Sama książka jest tak urzekająca jak jej okładka. Schyłek, chłód, tajemnica - to wszystko u Sjona jest obecne. Akcja osadzona jest w małej wiosce islandzkiej pod koniec XIX wieku, jej główne wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilkunastu dni 1886 r. Tytułowy Skugga Baldur to miejscowy pastor, postać zimna i surowa. Inni bohaterowie to lisica, Fryderyk Zielarz i zmarła Abba.
Historia jest prosta i przywodzi mi na myśl stare powieści: do brzegu przybija wrak statku, pojawia się tajemnicza postać, która przez wzgląd na swoje upośledzenie nie jest w stanie wyjaśnić wcześniejszych wypadków, wiejska społeczność nie przyjmuje małego odszczepieńca zbyt przyjaźnie, a całość ma swój finał po latach.
Osobny rozdział poświęcony jest polowaniu na lisicę i trzeba przyznać, że autor oddał je po mistrzowsku. Nie ma tu szalonego, gwałtownego pościgu, ale systematyczne tropienie zwierzyny i uniki przez nią wykonywane. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mamy do czynienia z pojedynkiem, w którym szanse na wygraną nie są bynajmniej z góry przesądzone. Do tego piękna, zimowa sceneria.
Książka bardzo działa na wyobraźnię, chwilami jest niesamowicie wzruszająca. Śmiało mogłaby się obejść bez ostatniej części, w której niektóre tajemnice zostają rozwiązane. Niedopowiedzenia wcale by jej nie zaszkodziły, a efekt chyba nawet byłby lepszy. Mimo tego drobnego zarzutu "Skugga Baldur" to jedna z najbardziej "klimatycznych" powieści, jaką czytałam.
Moja ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz