- E-li-as Ca-ne-ti? - powtórzył ojciec pytająco i z wahaniem. Kilka razy wypowiedział moje nazwisko, osobno wymawiając każdą sylabę. W jego ustach miano to zabrzmiało dostojniej i piękniej. Nie patrzył przy tym na mnie, ale prosto przed siebie, jakby nazwisko było bardziej rzeczywiste niż ja i jakby warte było zbadania. Słuchałem zdumiony i poruszony. W jego zaśpiewie brzmiało tak, jakby należało do jakiego specjalnego języka, którego nie znałem. Zważył je wielkodusznie cztero- albo pięciokrotnie; wydawało mi że słyszę brzęk odważników. Nie czułem żadnej obawy, ojciec Elie’ego nie był sędzią. Wiedziałem, że odnajdzie sens i wagę mojego nazwiska; a kiedy już się to stało, podniósł wzrok i z uśmiechem spojrzał mi w oczy. [s. 80]
Żyd w skupieniu powtarzający nazwisko gościa to jedna z wielu "słyszalnych" scen zaobserwowanych przez Canettiego podczas podróży do Maroka w 1954 r. W „Głosach Marrakeszu” jest ich wiele - czytelnik usłyszy m.in. rozbawionych chłopców ze szkoły żydowskiej, wielbłądy na targu, żebrzących ślepców albo schorowaną, niezakwefioną kobietę szepcącą tęskne słówka przez zakratowane okno. Gdzie indziej słychać będzie gwar suku, pomieszane języki w barze, recytacje opowiadaczy lub po prostu ciszę jak u skrybów piszących w milczeniu.
„Głosy” to właściwie mało powiedziane, ponieważ z każdej relacji Canettiego wyłania się natychmiast obraz, a wraz z nim często także zapach i smak. Czerwone Miasto z jego rozgrzanymi, ruchliwymi placami, wąskimi uliczkami i hałaśliwymi mieszkańcami staje przed oczami czytelnika jak żywe. I choć od wyprawy pisarza minęło już ponad 60 lat, idę o zakład, że współczesny turysta nadal mógłby tam spotkać kobiety z koszami pełnymi chleba na sprzedaż, dzieci ciekawe cudzoziemców, Marokańczyków tresujących osły czy golarzy czekających na klientów. Pewne rzeczy nie znikają szybko z miejskiego krajobrazu, na szczęście.
Ta książka działa na zmysły i na wyobraźnię, mimo że autor posługuje się prostym językiem i nad rozległe opisy przedkłada krótką formę. Całość kończy się równie nagle co rozpoczyna i może sprawiać wrażenie luźnych notatek, ale to zupełnie nie przeszkadza w odbiorze, wręcz przeciwnie. Klimat Marrakeszu został świetnie oddany - nie trzeba opuszczać domowych pieleszy, żeby się nim nacieszyć.
___________________________________________________
Elias Canetti Głosy Marrakeszu, przeł. Maria Przybyłowska
Wyd. Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2014
Nazwisko tego literata intryguje mnie od pewnego czasu - od dawna planuję przeczytać "Auto da fé" autorstwa Canettiego. Ale jak widzę, nie jest to jedyna interesująca pozycja - "Głosy Marrakeszu" także sprawiają wrażenie ciekawej lektury. Fakt, że książkę opublikowano na łamach wydawnictwa Słowo/obraz terytoria jest dla mnie dodatkową rekomendacją :)
OdpowiedzUsuńJako że wątek szaleństwa chyba Cię interesuje (wnioskuję po Twoich lekturach), "Auto da fe" ma szansę przypaść Ci do gustu.;) Na mnie zrobiło kiedyś duże wrażenie.
UsuńTak, na Słowo/obraz można zawsze liczyć.;) Byłoby miło, gdyby "Głosy Marrakeszu" stanowiły wstęp do serii podróżniczej.
Canettiego ciągle jeszcze nie przeczytałam, chociaż pamiętam, że byłam blisko po twojej rekomendacji Ocalonego języka. Chociaż nie, kiedyś zagranicą kupiłam jego Auto Da Fe w "charity shop" i książka nie była dobrze przechowywana, chyba chwyciła ją pleśń, bo tak śmierdziała, że nie dałam rady przez to czytać!
OdpowiedzUsuńGłosy Marrakeszu są dostępne w bibliotece, do tego są całkiem krótkie, że już chyba nie mam żadnej wymówki, żeby nie przeczytać czegoś Canettiego (świetne imię zresztą - Elias Canetti - dobrze brzmi).
Ciepło się zrobiło wokół, dobry czas, żeby poczuć klimat Marrakeszu, to może być bardzo przyjemna lektura.
A okładka wygląda jakby książka mogła być wydana w serii NYRB Classics.
"Ocalony język" wyciągnęłam niedawno z szafy i z przyjemnością przeczytałam kilka fragmentów. Wart grzechu.;)
UsuńZapleśniałe książki to nic przyjemnego, znam to uczucie.;( Kiedyś musiałam taki egzemplarz przechowywać wśród proszków do prania, o dziwo, pomogło.
Tak, "Głosy Marrakeszu" są idealne na letnią porę, mnie zrobiło się od razu ciepło. Do tego miętowa herbata i jest super.;) Okładka jak najbardziej w stylu NYRB, tym razem kopia obrazu Miro.
Obraz Matisse'a, nie Miro. :)
UsuńI w ogóle jak mam ją już u siebie to mogę powiedzieć, że w ogóle książka jest pięknie wydana. Przyjemnie jest mieć coś takiego w rękach.
UsuńA jakże - Matisse! Mój błąd, zafiksowałam się chyba na literze M.;)
UsuńTak, mimo miękkiej okładki (dobrze, że są skrzydełka) jest pięknie wydana. Poręczny format, dobry druk plus reprodukcja dają w sumie b. dobry rezultat. Że o zawartości nie wspomnę.;)
ciekawe, ja kiedyś podchodziłam do "Auto da fe" i bardzo nieprzyjmnie mi się czytało - zastanawiam się teraz czy po kilku latach inaczej bym podeszła do tej powieści?
OdpowiedzUsuńa o "Marakeszu" bardzo ładnie piszesz: mam dzięki temu pomysł na prezent dla koleżanki, które Marakesz uwielbia! przy okazji będę mogła pożyczyć ;)
Do dzisiaj pamiętam kilka scen z "Auto da fe", ale rzeczywiście nie była przyjemna w odbiorze. Cóż, głównego bohatera trudno było polubić.;(
UsuńNie wiem, jak Twoja koleżanka, ale ja byłabym zadowolona z takiego prezentu.;)
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKsiążka przede wszystkim dobra, zachęcam do lektury.;) Również pozdrawiam.
Usuń