Pedant w kuchni to wybór felietonów, które ukazywały się kilkanaście lat temu w Guardianie. Julian Barnes – jak sam deklaruje – gotuje z entuzjazmem i przyjemnością, choć ponoć brakuje mu wyobraźni i pewności. Przez długi czas dyżurnym produktem w jego jadłospisie była wyłącznie pierś jagnięca, a odstępstwa od przyjętego kursu często oznaczały kłopoty, skrzętnie odnotowane w kolejnych rozdziałach.
Barnes ze swadą opisuje swoje porażki (uroczysta kolacja) i z nie mniejszym zapałem obśmiewa próby kopiowania dań, które posmakowały mu w restauracji (nigdy się nie udają). Jako że ceni sobie precyzję, zżyma się na niedokładne przepisy kulinarne, a zwłaszcza na proponowane jednostki miary produktów (m.in. trochę, odrobinę, kawałek, porcja). Rozwodzi się też nad walorami buraka pastewnego jako przykładu cykliczności mody, gdzie indziej zaleca okresowy odstrzał zbędnych, acz kupionych w dobrej wierze utensyliów i książek kulinarnych. Jest i polski akcent – jeden z tekstów w całości poświęcony jest Edwardowi Pożerskiemu vel Edouard de Pomiane (1875-1964), nazywanym wirtuozem 10 minut. Przy tej okazji pojawia się bodaj jedyny w Pedancie... przepis na tomates à la crème:
Bierzemy sześć pomidorów, kroimy je na pół, roztapiamy kawałek masła, układamy pomidory na patelni przekrojoną stroną w dół nakłuwamy je z wierzchu widelcem, odwracamy (żeby sok wypłynął), niezwłocznie znów je odwracamy, dodajemy 85 ml śmietany kremowej, mieszamy, zagotowujemy, podajemy.
Barnes ma lekkie pióro i jego felietony są lekturą dość przyjemną, szczególnie w małych dawkach. Niestety w dobie gastronomicznego szaleństwa, kiedy o gotowaniu pisze się dużo i ze znawstwem, Pedant… nie przynosi nic odkrywczego. To pozycja przede wszystkim dla wielbicieli autora i jego charakterystycznego stylu, choć i ci mogą odczuwać pewien niedosyt. Przeczytać można, ale nie trzeba.
_____________________________________________________________
Julian Barnes, Pedant w kuchni, przeł. Dominika Lewandowska-Polak
Świat Książki, Warszawa, 2018
Mam w planach poznać twórczość tego autora, ale zgodnie z sugestią, zacznę raczej od którejś z powieści.
OdpowiedzUsuńBarnes pisze fantastycznie, nie ma co zwlekać z lekturą.;)
UsuńW Pedancie znalazłem jedną ciekawą informację - przepisy autorstwa uznanych mistrzów kuchni. J. Barnes podaje kilka przykładów kiedy dokładne przestrzeganie przepisu prowadziło do opłakanego skutku. Zdarzyło się też, że ten sam autor w róznych książkach podał sprzeczne z sobą przepisy na tę samą potrawę.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o inne książki J. Barnesa, to w tym roku wpadłem w jakąś Barnes-manię, przeczytałem chyba 5 jego książek. Przyciągała mnie ogromna erudycja autora, ale za każdym razem książki wzbudzały we mnie jakiś sprzeciw. Niezgodność charakterów :(
Zgadza się - Barnes uważa, że książki kucharskie też trzeba umieć i nie każdy szef kuchni, zwłaszcza ten znany z mediów, jest mistrzem pióra.;) Delikatnie nawet sugeruje, że miejsce kucharza jest w kuchni, nie przy biurku czy w telewizji.
UsuńMoim zdaniem to dobrze, że książki budzą sprzeciw - gorzej jeśli nie wzbudzają żadnych odczuć.;( Barnesa b. lubię, nie czytałam jeszcze złej prozy jego autorstwa.
Czytałam jedynie Zgiełk czasu. Ciekawa pozycja. Niestety nie spisałam wrażeń od razu i uleciały. Pamięć u mnie dziurawa okrutnie. A co do próby odtworzenia jedzonych w restauracji potraw czy napojów to zgadzam się z autorem całkowicie. Nigdy nie wychodzą. Dla przykładu próbowałam zrobić najprostszą lemoniadę. Spisałam składniki, zakupiłam produkty (całkiem mi teraz niepotrzebne), próbowałam różnych proporcji i ....wielka porażka.
OdpowiedzUsuńZ lemoniadą to b. ciekawa sprawa, mam podobne doświadczenie. A niby taka banalna rzecz, prawda?;)
UsuńNa "Zgiełk czasu" mam ochotę. Dużo różnych opinii słyszałam, w tym na temat niezbyt dobrego przekładu, ale i tak przeczytam. Szkoda, że Twoje wrażenia uleciały, w sieci nie było za dużo recenzji tej książki.
Przybijam Barnesowi wirtualną piątkę, gdyż też należę do tych zżymających się na nieprecyzyjne jednostki miar i wag.
OdpowiedzUsuńKażdemu według potrzeb.;) Mnie z kolei zniechęcają perfekcyjnie odmierzone proporcje i długa lista składników.;(
UsuńWzruszył i rozbawił (zwłaszcza "Czujność") mnie Barnes swoim "Cytrynowym stolikiem", ale chyba nie jestem ciekaw jego kulinarnych wynurzeń :)
OdpowiedzUsuńO, "Czujność" jest boska, doskonale rozumiem narratora.;)
UsuńNa pewno lepiej sięgnąć po inne jego książki, "Pedant..." natomiast nieźle spisuje się na chwilę przed zaśnięciem.;)
Ja też rozumiem, ale pamiętam jak podczas koncertu symfonicznego, na którego wysłuchaniu bardzo mi zależało, dostałem ataku nerwowego kaszlu i nawet mała butelka wody, którą miałem w odwodzie, nie pomagała. Pewnie w przerwie zleciałbym ze schodów :P Niemniej jednak uśmiałem się jak norka, bo lubię zgryźliwych tetryków :)
UsuńO ile ktoś wcześniej nie udusiłby Cię jeszcze na sali.;)
UsuńA Barnes potrafi być uroczo zgryźliwy, to widać także w "Pedancie...".
Pani obok, jak sądzę, miała właśnie taki zamiar, przynajmniej sądząc po wzroku. Kuliłem się pod nim jednocześnie konstatując, że im bardziej chciałem kaszel powściągnąć tym bardziej chciał on popsuć mi ten wieczór :( Szczęściem grano forte, więc to mnie uratowało. Na bardziej kameralnych fragmentach już byłem cicho :)
UsuńZgryźliwości Barnesa chętnie jeszcze popróbuję. Na razie na stoliku mam olbrzymi tom "Indyka beltsville", a w międzyczasie przyszła nowa Flawia i wepchnęła się przed wszystkich :D
Nie dziwię się tej pani, we mnie też się odzywają mordercze instynkty, kiedy w teatrze ktoś chrycha.;( A jeszcze jak się komuś trafi nie daj Boże astmatyk, a spektakl grany jest na piachu, to już koniec.;)
UsuńKonkurencja wagi ciężkiej, "Indyk..." to nawet dosłownie.;)