

Podoba mi się ta prosta, a zarazem uczciwa w swojej wymowie książka. Wierzę, że - mimo zapewnień autora o fikcyjności zdarzeń i postaci - opiera się jednak na jego autentycznych przeżyciach z czasów wojny. Książka podoba mi się tym bardziej, że jej akcja osadzona jest we Włochach, a więc miejscu mi znanym z racji zamieszkiwania w bardzo bliskim sąsiedztwie. Dobrze czyta się o znajomych ulicach i budynkach, dobrze jest poznać kawałek historii rodzinnych stron. Chętnie poproszę więcej.

___________________________________________________________________

Wojciech Albiński "Achtung! Banditen!", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2009
___________________________________________________________________