wtorek, 26 czerwca 2018

Ciotka bełkotka

Julie co wieczór wystaje na balkonie swojego mieszkania. Wypatruje gościa, z którym mogłaby porządnie pogadać, od stworzenia świata począwszy, a skończywszy długo po północy. Ale żadna z niej szekspirowska Julia czyli niewinne, romantyczne dziewczątko, nic z tych rzeczy. Bohaterka Petry Hůlovej to dojrzała, zmęczona życiem kobieta, autorka poczytnych harlekinów, która kiedy się napije, jest najtrzeźwiejsza i która ze swej balkonowej trybuny wykrzykuje w próżnię płomienne mowy o abstrakcyjnych znojach dnia codziennego


Przechodnie nie reagują, co wcale nie zniechęca Julie – jak nakręcona opowiada o niefajnym dzieciństwie, o porzuconych ambicjach i marzeniach, o zaniedbywaniu dzieci i zaprzedaniu się mamonie. Z każdym promilem staje się coraz bardziej wymowna, coraz bardziej ironiczna i otwarta, a nawet nieprzyzwoita. Jak sama twierdzi: jestem ascetyczną introwertyczką ze skłonnością do słownego ekshibicjonizmu, mam też rzadki dar: potrafię za pomocą ogromnej ilości słów nie przekazać zupełnie nic, i na odwrót, umiem przekazać tę resztę za pomocą czego innego (…).

Ten pijacki słowotok miejscami męczy, zwłaszcza że Julie nie jest całkowicie szczera, przede wszystkim wobec siebie samej. W którymś momencie rodzi się pytanie, czy faktycznie krzyczy z balkonu, tej sceny bez widzów, czy tylko monologuje w myślach. A może wszystko zmyśliła dla zwiększenia sprzedaży książek, w końcu dobrze wie, że produkty, które mają jakąś pikantną historię (istnieją kobiet szpikujące swoje teksty trupami członków rodziny), schodzą lepiej niż te, które jej nie mają, a to się nazywa doping, i jest to nieetyczne, bo działa

Jak na wynurzenia ciotki bełkotki całość jest podejrzanie dobrym monologiem, choć oczywiście alkohol mógł dodać narratorce skrzydeł, stąd nomen omen imponujący polot. Nie opuszcza mnie jednak wrażenie, że „słuchałam” rewelacyjnej, acz sfrustrowanej pisarki, która gdzieś po drodze roztrwoniła swój talent. O autorce Macochy na szczęście tego powiedzieć nie można – wciąż trzyma wysoki poziom, a jej zwodniczo różowa książeczka to według mnie majstersztyk.

P.S. Wyrazy uznania dla tłumaczki Julii Różewicz – w jej przekładzie nie znajduję ani jednego fałszywego słowa i tonu.

____________________________________________________________________
Petra Hůlová, Macocha, przeł. Julia Różewicz, Wyd. Afera, Wrocław 2017

22 komentarze:

  1. Przybiegłem w nadziei, że pod tym tytułem masakrujesz ostatnie dzieło Małgorzaty Musierowicz, a tu zonk, poważna literatura :) Bardzo mi się podoba to odkrywanie przez wydawców tych bliskich, a jednak odległych literatur, czeskiej, słowackiej, węgierskiej, rumuńskiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Musierowicz nawet się nie zbliżam, ostatecznie zniechęciłam się do autorki po reportażu Kąckiego w tomie "Poznań. Miasto grzechu".;(

      Mnie też się podoba ten ciąg do środkowoeuropejskiej literatury,i to coraz bardziej. Tyle dobra wszelakiego w niej się kryje.;)

      Usuń
    2. Ten kawałek o Musierowicz wzbudził trochę szumu, normalnie chyba przeczytam ten rozdział gdzieś w księgarni, bo całości chyba nie warto?

      Usuń
    3. Na pewno niektóre teksty warto przeczytać, m.in. te z części o ważnych dla Poznania kobietach. Reportaż o MM b. mnie zaskoczył i ie była to przyjemna niespodzianka.;( Ale kto powiedział, że twórczość musi być odzwierciedleniem poglądów, charakteru itp. autora.;(

      Usuń
    4. Ale widziałem głosy, że chyba autor trochę przeszarżował przy MM i nie tylko. No nic, sam się spróbuję przekonać.

