piątek, 26 lipca 2019

Lato z Moniką

Lato z Moniką ukazało się w 1951 r., a więc w czasach, gdy Södermalm było zapuszczoną częścią Sztokholmu, całkowicie inną od pobliskiego nowoczesnego centrum. I właśnie tu, wśród obskurnych warsztatów i magazynów Per Anders Fogelström umieścił swoich bohaterów: 17-letnią Monikę i jej rówieśnika Harry’ego. Poznają się podczas przerwy obiadowej, kilka tygodni później za namową dziewczyny porzucają pracę i wyjeżdżają z miasta – bo czują się stłamszeni, bo przyszła wiosna i pociąga ich wolność.


Główna część powieści opisuje pobyt pary na wyspie: żyją blisko natury, z dala od ludzi i wielkomiejskiego gwaru są naprawdę szczęśliwi. Można zazdrościć młodym beztroski i prostoty, choć czytelnik dobrze wie, że ich ucieczka jest tyleż romantyczna, co naiwna – wakacje od ponurej egzystencji kiedyś muszą się skończyć. I rzeczywiście: kłopoty zaczynają się z końcem lata, kiedy z powodu ciąży Moniki trzeba jednak wrócić do nieprzyjaznego Sztokholmu i zatroszczyć o przyszłość. I tu dochodzimy do najciekawszej części historii, bowiem autor bardzo celnie pokazał, jak wygląda przyspieszone dojrzewanie nastolatków nieprzygotowanych do stworzenia związku, a tym bardziej rodziny. Szara codzienność szybko ujawnia różnice charakterów, odmienne potrzeby i oczekiwania, uświadamia obojgu, że mieli o sobie mylne wyobrażenie.

Problemy młodzieży proletariackiej (określenie użyte w posłowiu przez tłumacza) są głównym wątkiem Lata z Moniką, choć oczywiście nie jedynym. Ciekawie jest spojrzeć na Szwecję i jej obyczajowość sprzed 60 lat, ciekawie jest też poczytać o Sztokholmie z tamtego okresu. Ta skromnych rozmiarów książka jest gorzka w wymowie, ale ma również sporo uroku: przypomina o młodzieńczych latach i buntach, wzbudza tęsknotę za leniuchowaniem na łonie przyrody. Na marginesie dodam, że w 1953 r. powieść Fogelströma sfilmował Ingmar Bergman.

_____________________________________________________________________________
Per Anders Fogelström Lato z Moniką; przeł. Aleksander Szulc, Wyd. Poznańskie, 1974

poniedziałek, 22 lipca 2019

Mała Stacja Treblinki

Władysław Szlengel

Na szlaku Tłuszcz-Warszawa,
z dworca Warschau-Ost
wyjeżdża się szynami
i jedzie się na wprost...

I podróż trwa czasami
pięć godzin i trzy ćwierci,
a czasami trwa ta jazda
całe życie aż do śmierci...

A stacja jest maleńka
i rosną trzy choinki,
i napis jest zwyczajny:
tu stacja Treblinki.

I nie ma nawet kasy
ani bagażowego,
za milion nie dostaniesz
biletu powrotnego...

Nie czeka nikt na stacji
i nikt nie macha chustką,
i cisza tylko wisi,
i wita głuchą pustką.

I milczy słup stacyjny,
i milczą trzy choinki,
i milczy czarny napis,
że... stacja Treblinki.

I tylko wisi z dawna
(reklama w każdym razie)
zniszczony stary napis:
"Gotujcie na gazie."

wtorek, 16 lipca 2019

W zbliżeniu

On już w samej swojej postaci miał coś, co budziło respekt: wzrost, spojrzenie spod krzaczastych brwi. Był przy tym skryty, małomówny. To potęgowało nimb tajemniczości. Milczy, bo pewnie cały czas w myślach rozmawia z Bogiem, prawda? Wszystko ładnie się składało. […] Przyprawiono mu gombrowiczowską gębę, a on nie miał siły, żeby powiedzieć im: „Słuchajcie, czy wyście wariowali? Ja przecież nie tego...". Zresztą nie uwierzono by mu, powiedziano by: „Och, jaki skromny, jaki ekscentryczny". [s. 515]

Tak – według słów Romana Grena – Krzysztofa Kieślowskiego postrzegano we Francji, gdzie cieszył się ogromną popularnością. W moim odbiorze był nieco inny: refleksyjny i lakoniczny, ale też pewny siebie, czasem nawet obcesowy. Po lekturze książki Katarzyny Surmiak-Domańskiej zakładam, że mogła to być poza albo forma obrony, jako że twórca Amatora ponoć bardzo źle znosił krytykę, a tej w kraju mu nie szczędzono. Tu również odnosiłam inne wrażenie, bo po sukcesach zagranicznych KK często gościł w mediach, frekwencja w kinach na jego filmach była duża.


