poniedziałek, 30 lipca 2012

Pogodna Sylvia Plath

Brzmi niemal jak oksymoron, ale zgadza się: Sylvii Plath zdarzyło się napisać kilka ciepłych i pogodnych historii - dla dzieci. Jedną z nich jest "Garnitur na każdą okazję" czyli rzecz o tym, że warto mieć marzenia oraz odwagę bycia indywidualistą. Opowiastka z jednej strony bazuje na powtórzeniach nadających całości rytm, z drugiej strony - na oryginalności (imiona bohaterów, hobby). Najważniejszy jest naturalnie tytułowy garnitur, który posiada nadzwyczajne właściwości dodające splendoru najmłodszemu członkowi rodziny. Gdyby nie nazwisko autorki na okładce, pomyślałabym, że to książka ze skandynawskiego obszaru kulturowego, nie anglosaskiego.;)


Sama historyjka jest urocza, dodatkową atrakcję tej publikacji stanowi szata graficzna wykonana przez Agnieszkę Skopińską. Ilustracje stylizowane na autentyczne obrazki dziecięce oraz tekst wydrukowany różnymi rozmiarami czcionki świetnie korespondują z treścią i jasno dają do zrozumienia, dla kogo przeznaczona jest książka. W kilku miejscach zgrzyta natomiast tłumaczenie, ale na szczęście dzieciom raczej nie będzie to przeszkadzać. Myślę, że "Garnitur na każą okazję" może sprawić dużą przyjemność także dorosłym, w moim przypadku tak było. A tytułowe wdzianko po prostu trzeba zobaczyć.;)

Oto kilka stron z książki:




________________________________________________________________________________________

Sylvia Plath "Garnitur na każdą okazję", tłum. Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Dwie siostry, Warszawa, 2012
________________________________________________________________________________________

piątek, 27 lipca 2012

Co na kolację?

Odpowiedź na pytanie brzmi: klopsiki. Danie mało wyszukane, podobnie jak fabuła książki Schuylera. Czytelnik ogląda obrazki z życia amerykańskiej klasy średniej końca lat 70-tych, jakie widział już wielokrotnie: kolacje u znajomych, zdrady małżeńskie, rozmowy o sąsiadach, nastolatków wchodzących w dorosłość, sesje psychoterapeutyczne. Brzmi poważnie, na szczęście to pozory - całość napisana jest lekko, miejscami zabawnie. Tę lekkość autor uzyskał w bardzo prosty sposób, bowiem powieść składa się niemal wyłącznie z dialogów.


Krytycy cmokają z uznaniem nad książką Schuylera, chwaląc serialową konwencję. Zgadza się, "Co na kolację" posiada cechy serialu, tylko co z tego? Losy bohaterów ani mnie nie ubawiły, ani nie wzruszyły. Nie miałam ochoty doszukiwać się głębi obecnej rzekomo między wierszami. Ot, błahostka literacka, której nie pomogło nawet słowo-wytrych "konwencja", a na pewno zaszkodziło kulejące tłumaczenie. Schuylerowe klopsiki okazały się zbliżone w smaku do odgrzewanych kotletów, a nie jest to moje ulubione danie. Pora rozejrzeć się za czymś bardziej wyrafinowanym.

_____________________________________________________________________________

James Schuyler "Co na kolację", przeł. Marcin Szuster, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2012
_____________________________________________________________________________

wtorek, 24 lipca 2012

Niezawodny zdobywca serc

Kilka zaleceń dla panów z poradnika "Niezawodny zdobywca serc, czyli sztuka przypodobania się" z 1867 roku:

Nie plądruj w damskich stoliczkach do szycia, nie ruszaj nic na biurku do pisania, nie baw się, nie tnij czegoś bezmyślnie nożyczkami damskimi, a tym bardziej nie waż się obcinać sobie nimi paznokci.

Nie drepcz bez potrzeby w damskich pokojach po kobiercach ani też opieraj swoje nogi o podstawę stolików.

Znalazłszy u dam ptaszki, popieść się (z) niemi; pieska, który się zbliży ku tobie, nie odtrącaj gburowato ani też mów, że cierpieć nie możesz psów ani kotów, jeżeli tego rodzaju zwierzęta są w pokoju.



Nie drap się w głowę, nie dłub w ustach i w nosie, a choć trudno wierzyć, ażeby w porządnym towarzystwie ktoś się tego dopuścił, jednak to się zdarza niestety.

