Cobbler
z brzoskwiniami mojej matki jest tak dobry, że sam Bóg zdradził dla niego żonę.
Kiedy miałam pięć lat, kręciłam się przy matce w kuchni, obserwowałam ją z tak
bliska, że do czasu szóstych urodzin znałam na pamięć wszystkie składniki i
czynności. Ale nie aż tak z bliska, żeby zaczęła krzyczeć, że wchodzę jej w
paradę. Ani żeby dokładnie zobaczyć, ile czego dodaje. Przepisu nigdy nie
zanotowała. Nauczyłam się nie zadawać pytań ani o cobbler, ani o Boga. I ani
słowem nie wspominać o tym, że w każdy poniedziałek siedział zgarbiony przy
naszym kuchennym stole, zajadał talerz ciasta za talerzem, a potem znikał w
sypialni, którą dzieliłam z matką.
Stałam
się milczącą uczennicą swojej matki i jej sztuki. Nawet kiedy byłam już starsza
i przestałam wierzyć, że Bóg i wielebny Troy Neely to ta sama osoba, wciąż
pragnęłam uzyskać perfekcyjną słodycz i konsystencję ciasta mojej matki. Matka,
która mnie karmiła obiadami z mrożonki, piekła cobbler ze świeżymi
brzoskwiniami w każdy poniedziałek, gdy miała wolne w restauracji, w której
pracowała jako kelnerka. Zawsze mówiła, że niedziela to jej sobota, a
poniedziałek to jej niedziela. Ja natomiast wiedziałam, że żaden z jej dni nie
jest przeznaczony dla mnie.
W
moim dzieciństwie w wiele z tych poniedziałków wpadał do nas Bóg (jak myślał
mój mały rozumek) i zjadał całą blachę cobblera dwadzieścia na dwadzieścia
centymetrów. Matka sama nigdy go nie jadła – mówiła, że nie lubi brzoskwiń.
Wyganiała mnie z kuchni, zanim Bóg zdążył mnie poczęstować, ale wątpiłam, że
zrobiłby to, nawet gdybym siedziała tuż obok niego. Bóg był starszym, grubym
mężczyzną, podobnym do czarnego Świętego Mikołaja, i wyobrażałam sobie, że na
jego tuszę wpływa właśnie cobbler z brzoskwiniami mojej matki.
Deesha Phiylaw, Ciasto
z brzoskwiniami, [w:] Sekretne życie
pobożnych kobiet, przeł. Rafał Lisowski, Wołowiec 2023