Figi
Figi są słodkie, lecz nie trwają długo.
W transporcie szybko marnieją,
Mówi właściciel sklepiku.
Jak pocałunki, dodaje jego żona,
zgarbiona staruszka o wesołych oczach.
(Zeszyty Literackie nr 138)
Wypakowałyśmy już prezenty - dla Taty Prousta, dla Leny klejnoty z amerykańskiego sezamu „wszystko za 99 centów", do tego absurdalnie droga butelka smirnoffa ze sklepu dewizowego, w którym nie kłębiły się rozjuszone tłumy.
Na nasz pozerski, bezduszny trunek mój bezzębny ojciec zareagował godnym podziwu napitkiem domowego wyrobu. Bursztynowa nalewka orzechowa z samogonu destylowanego w starym maminym szybkowarze nie przypominała żadnej tam proletariackiej berbeluchy, lecz wykwintną, tajemniczą whisky. W innej karafce połyskiwał spirt o zadziwiająco różowej barwie. Była to nalewka ze słodzonej borówki brusznicy, zwana (jak się dowiedziałam) niesmiejanowką („nieśmiejówką"), od Aleksandra Niesmiejanowa, czołowego chemika rosyjskiego, ponieważ to w jego ośrodku naukowym jego bystrzy współpracownicy opracowali tę recepturę. Jakimś cudem borówki łagodziły ostrość etanolu o mocy 50% i w moim żołądku mikstura rozkwitała bez końca niczym bezcenny pączek zimowego goździka.
- Kanapki - czy nie takie lubiłaś? - gruchał Tata, podając mamie na jej diwanie wyborny tost z tartym serem.
- Serek „Drużba", kolendra i co? Adżika (pikantna gruzińska pasta z chili)? – komentowała niewzruszona.
- Adżikę zrobiłem sam - zauważył Tata pokornie, nieomal uniżenie, podstawiając jej kolejny talerz, jakieś coś ze śledzi i jajek.
Kolejnym fajerwerkiem był barszcz.
W niczym nie przypominał on tradycyjnej maminej jarzynowej wersji naprędce, minitriumfu wyczarowywanego z wymizerowanych warzyw korzeniowych i puszki koncentratu pomidorowego. Mama była kucharzem kapryśnym, impulsywnym, marzycielskim. Próżniaczy Tata okazał się metodycznym, zdeterminowanym mistrzem sztuki kulinarnej. Uparł się, żeby do swojego barszczu mozolnie wyciskać sok ze świeżych marchewek i buraków. Zalał nim porządną, dorodną wołowinę, która marynowała się tak przez cały dzień, w ostatniej chwili całość zwieńczyła zaskakująca niespodzianka z miażdżonego czosnku i szkwarek, chrupiących, słonych, wieprzowych.
Tatowe satsiwi, kurczak w kremowym gruzińskim sosie orzechowym również odjęło mi mowę. Pomyślałam sobie, jak niemożliwym wyczynem było zdobycie w Moskwie przyzwoitego kurczaka. Jak astronomiczna była cena orzechów włoskich na Centralnym Rynku niedaleko cyrku, jak niewdzięczną robotą jest ich obieranie i mielenie, jak wiele żółtek jaj tak obficie wzbogaciło sos. Z każdym kolejnym kęsem byłam pod coraz większym wrażeniem [...].
Anya von Bremzen Szarlotka Lenina i inne sekrety kuchni radzieckiej, Kraków 2016, s. 222-223