Sprawy przedstawiały się niestety mniej różowo. Okazuje się, że metafizyka tak charakterystyczna dla ostatnich dzieł Kieślowskiego nad Wisłą raczej drażniła niż zachwycała, tymczasem na Zachodzie trafiła na podatny grunt: w okresie postsolidarnościowym Polacy wzbudzali autentyczne zainteresowanie i mieli duże fory. Co więcej, filmy KK z ich tematyką i specyficznym klimatem zaspokajały potrzeby kinomanów spragnionych bardziej uduchowionej rozrywki. Swoją drogą fascynujące są cytaty z analiz Dekalogu – czego tam się nie dopatrywano, jakie symbole dostrzeżono!;)

Skupiłam się na jednym wątku, ale pozostałe są bez wyjątku także arcyciekawe. Niby o Kieślowskim dużo się mówiło i pisało, a jednak książka przynosi wiele nowych informacji np. o dzieciństwie, o przyjaźniach, o stosunku do polityki, o stylu pracy, czy wreszcie o kryzysach i poczuciu niespełnienia stale obecnych w życiu reżysera. Surmiak-Domańska pokazała KK w iście filmowym stylu: z wielu perspektyw i w krótkich odsłonach, dzięki czemu jej bohater wydaje się bardzo prawdziwy, ludzki. Sześćset stron z okładem pochłonęłam w mgnieniu oka.

__________________________________________________________________________
Katarzyna Surmiak-Domańska, Krzysztof Kieślowski. Zbliżenie, Agora, Warszawa 2018


środa, 10 lipca 2019

Sandor Márai w Wiedniu

W roku 1973 Sandor Márai podróżował wraz z żoną po Europie. Będąc w Wiedniu tak pisał:
I wreszcie — kawiarnia! Po trwających ćwierć wieku wędrówkach po świecie nareszcie, znowu — kawiarnia! Po dusznych kafeteriach nowojorskich — kawiarnia! Po włoskich kafejkach, głośnych i pełnych przeciągów espresso — prawdziwa kawiarnia: na ścianie gazety oprawione w ramki. Po  północy parówki i kieliszek — ein achtl1 — wina. Wysiadywanie godzinami przy jednej filiżance kawy. Jeszcze ciągle, w świecie espresso, w muzealnej samotności — kawiarnia! Prawdziwy dom wszystkich pisarzy środkowoeuropejskich, jedyne schronienie kawiarnia, gdzie, jak napisał Alfred Polgar2, wysiadują ludzie, którzy mają taki światopogląd, że świat nie jest wart oglądania. Pierwszej nocy, po trzydziestu pięciu latach w jednej z kawiarni na Kärtnerstrasse — jak Ulisses, który wreszcie powrócił do Itaki. A po północy Hawelka, kawiarnia literacka ze swoją specyficzną literacką wonią — mieszanka zapachu taniej kawy i brodatych Diogenesów z zapuszczonymi paznokciami o czarnych obwódkach. Tak, to ciągle ta sama kawiarnia. W ciągu minionego ćwierćwiecza na całym świecie niczego nie brakowało mi tak jak kawiarni.
Sándor Márai, Dziennik 1967-1976, przeł. Teresa Worowska, Warszawa 2019, s. 242
______________________________
1Ein achtl (niem.) — jedna ósma.
2Alfred Polgar (1873-1955) — pisarz, dziennikarz, krytyk austriacki


 W kawiarni Hawelka (źródło zdjęcia)

 

piątek, 5 lipca 2019

Przez tony gnoju

Będzie jak w kryminałach, czyli pięknie. Przez tony gnoju do dobrego zakończenia. [str. 17]

Sarkastyczna obietnica rzucona w jednym z pierwszych rozdziałów Dziwki została w dużej mierze spełniona: od początku do końca historii rzeczywiście brniemy przez tony gnoju. Najpierw jest brutalne morderstwo, później zaczyna się karkołomna podróż po zapuszczonych mieszkaniach i strychach, nocnych klubach i podejrzanych kanciapach. Kluczowe dla sprawy okażą się niebezpieczne zabawy damsko-męskie oraz pewna obsesja czyli bagno, które wchłonęło Weronikę, a teraz wciąga jej przyjaciółkę Mery szukającą zabójcy i pośrednio nas, czytelników.


Dziwka nie jest rasowym kryminałem, co bynajmniej nie przeszkadza, raczej działa na korzyść książki. Całość napisana jest z polotem i na tyle sprytnie zapętlona, że można się zgubić w zakamarkach udręczonego umysłu narratorki. Anna Mazurek zaserwowała nam mroczną i mocną rzecz o dziewczynach żyjących na krawędzi, o strachu przed przeszłością i nieradzeniu sobie z teraźniejszością. Jako bonus otrzymujemy niepocztówkowy portret dużego miasta, w którym można domyślać się Krakowa (brawo dla autorki za zmyślny kamuflaż). Bardzo mi się podobało, zwłaszcza podczas upałów, gdy lutowy chłód powieści przenosił się do otoczenia.

____________________________________________________
Anna Mazurek, Dziwka, Korporacja Ha!art, Kraków 2019