Przedwstępnie autorka zaznaczyła, czym "Londyńczycy" nie są (podręcznikiem do historii), jakich funkcji książka nie spełnia (nie daje ogólnego obrazu, nie syntezuje, nie zajmuje stanowiska ani nie rości sobie pretensji) oraz jaka jest (subiektywna, bo reportaż wymaga dokonania wyboru). Sprytne posunięcie, z góry udaremnia wszelkie zarzuty i krytykę. Równie dobrze można napisać: jak coś się nie podoba, to proszę poczytać sobie coś innego. Nie tędy droga.
Liczne pochlebne recenzje oraz notka na okładce sugerowały książkę dającą w miarę ogólny wgląd w życie powojennych emigrantów z Polski w Wielkiej Brytanii, tymczasem już przedwstępnie (patrz wyżej) Ewa Winnicka zapowiedziała, że książka zawiera kilka historii z życia. Nie ma sprawy, w końcu najciekawsi są ludzie - opowieści "od Sasa do lasa" nie były największym rozczarowaniem podczas lektury. W "Londyńczykach" najbardziej raził mnie styl a la Szczygieł będący jedynie jego mało udaną podróbką. Mamy zatem charakterystyczne przeskoki w czasie, niewidocznego reportera i delikatny sarkazm, które w miarę powielania tracą niestety na atrakcyjności i zaczynają nieco uwierać. Autorce zdarza się zarzucać czytelnika nieważnymi faktami (np. w "Kim jest Lili?", "Ostatni minister skarbu"), co w efekcie daje wrażenie chaosu. Przeszkadzał mi także brak podpisów pod zamieszczonymi fotografiami, a przecież - jak wynika z treści - osoby na nich przedstawione zostały zidentyfikowane.
Książka naturalnie ma walory poznawcze - bardzo ciekawy jest tekst przedstawiający zmienne losy polskiej emigracji ("Zgubieni, znalezieni, zagubieni"), reportaż o żonach generała Andersa ("Zastąpiona") czy o poszukiwaniu kandydata na lidera narodu polskiego ("Angielski król Polski"). Dzięki barwnemu bohaterowi na pewno na dłużej zostaje w pamięci „Mister Pałac i jego ojczyzna” czyli monolog księcia (?) Żylińskiego, który w Londynie wybudował niezwykły gmach. W świetle całego zbioru przestałam się dziwić, że Brytyjczycy postrzegali Polaków jako nieuleczalnych romantyków (słowo romantyk nie jest komplementem): nierealne pomysły, skłonność do brawurowych akcji oraz buntownicza natura chłopców znad Wisły zrobiły swoje. Kto wie, w jakim stopniu opinia ta pokutuje do dziś.
Wychodząc od znalezionych na ulicy zdjęć (czego nie odczuwa się podczas lektury, a szkoda) można było stworzyć rzecz bardzo dobrą. W moim przekonaniu "Londyńczycy" są ledwie przeciętni, głównie za sprawą warsztatu autorki. Książka wiele skorzystałaby na dobrej redakcji, tymczasem w moim odczuciu temat został zmarnowany. Polska emigracja najwyraźniej także i do dziennikarzy nie miała zbyt wiele szczęścia.
_________________________________________________________
Ewa Winnicka „Londyńczycy", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
_________________________________________________________
mam wrażenie, że im więcej reportaży się ukazuje, tym czytelnik musi się stać bardziej wybiórczy. część z wydawanych ostatnio książek nadawałaby się na całkiem niezły tekst dziennikarski, ale w wydaniu książkowym, rozwleczonym na wiele stron, traci na jakości.
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia. Patrząc na katalog Czarnego zaczynam podejrzewać, że zaczynają wydawać coraz więcej książek reporterskich, bo taka jest koniunktura. Dla mnie ta książka to niedoróbka.;(
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam - nie każdy tekst dziennikarski to dobra literatura.
Ech, a ja to mam na liście do przeczytania, bo i temat ciekawy, i właśnie dużo achów ogólnych. Skoro przeciętne, to poczekam, może biblioteka kupi:P
OdpowiedzUsuńJa się bardzo cieszę, że nie zdecydowałam się na zakup tylko wypożyczenie z biblioteki. Moje niezadowolenie może wynikać stąd, że ostatnio zwracam uwagę na warsztat, a ten niestety wg mnie nie jest u Winnickiej najlepszy. To są naturalnie b. subiektywne odczucia.;)
UsuńZaoszczędzone 30 zł będę mógł przeznaczyć na kolejnego Whartona, o:D
UsuńAlbo dodać ok. 5 zł i kupić nową Aleksijewicz.;) Premiera za tydzień.
UsuńTo lepszy pomysł, coś mi mignęło z zapowiedziach, ale nie zapisałem sobie i już zapomniałem.
Usuń"Czarnobylska modlitwa" to się nazywa. Co prawda kiedyś była już u nas wydana pod innym tytułem i w innym przekładzie, ale może być dobre.
UsuńNie sprawdziłem, jak to się ma do poprzedniej jej książki o Czarnobylu, ale skoro to to samo, to się zaczaję.
UsuńJa też.;)
UsuńLecę po dwururkę i myśliwski kapelusz z piórkiem:)
Usuńja mogę wziąć lornetę.;)
UsuńA bigosu nie masz? :P
UsuńBigos w takim upale? Litości.;)
UsuńMoże być mrożony:P To ja wezmę wodę z lodem:D
UsuńZapowiada się ciężkie polowanie.;)
UsuńCo to za polowanie bez bigosu:P Jeszcze zatęsknisz jak zimna noc zapadnie przed księgarnią...
UsuńMasz rację, majowe noce bywają zimne.;(
UsuńWinnicka nigdy nie sprawiała wrażenie geniusza pióra, dlatego się nie dziwię, że mogła temat częściowo zmarnować. Ja się raczej nie nastawiałam ze wzgl. na nazwisko autorki właśnie:).
OdpowiedzUsuńMnie niestety zwiódł temat.;( Przeglądam teraz artykuły Winnickiej w starych numerach Polityki i potwierdza się Twoja opinia.
UsuńNo proszę, więc jednak w tej serii są książki nie najlepsze. Dzięki Bogu, mniej do czytania :)
OdpowiedzUsuńNajwyraźniej. A seria rozrasta się w zawrotnym tempie sądząc po zapowiedziach. Trochę mnie to niepokoi, oby jakość nie przeszła w ilość.
UsuńKsiążka raczej mnie nie zainteresowała, choć na ogół (z oczywistych względów) śledzę pozycje na temat imigrantów i imigracji. Gdyby cała była taka, jak wspomniany przez Ciebie rozdział "Zgubieni, znalezieni, zagubieni", czyli skupiona na ogólnym obrazie Polaków w Londynie, a nie na historiach "od Sasa do Lasa", pewnie miałabym na nią większą ochotę.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że wolę, by Polaków kojarzono w Londynie z niepoprawnym romantyzmem powojennej imigracji niż z pracą na budowie lub zmywaku, jak dzieje się to w przypadku imigracji najnowszej ;-)
Otóż to - pierwszy rozdział był b. ciekawy, przybliżał temat znany raczej pobieżnie. Oczekiwałam syntetycznego podejścia, niestety autorka wybrała inną drogę.
UsuńPodobno nie tylko w Londynie tak Polaków kojarzą. Polki z kolei są kojarzone głównie z cleaning ladies.;(