Marek Bieńczyk twierdzi, że o przeźroczystości napisać chciał od dawna, choćby kilka stron. Zawsze pociągały go panoramiczne szyby w restauracjach, rozświetlone witryny sklepów, szklane kule i akwaria. Z tej fascynacji zrodziło się ostatecznie kilkanaście esejów, których wznowienie właśnie otrzymujemy do rąk, na dodatek – co warto podkreślić – w nieszablonowej szacie graficznej.
W „Przeźroczystości” Bieńczyk po raz kolejny dowodzi swojej
erudycji i umiejętności opisywania rzeczy ulotnych. Przywołuje absolutną
przejrzystość w ujęciu Jana Jakuba Rousseau, przygląda się światłu na obrazach
Edwarda Hoppera i utopijnej szklanej architekturze według Paula
Scheerbarta. Idąc tropem szklarni i kryształowych pałaców, dociera do motywu
przejrzystości w literaturze (m.in. u Kundery, Calvino, Nabokova) oraz transparentności
w polityce. Zahacza też o zdarzenia z życia prywatnego, w którym często
towarzyszy mu Olga i naturalnie – przeźroczystość. Tak szerokie spojrzenie
autora na temat robi duże wrażenie, a niezwykła swoboda w łączeniu czasem odległych
zagadnień budzi niekłamany podziw. Ba! W swoich rozważaniach Bieńczyk ociera
się miejscami nawet o poezję:
Dlaczego przezroczystość, przejrzystość, transparence, transparencia! Może to światło przyszło jeszcze z innej strony? Bo chyba to przede wszystkim: czyż to nie ona była pierwszym zapamiętanym obrazem życia, ikoną bądź krzyżem na drogę? Pierwszy obraz: pusty, poranny, jasny pokój z ogromną plamą słońca, żółtym kwadratem na ścianie. Powietrze tak rozświetlone, z rozedrganymi drobinami pyłu, tak w tym świetle czyste i pełne, że zdawało się mieć odsłonięte wnętrze; przez swą odkrytą powierzchnię przepuszczać wzrok ku jeszcze głębszej czystości. Drzemała więc przez długie lata, niekiedy podsyłała skrycie pragnienie samotności, ciszy, nieobecności, była wizualną projekcją życia, jego nieodkopaną protoewangelią, aż wreszcie wybuchła w pełni swej nazwy, przezroczystość, transparence, transparencia, jako motyw, prawda i iluzja, jako hobby egzystencji, uchwytna poręcz, o którą można oprzeć własne istnienie, a nawet próbować wsypać je w tekst. [s. 25]
Lektura nieco wymagająca, ale zdecydowanie warta uwagi. Jesienią powinna smakować wyśmienicie.
_______________________________________________
Marek Bieńczyk Przeźroczystość, Wielka Litera, Warszawa, 2015
Przeźroczystość w literaturze kojarzy mi się głównie z Nabokowem - tam wszystko zdaje się wręcz skrzyć od odbić, podwójnych den, dodatkowych znaczeń, transparencji, etc. Ciekaw jestem innych jej tropów, które prezentuje autor (szczególnie tych związanych z Calvino i Kunderą).
OdpowiedzUsuńU mnie Nabokov idzie w parze z Żeromskim.;) I oczywiście "Szklanym kloszem" Plath.
UsuńTemat okazał się ciekawy i rozległy, kto by pomyślał, że można tyle refleksji wysnuć.
Przezroczystość u Hoppera? W tych niepołyskliwych barwach i solidnych powierzchniach? Dziwne, bardzo dziwne.
OdpowiedzUsuńU Bieńczyka od światła niedaleko jest do przeźroczystości.;)
Usuńaha, czyli nie odróżnia, jak różowy od czerwonego większość facetów ;).
OdpowiedzUsuńRaczej tak nie jest, ale lepiej przekonać się o tym osobiście, czytając "Przeźroczystość".;)
UsuńPodsunęłaś mi ciekawą propozycję na nową lekturę. Wielkie dzięki. Zapowiada się fascynująco.
OdpowiedzUsuńFascynująco to może za dużo powiedziane, ale książka na pewno jest inspirująca.
Usuń