środa, 26 września 2018

Wielki kłopot

Coś mi się wydaje, że łatwiejsze od bycia Żydem jest niebycie Żydem. Mam trochę lat i doświadczeń, chętnie panu opowiem cały ten rejwach. [s. 15]

Rejwach zawiera trzydzieści jeden monologów inspirowanych historiami zasłyszanymi i wydarzeniami z życia autora. Każdy tekst to czysta esencja: historia zamknięta na dwóch, trzech stronach papieru, wyraźnie nacechowana emocjami i indywidualnym stylem mówiącego. Każdy już od pierwszych zdań silnie oddziałuje na czytelnika, dając złudzenie bezpośredniego kontaktu z autentyczną postacią.


U Grynberga najczęściej słychać drugie pokolenie ocalałych z Zagłady, w różnym stopniu dotknięte traumą przodków objawiającą się zazwyczaj uporczywym przemilczaniem wojennej gehenny. Dlatego właśnie dorosły mężczyzna „adoptował” matkę koleżanek, ponieważ ta potrafiła rozmawiać o getcie i Holokauście. Niektórzy tę wiedzę zdobywają prośbą i groźbą, niektórzy znajdują ją dopiero w urzędowych archiwach, jak kobieta z Konduktu, która w ramach żałoby przemierza trasę z Paryża do Auschwitz śladem zamordowanych dziadków.

Bardzo często w tych zwierzeniach można wyczuć tożsamościowe rozdarcie, połączone z obawą o siebie i najbliższych. Na przykład 90-letnia pani Klementyna nie wyjawiła mężowi ani córkom prawdy o swoim żydowskim pochodzeniu. Inna rozmówczyni wyjechała z Polski w 1968 r., by córka nie musiała nigdy szukać schronienia w klasztorze, jak jej babka podczas wojny. Pewien starszy pan jeździ z katolickimi pielgrzymkami do Ziemi Świętej, by w tajemnicy odwiedzać rodzinę mieszkającą w Tel Awiwie:

Muszę przy kimś choć przez chwilę pobyć Żydem. Już nie mogę w samotności słuchać Hava Nagila i całej tej reszty, której zresztą też nie rozumiem, ale jak słucham, to i tak płaczę. […]
Jestem Polakiem, w którym żyje Żyd, i Żydem, który nie istnieje bez tego Polaka. Zdarza mi się grywać samemu ze sobą w szachy i wie pan, kto wygrywa? Raz jeden, raz drugi.
[s. 68-69]

Ktoś powie, że te lęki i kamuflaże są bezzasadne, bo Polska nie jest krajem antysemickim. A jednak biznesmeni z Deski ratunku chcą potwierdzenia na piśmie o nieżydowskim pochodzeniu, a nauczycielka historii ze Wspólnego dobra zarzuca Grynbergowi, że niepotrzebnie pisze o współudziale Polaków w Holokauście, lepiej skupić się na chasydach, szmoncesie i kuchni żydowskiej. Te drobiazgi dowodzą, że nie tylko jedna z uczestniczek spotkania autorskiego ma z Żydami wielki kłopot [s. 27].

Miniatury w Rejwachu  pokazują ów „kłopot” dyskretnie i w zmiennej tonacji – arcypoważnej, ironicznej, gdzie indziej smutnej. W rezultacie otrzymujemy wysmakowane literacko opowieści o spuściźnie Zagłady i niezły wgląd w powojenne relacje polsko-żydowskie. Trudno uwierzyć, że  książka nie jest dokumentem, bo całość brzmi niebywale prawdziwie. Według mnie lektura po prostu pierwszorzędna. 

Fragmenty do przeczytania TU.