      Usuń
    5. Absolutnie, trzeba się osobiście przekonać.;)

      Usuń
    6. Jeden tekst o MM to nie jest zbyt duże wyzwanie, zwłaszcza że czyta się go z niekłamanym zainteresowaniem.;)

      Usuń
    7. A jakby mnie wciągnęło bardziej? :D

      Usuń
    8. Może jeszcze jakieś dwa teksty , można zaryzykować.;)

      Usuń
    9. Ech :( Jestem na etapie wybierania książek na urlop i chciałbym wziąć WSZYSTKO :P

      Usuń
    10. Znam to.;)I oczywiście chciałoby się absolutnie wszystko przeczytać, najlepiej od razu.;)

      Usuń
  2. Czytałem niedawno "Czas Czerwonych Gór" i powieść pozostawiła we mnie pewnego rodzaju niedosyt. Ale jest to ten typ niedosytu, który sprawia, że mam ochotę sprawdzić pozostałe dzieła tej pisarki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że Góry b. mi się podobały. Samo zestawienie: Czeszka pisząca o Mongolii było dla mnie interesujące.;) Może sobie odświeżę, choć oczywiście korci mnie, żeby sprawdzić inne tytuły Hulovej.

      Usuń
  3. Dla mnie to, póki co, najlepsza książka tego roku. mam zamiar ją w najbliższym czasie na blogu opisać, więc się tu nie będę rozgadywać. W każdym razie mam wrażenie, że nie mamy wśród polskich autorek pisarki z takim piórem. Tłumaczenie genialne, bez dwóch zdań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko prawda.;)
      To jest tak napisane, że miałam wrażenie słuchania/oglądania monodramu. Fajnie byłoby zobaczyć inscenizację.

      Usuń
  4. Masz rację, jest tam motyw oszukiwania samej siebie. Z jednej strony narratorka jest na swój sposób dumna ze statusu autorki harlekinów, podkreśla, że jej praca jest mimo wszystko angażująca, ale gdzieś między linijkami pobrzmiewa chyba żal, że skończyła w ten sposób, jakieś kompleksy. No i cała mglista historia z dziećmi, jak to naprawdę było...

    Zgadzam się z peek-a-boo, że nie mamy chyba autorki takiego kalibru jak Hůlová w Polsce. Raz, że pióro, ostre jak brzytwa, a dwa, że temat rodziny i macierzyństwa, ujmowany w taki właśnie sposób. Zapytała mnie o to ostatnio lektorka od czeskiego i nie potrafiłam nic wymyślić.

    Swoją drogą, „Macocha” mnie tak ostatnio opętała, że analizowałam ją w ramach zaliczenia z teorii literatury, z perspektywy feministycznej, konkretnie arachnologii. Ależ to była frajda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oszukuje się, to widać m.in. wtedy, gdy kpi z uznanych literatów, a zwłaszcza jednego.;) i jak przystało na alkoholiczkę oszukuje się także w kwestii nałogu. A rodzina to już inna para kaloszy.

      Zgadza się, trudno byłoby znaleźć tak ostre pióro wśród rodzimych pisarek. Z zagranicznych przychodzi mi na myśl V. Rudan i jej "Miłość od ostatniego wrażenia" - mocna rzecz.

      Z perspektywy feministycznej, konkretnie arachnologii - jestem pod wrażeniem, to musiało być b. ciekawe!

      Usuń
    2. O, cieszę się, że piszesz o Rudan, bo mam ją akurat w planach na najbliższe tygodnie. Tylko inną książkę, „Ucho, gardło, nóż”. Do egzaminu. Czasem naprawdę fajne rzeczy się na studiach robi :)

      Usuń
    3. "Ucho..." też jest dobre, zdecydowanie.
      Rzeczywiście fajne książki omawiacie. Zazdroszczę.;)

      Usuń
  5. O, kolejna książka o nie do końca udanym życiu? Z chęcią przeczytam, w końcu nie dość mi mojego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka książka może być pewna pociechą, fakt.;) Ale nawet w innych celach warto ją przeczytać, to kawał dobrej prozy.

      Usuń