Strzeż się nawet odzywać do osób wątpliwego prowadzenia, jeżeli nie życzysz sobie, ażeby i ciebie do nich policzono.

Brzydzą się damy tymi, którzy zapychają sobie nos tabaką, używają zbyt widocznie chustki do od nosa, rozciągają takową przed użyciem i pozostawiają po sofach i krzesłach.

Jeżeli nie jesteś pewny, czy dama, którą ci wypada pozdrowić ukłonem, jest w oknie albo jej nie ma, to kłaniaj się na wszelki wypadek, gdyż niewiele stracisz, kłaniając się pustemu oknu. Może się zdarzyć przecież, iż dama owa znajduje się na środku pokoju, tak, że ty jej wcale widzieć nie możesz, ale ona ciebie wybornie widzi.

Nieobyczajne rzucanie na siebie gałkami z chleba przy stole dawno już wyszło z mody - strzeżże się zaprowadzać je na nowo.



piątek, 20 lipca 2012

Klub czytelniczy (odc. 19) – Pestka

Każdy ma w sobie pestkę, każdy swoją. Jak owoc. Przylatują ptaki, przychodzi spustoszenie. Robak. Gnije to, co jest miąższem. Odpada. Ale pestkę trzeba uratować. Pestka musi zostać nietknięta. (...) Pestką jest to, w co nie przestajemy wierzyć. Co najgłębiej jest nami, pomimo wszystko. Pomimo zła w nas. Pomimo naszych odstępstw, mimo wszystkich srebrników, jakieśmy wzięli. Kradnę, kłamię, cudzołożę - ale nie zabiję; tysiąc kompromisów, a kiedyś jednego nie; za żadną cenę, nigdy. ("Pestka" Anka Kowalska)


Pytania do Was:

1. "Pestka" powstała blisko pół wieku temu. Jak Waszym zdaniem zniosła próbę czasu? Co ma do zaoferowania współczesnemu czytelnikowi?

2. Czy polubiliście główną bohaterkę?

3. Agata ma specyficzny pogląd na kwestię związków i małżeństwa, przy czym jest przeciwniczką rozwodów (Borys, Sabina). Jak to wytłumaczyć?

4. Po wyjściu zdrady na jaw Teresa mówi do męża:
Ty ją porzuć, Borys. Nie będę nic mówiła, nic. Wychodź sobie z domu i w ogóle... Ale od niej odejdź. Proszę Cię. O to jedno cię proszę. Przecież ja rozumiem... Ale niech nie wiem. I niech to nie będzie ta. (rozdział 73). Dlaczego nie TA?

5. Oprócz związków damsko-męskich w powieści przedstawiona została także przyjaźń między kobietami. Co sądzicie o relacji Agaty i Sabiny?

6. Czy możecie wskazać książki o miłości, które zrobiły na Was największe wrażenie?

7. Miejsce na Wasze pytania



Zapraszam do dyskusji.



wtorek, 17 lipca 2012

Chytry Litwin

Czytając "W pośpiechu" można odnieść wrażenie, że ma się Konwickiego na wyciągnięcie ręki. W mieszkaniu na tyłach Nowego Światu, z papierosem w ręce i mocnym trunkiem pod ręką, krząta się, wierci i żartobliwie łaje swojego interlokutora. Że spokoju mu nie daje, że zmusza do swoistego striptizu, że pyta o bzdurne rzeczy. Na szczęście nie przeszkadza to w opowiadaniu - Kanieckiemu udało się wyciągnąć z Konwickiego chyba cały życiorys. Z lukami, bo lukami, ale jest mowa o dzieciństwie w Kolonii Wileńskiej, partyzantce, czasach powojennej odbudowy państwa, twórczości literackiej i filmowej. Myślę, że książka będzie ciekawą lekturą również dla czytelników nie znających tego artysty.


Oprócz naturalności, w rozmowach uderza całkowity brak zadęcia i duża dawka autoironii ze strony Konwickiego. Nie wypiera się mało chwalebnej działalności w socjalizmie, nie robi tajemnicy z różnych grzeszków, w tym alkoholowych wyskoków. Da się wyczuć ogromny dystans do własnej osoby, a jednocześnie rzadko spotykany dzisiaj etos, stąd m.in. odmowa komentowania pewnych zdarzeń. Niezwykłe jest wspomnienie o żonie Danucie, znanej ilustratorce książek i czasopism dla dzieci. Zastanawia również sposób mówienia o potencjalnych przeciwnikach: ani jednego złego słowa. Przy tym wszystkim otrzymujemy dużo celnych uwag na przeróżne tematy - od zwyczajów gołębi po formy patriotyzmu. Dla mnie literackie delicje.

