[...] Kilka miesięcy po utracie pracy tata przyniósł do domu całą torbę produktów: puszkę kukurydzy, półtora litra mleka, bochenek chleba, dwie puszki szynki, torebkę cukru i kostkę margaryny. Puszka z kukurydzą momentalnie zniknęła. Ukradł ją ktoś z rodziny i prócz złodzieja nikt nie wiedział, kto. Tata, zajęty robieniem dla nas kanapek z szynką, nie miał czasu wszcząć śledztwa. Tamtego wieczoru najedliśmy się do syta, popijając kanapki mlekiem. Gdy następnego dnia wróciłam ze szkoły, Lori wyjadała coś łyżką z filiżanki. Zajrzałam do lodówki. Leżało w niej jedynie pól kostki margaryny.
– Lori, co jesz?
– Margarynę – odparła.
Skrzywiłam się.
– Naprawdę?
– No – przytaknęła. – Wymieszaj ją z cukrem. Smakuje jak lukier.
Poszłam za jej radą. Nie smakowała jak lukier. Trochę chrzęściła, bo cukier się nie rozpuścił, i zostawiała w ustach tłusty osad. Ale i tak ją zjadłam.
Mama, wróciwszy wieczorem do domu, zajrzała do lodówki.
– Co się stało z kostką margaryny? – spytała.
– Zjadłyśmy ją – odpowiedziałam.