__________________________________________________________
Mikołaj Grynberg, Rejwach, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2017

czwartek, 20 września 2018

Prawie jesień

Równo 60 lat temu w liście z 20 września 1958 r. Jarosław Iwaszkiewicz tak pisał do Jerzego Błeszyńskiego:

[…] Bardzo lubię te jesienne dnie, kiedy wszystko uspokaja się układa na zimę. Zaczyna się rok szkolny, sezon w teatrach i kiedy miłość wchodzi w swe normalne tory. Przeszedłem się wczoraj po Warszawie i aż dziw, jaka mi się wydała ładna, pełna życia i zachęty do życia, zabawna i miła. Aleje Jerozolimskie nabrały swego całkowitego kształtu, biały dom koło Cedetu bardzo wykończył tę ulicę i wszystkie załatane dziury po przeciwnej stronie; tak bardzo lubię iść sobie ulicami Warszawy spokojnie, nie spiesząc się, oglądać się i rozglądać. Kobiety po powrocie z urlopu są wzruszająco piękne i robią wszystkie wrażenie dobrych. Żadna nie wygląda na cholerę. Jest to jedno z owych jesiennych złudzeń, które tak uspokajają. Na rogach ulic olbrzymie stosy kolorowych gruszek, śliwek i pomidorów stwarzają również wrażenie obfitości. Coś szczęśliwego jest w tym jesiennym obrazie warszawskiej ulicy. Jeszcze jedno złudzenie, ja wiem - ale takie miłe złudzenie. A potem Krakowskie Przedmieście, ogród pod Wizytkami, ruch - i mimo szarej barwy deszczu, która wszystko przykrywa - pogoda. Pałac, w którym się mieści Ministerstwo Kultury, Bristol, pałac Rady Ministrów. Ładnie tam i pełno kwiatów. […]

 Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego, Warszawa 2017
 

Aleje Jerozolimskie, dom handlowy Cedet (źródło)

niedziela, 16 września 2018

Piąte dziecko

Konserwatywni i staroświeccy – tak mówiono o Harriet i Davidzie, kiedy byli młodzi i jeszcze się nie znali. W dobie hedonizmu czyli latach 60. ubiegłego wieku ich postawa rzeczywiście mogła uchodzić za niemodną: zależało im na trwałych, nieprzypadkowych związkach, zachowywali seksualną wstrzemięźliwość. Jako małżeństwo nadal byli krytykowani, tym razem z zupełnie innego powodu: marzyli o szóstce, nawet ósemce dzieci, o czym nie krępowali się głośno mówić.


Negatywna ocena wielodzietności zaintrygowała mnie w książce Doris Lessing najbardziej: bliscy zarzucają Lovattom brak odpowiedzialności i egoizm, w czym można dostrzec trochę racji – w wychowywaniu potomstwa, również finansowo, pomagają im rodzice. Można jednak odnieść wrażenie, że nawet gdyby radziliby sobie bez tej pomocy (a przecież nie próżnują, robią, co mogą), wciąż spotykaliby się z nieprzychylnymi uwagami. W istocie dopiero tytułowe piąte dziecko będzie dla wszystkich wyzwaniem i zarazem cezurą: wskutek upośledzenia umysłowego Ben okaże się autentycznym zagrożeniem dla najbliższych.

Autorka stawia bohaterów przed dylematami, pokazując, że wybór nie zawsze jest oczywisty. Kluczowa kwestia: czy dla dobra i bezpieczeństwa rodziny można pozbyć się kłopotliwego syna, aż się prosi o odpowiedź przeczącą, a jednak w powieści nie ma prostych rozwiązań, jest tyle samo „za” co „przeciw”. Sprawę roztrząsają Lovattowie, siłą rzeczy także my. I właśnie w tym skłanianiu czytelnika do zrewidowania własnych poglądów dostrzegam kunszt Lessing.

____________________________________________________________
Doris Lessing Piąte dziecko, przeł. Anna Gren, PIW, Warszawa 2007

poniedziałek, 10 września 2018

Bergman prywatnie

Podtytuł Miłość, seks i zdrada nie wróżył dobrze książce Thomasa Sjöberga, na szczęście publikacja okazała się wyważona (oraz pięknie wydana). W całości dotyczy życia prywatnego Ingmara Bergmana, zgodnie z tezą autora, że stanowi ono klucz do twórczości legendarnego artysty, niemniej  daleka jest od taniej sensacji.