źródło zdjęcia

Mała próbka stylu Konwickiego, tu pytanego o sposób, w jaki - będąc członkiem jury w konkursie filmowym - rozpoznawał, że to jest "prawdziwy" artysta, że to jest "prawda" w sztuce:
TK: Prawda polega na tym. Po posiedzeniu jury, w Krakowie chyba, troszkę rozluźniliśmy się i tacy wysuszeni po tym jury cosik wypiliśmy - obawiam się, że trochę jakichś płynów niestosownych. I ja nazajutrz byłem na tak zwanym kacu, i wręczając te nagrody, coś tam bełkotałem. Taki uroczysty, ubrany, w krawaciku, powiedziałem: a tu jest nagroda główna, wręczam nagrodę główną - dziesięć złotych. Zamiast dziesięć tysięcy złotych. Sala - myślałem, że zwariuje, taki wybuch śmiechu. Ja skonsternowany. To był mój sukces, zostałem wyśmiany przez publiczność. [str.255]
________________________________________________________________________________________

Tadeusz Konwicki "W pośpiechu", rozmawiał Przemysław Kaniecki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
________________________________________________________________________________________

sobota, 14 lipca 2012

Sierpniowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Tym razem proponuję powieść Kingsleya Amisa "Gruby Anglik" (1963) czyli satyrę na środowisko intelektualistów. Wydawca rekomenduje książkę następująco:

Bohater - chciwy, flegmatyczny, zgryźliwy i lubieżny Anglik - nienawidzi wszystkiego, co amerykańskie. Zetknięcie z jakże odmiennym amerykańskim stylem życia staje się źródłem wielu zabawnych sytuacji, a także doskonałym pretekstem do analiz angielskiego poczucia kulturowej wyższości, z którą autor jak zwykle radzi sobie po mistrzowsku.


Główny bohater może irytować, może mierzić, ale na pewno nie pozostawi Was obojętnymi.;) Myślę, że materiału do dyskusji nie zabraknie. Książka liczy sobie zaledwie 197 stron, jest dostępna w wielu bibliotekach. Początek dyskusji - 24 sierpnia 2012 r.


Serdecznie zapraszam do wspólnej lektury i wymiany opinii.

środa, 11 lipca 2012

Dziecię Boże

Po skończeniu "Dziecięcia bożego" pomyślałam sobie: dobra rzecz. Oszczędny styl, umiejętnie zbudowana niepokojąca atmosfera i bohater, o którym mało wiadomo. Wyłania się z krzaków na pierwszych stronach powieści i właściwie do końca pozostanie człowiekiem znikąd. Będzie irytować, z czasem zacznie intrygować i wreszcie - wprawiać w konsternację. Lester Ballard to zagadkowa, a zarazem odrażająca postać. Stroni od ludzi, żyje w podłych warunkach, nie zajmuje się żadną konkretną pracą. Taki sobie "nikt" o zaburzonej psychice - w drogę lepiej mu nie wchodzić, bo jest nieprzewidywalny.


Spodobał mi się bohater McCarthy'ego. Surowe, wiejskie klimaty Ameryki również. Jeszcze bardziej spodobała mi się nieokreśloność miejsca i czasu. Minęło kilka tygodni, emocje po lekturze stępiały i nagle powieść wydała mi się mało głęboka. Niby można tu snuć rozważania o naturze zła, ale dyskutować, spierać się? Nie za bardzo jest o co. I chyba tego właśnie zabrakło mi w "Dziecięciu bożym". Autor zaserwował mi serię świetnych obrazków (bardzo filmowych zresztą), dzięki czemu przyjemnie spędziłam dwa wieczory i tyle. Wciąż nie dostrzegam geniuszu McCarthy'ego, o którym często czytam, ale może jeszcze kiedyś mnie olśni.

