Julie co wieczór wystaje na balkonie swojego mieszkania. Wypatruje gościa, z którym mogłaby porządnie pogadać, od stworzenia świata począwszy, a skończywszy długo po północy. Ale żadna z niej szekspirowska Julia czyli niewinne, romantyczne dziewczątko, nic z tych rzeczy. Bohaterka Petry Hůlovej to dojrzała, zmęczona życiem kobieta, autorka poczytnych harlekinów, która kiedy się napije, jest najtrzeźwiejsza i która ze swej balkonowej trybuny wykrzykuje w próżnię płomienne mowy o abstrakcyjnych znojach dnia codziennego.
Przechodnie nie reagują, co wcale nie zniechęca Julie – jak nakręcona opowiada o niefajnym dzieciństwie, o porzuconych ambicjach i marzeniach, o zaniedbywaniu dzieci i zaprzedaniu się mamonie. Z każdym promilem staje się coraz bardziej wymowna, coraz bardziej ironiczna i otwarta, a nawet nieprzyzwoita. Jak sama twierdzi: jestem ascetyczną introwertyczką ze skłonnością do słownego ekshibicjonizmu, mam też rzadki dar: potrafię za pomocą ogromnej ilości słów nie przekazać zupełnie nic, i na odwrót, umiem przekazać tę resztę za pomocą czego innego (…).
Ten pijacki słowotok miejscami męczy, zwłaszcza że Julie nie jest całkowicie szczera, przede wszystkim wobec siebie samej. W którymś momencie rodzi się pytanie, czy faktycznie krzyczy z balkonu, tej sceny bez widzów, czy tylko monologuje w myślach. A może wszystko zmyśliła dla zwiększenia sprzedaży książek, w końcu dobrze wie, że produkty, które mają jakąś pikantną historię (istnieją kobiet szpikujące swoje teksty trupami członków rodziny), schodzą lepiej niż te, które jej nie mają, a to się nazywa doping, i jest to nieetyczne, bo działa.
Jak na wynurzenia ciotki bełkotki całość jest podejrzanie dobrym monologiem, choć oczywiście alkohol mógł dodać narratorce skrzydeł, stąd nomen omen imponujący polot. Nie opuszcza mnie jednak wrażenie, że „słuchałam” rewelacyjnej, acz sfrustrowanej pisarki, która gdzieś po drodze roztrwoniła swój talent. O autorce Macochy na szczęście tego powiedzieć nie można – wciąż trzyma wysoki poziom, a jej zwodniczo różowa książeczka to według mnie majstersztyk.
P.S. Wyrazy uznania dla tłumaczki Julii Różewicz – w jej przekładzie nie znajduję ani jednego fałszywego słowa i tonu.
____________________________________________________________________
Petra Hůlová, Macocha, przeł. Julia Różewicz, Wyd. Afera, Wrocław 2017