Już bardzo ciekawy wstęp prezentuje mocno zróżnicowane opinie na temat szwedzkiego reżysera. Że był genialny, despotyczny i źle reagował na jakąkolwiek krytykę, raczej wiadomo. O romansach i kolejnych małżeństwach (w liczbie pięciu) chętnie rozpisywała się niegdyś prasa. Niespodzianką mogą być natomiast opowieści o młodzieńczej fascynacji niemieckim faszyzmem i dozgonnie silnej więzi z matką, podobnie jak dementi odnośnie rzekomo surowego, wręcz brutalnego traktowania małego Ingmara przez ojca.

Dzieciństwo i dorastanie przyszłego filmowca zajmują w książce dużo miejsca, równie obszernie opisane zostały związki Bergmana z kolejnymi partnerkami. Autor dowodzi, że twórca Siódmej pieczęci od najmłodszych lat miał ogromną wyobraźnię wykorzystywaną nie tylko na potrzeby sztuki. A na poważnie: łatwo zauważyć, że bodaj od zawsze był wrażliwy na piękno i wykazywał twórcze ciągoty, od zawsze też zabiegał o uwagę. Uderza silna potrzeba niezależności, która może tłumaczyć częstą zmianę partnerek i luźne relacje z dziećmi (miał ich dziewięcioro).

Sjöberg portretuje swojego bohatera jako syna, kochanka, ojca i przyjaciela, człowieka z wadami i zaletami. Od czasu do czasu podpowiada, które wydarzenia z życia Bergmana i w jakiej formie znalazły odbicie w scenariuszach jego sztuk i filmów. Na pewno dobrym uzupełnieniem tej biografii jest film dokumentalny Jane Magnusson Bergman – rok z życia, do obejrzenia w telewizji i niebawem w kinach studyjnych.

_______________________________________________
Thomas Sjöberg Ingmar Bergman. Miłość, seks i zdrada
przeł. Wojciech Łygaś, Wyd. Albatros, Warszawa 2018

wtorek, 4 września 2018

Piąta łódź

Szukam piątej łodzi, która byłaby naprawdę pusta, łodzi przygotowanej dla mnie, z kabiną, solidnymi drzwiami i zamkiem, do którego pasuje klucz do furtki na działce. Piątej łodzi w tym śnie nie ma.[s. 189]

W życiu Jarki od zawsze brakowało solidności; o głębokim przywiązaniu, harmonii czy zrozumieniu mogła tylko marzyć. I marzyła. Jej babka i matka funkcjonowały na zasadzie handlu wymiennego, a dla dziewczynki nic dobrego z tych spółek nigdy nie wynikało. Szybko zresztą pojęła zasady specyficznego „rodzinnego” pożycia, bo na jakikolwiek przejaw uwagi i sympatii musiała ciężko zapracować.


Dzieciństwo odmalowane przez Monikę Kompanikovą nie ma w sobie nic z sielankowości i beztroski, w Piątej łodzi oglądamy bowiem dojmujące studium dziecięcej samotności. Takiej, która jednocześnie chwyta za gardło i za serce. Nie jest przecież dobrze, gdy dwunastolatka pragnie obudzić się wreszcie dorosła, z umiejętnością odmawiania, samoobrony i podejmowania decyzji [s. 106]. Nie jest też dobrze, gdy ta sama dziewczynka wprost nie może się doczekać prawdziwej dorosłości, innej niż ta obecna, narzucona przez najbliższych. Jest niepokojąco źle, kiedy przez przypadek, z poczucia obowiązku, „pożycza” dwójkę niemowląt i odkrywa, że rola opiekunki bardzo jej odpowiada – może poczuć się potrzebna, odpowiedzialna i dobra, zupełnie jak wzorowa matka.

Tę nieco przygnębiającą historię poznajemy z ust dorosłej już Jarki – kobiety z problemami, do pewnego stopnia okaleczonej przez metody wychowawcze matki babki. A do jakiego, najlepiej dowiedzieć się samodzielnie podczas lektury – bo po pierwsze to kolejny ciekawy wątek w powieści słowackiej autorki, a po drugie Piąta łódź jest książką pierwszorzędną, bez ani jednego fałszywego tonu.

_________________________________________________
Monika Kompaníková, Piąta łódź, przeł. Izabela Zając 
Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław, 2016