______________________________________________________________________________

Cormac McCarthy "Dziecię Boże" przeł. Anna Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
______________________________________________________________________________

niedziela, 8 lipca 2012

Hanka kochanka

Zostałam kochanką. Przekroczyłam granicę. Przejechałam ją pociągiem. Przeszłam schodami. I poznałam smak tajnych spotkań w pokojach wynajętych. Nocy zbyt krótkich, gdy świt do drzwi dzwoni z telegramem w dłoni... Obietnic na śmierć i życie, które poranek unieważnia. [str. 73]
Gdyby narratorka została tylko kochanką, byłoby pół biedy, a może nawet żadnej. Niestety przy okazji stała się też filozofką, socjolożką i teolożką, co może doprowadzić czytelnika do - nomen omen - pasji. Hanka miała naturalnie inną pasję na myśli - tę oznaczającą cierpienie oraz tę oznaczającą szczególne zamiłowanie. Przeżywa miłosne katusze, spala się w uczuciu, ale najwyraźniej nadaje to jej życiu sens. Cierpi, więc jest.


Gdyby z książki usunąć pseudo-naukowe mądrości, byłaby to solidna powieść o małżeńskiej zdradzie i rozterkach duchowych z nią związanych. "Rozterki" to zresztą mało powiedziane, autorka przechodzi istne piekło, gdy staje przed decyzją: zostać czy odejść. Jest osobą o niezbyt mocnej konstrukcji psychicznej, więc wątpliwości stale będą jej towarzyszyć, dylemat będzie powracać. Tu cierpią dzieci, tu kochanek kusi obietnicą spełnienia w miłości. Zostając z rodziną tęskni za tym trzecim, idąc za głosem serca po jakimś czasie nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji. Hanka miota się, zadaje ból sobie i innym, a dobrego wyjścia wciąż nie widać.

Janko świetnie oddaje ową drogę przez mękę, o ile tylko nie zbacza z głównego nurtu opowieści. Bohaterki można nie lubić, może denerwować swoim niezdecydowaniem, ale jest wiarygodna - piekło "wychodzenia" z małżeństwa daje się odczuć także czytelnikowi. W opisie stanów emocjonalnych Hanki pomaga oryginalny język powieści - poetyckie skojarzenia Janko mówią w moim odczuciu więcej niż jej nieznośne dygresje. Kiedy wygrywa literacka dyscyplina, jest tak:
Opowiadam ci to wszystko, żeby wreszcie jakoś wyglądało. Komponuję z chaosu minionych dni coś, co ma kolor i kształt, jakbym robiła porządek w magazynie pamięci. Opowiadam rzeczy prawie nie do nazwania: napięcia między słowami, krzyk, łzy, euforię, brak. Nadaję imiona zranieniom i objawieniom. Jestem pielęgniarką porzuconych wcieleń, uprawiam stosunki z umarłą godziną. [str. 309]
I taką Janko lubię.;)
________________________________________________________________

Anna Janko "Pasja według św. Hanki" Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
_________________________________________________________________

czwartek, 5 lipca 2012

Awanturnik, birbant i hulaka

Ogłoszenia matrymonialne z "Kurjera Warszawskiego" z roku 1890.

Wdowa w wieku kobiet Balzaca wyszłaby za mąż za człowieka poważnego, wykształconego i ze stanowiskiem, gdyby się znalazł taki. Jest nie ładna i nie brzydka, inteligentna i dystyngowana, a wykształcenie umie pogodzić z praktyczną stroną życia, bez obowiązków lecz i bez wiana.

Poważne. Młody człowiek lat 25, zamożny obywatel ziemski z gub. zach. Dla braku odpowiednich stosunków w Warszawie, pragnie zawiązać poważną korespondencję w celach matrymonialnych z młodą osobą do lat 20, usposobienia łagodnego, ze średnim wykształceniem, zamiłowaną w życiu wiejskim i posiadającą fortunę do 15 000 rs. w gotówce.



I wisienka na torcie:

Znudzony nieustannemi nagabywaniami ze strony moich wierzycieli oraz doprowadzony do rozpaczy restauracyjnymi fryturami, pragnę wstąpić w związek małżeński z osobą, któraby od tych plag egipskich uwolnić mnie chciała. Mam lat 31, awanturnik, birbant i hulaka. Po ożenieniu na pewno się ustatkuję. Zdrowie dobre. Od przyszłej żony wymagam głównie dwóch rzeczy: wykształcenia, gdyż w szablonowej gąsce nie mógłbym się rozmiłować, i minimum 15 000 rs. posagu, potrzebnych do uregulowania moich interesów. Bezpieczeństwo dla posagu wskażę później. Fotografja niepotrzebna, gdyż uroda z sympatyczną powierzchownością nie zawsze chodzi w parze. Osoba nie zrażona moją otwartością, która zechciałaby nawiązać ze mną korespondencję celem bliższego poznania oraz omówienia warunków, raczy nadesłać list poste-restante pod adresem.


Znalezione w książce Agnieszki Lisak "Miłość, kobieta i małżeństwo w XIX wieku" (Wyd. Bellona, Warszawa 2009)

poniedziałek, 2 lipca 2012

Biografia sympatyczna

Grzecznie, z taktem i z nieskrywaną sympatią. Bez drążenia niewygodnych tematów, za to z mnóstwem anegdot dotyczących szanownej Noblistki. Jeśli tak mają od dzisiaj wyglądać "pełne biografie" (określenie z okładki), będę musiała omijać w przyszłości ten gatunek literacki. Jak dla mnie za dużo tu luk, a za mało obiektywizmu, aby uznać książkę Bikont i Szczęsnej za rzetelną. Niemniej ze względu na bardzo przystępny styl, liczne zdjęcia i opowiastki znajomych poetki, "Pamiątkowe rupiecie" mają dużą szansę na popularność wśród różnych grup czytelników - od licealistów po emerytów. Cóż, być może o to autorkom chodziło.


Mimo uchybień w książce zainteresowały mnie dwa wątki. Pierwszy to przodkowie Szymborskiej, spośród których szczególnie wyróżnia się jej ojciec, Wincenty Szymborski, działacz wielce zasłużony dla Zakopanego. Swoją drogą historia rodzinna jest dobrze udokumentowana, tym bardziej dziwi mnie brak np. jakiegokolwiek świadectwa szkolnego czy uniwersyteckiego głównej bohaterki. Drugi interesujący dla mnie wątek to proces twórczy poetki. To fascynujące, że wiersze - według słów Błagi Dimitrowej, tłumaczki Szymborskiej na bułgarski - mogły powstawać tak:
(...) na początku lat czterdziestych pisała "dla siebie" krótkie nowelki, które stawały się coraz krótsze, by wreszcie sprowadzić się do kilkunastu linijek. W ten sposób powstał jej pierwszy wiersz. I jeśli przyjrzymy uważniej, dostrzeżemy, że każdy lub prawie każdy jej utwór zawiera elementy "wydarzenia", "realnego faktu", "krótkiej relacji". [str. 184]
Co do pomysłów na wiersze, poetka mówiła:
Mam bardzo gruby notes (...) i w tym notesie ponotowane są różne słowa, myśli, tematy, z których kiedyś może powstaną wiersze. (...) Nie wiem, czy można to nazwać początkiem. Ja często zaczynam od końca. I powiem, że potem trudno jest wspinać się do początku wiersza. Niektóre wiersze powstają długo, czasem do nich wracam, czasem poprawiam. Niedawno zniszczyłam wiersz i zostawiłam sobie z niego w notesie jedno tylko zdanie. [str. 197]
I jeszcze taka uwaga Szymborskiej odnośnie datowania utworów:
Proszę zauważyć, że w moich wierszach nie tylko brakuje dat, ale też poza jedną jedyną dla Haliny Poświatowskiej, nie ma dedykacji, choć są wiersze, które może i proszą się o dedykację. A to dlatego, że chciałabym, aby każdy mój wiersz był przyjęty przez czytelnika jako napisany dla niego. Bo wiersz należy do ciebie, który to czytasz, i tobie go właśnie dedykuję. Tak więc myślę, że już tego nie zmienię, nie będę moich wierszy datować i umiejscawiać czy jakaś pineską przyszpilać do jakiegoś konkretnego krajobrazu. [str. 201]
A skoro główna zainteresowana ponadto uważała, że nie należy sugerować się życiorysem twórcy przy odbiorze jego dzieł, lepiej wrócić do twórczości samej Szymborskiej niż o niej czytać, zwłaszcza w ujęciu Bikont i Szczęsnej. No, chyba że zależy nam na sympatycznej opowieści o niemniej sympatycznej poetce.

_____________________________________________________________________________________

Anna Bikont, Joanna Szczęsna "Pamiątkowe rupiecie: biografia Wisławy Szymborskiej", Wydawnictwo Znak, Kraków, 2012
_____________________________________________________________________________________