Edward Hopper, The Morning Sun
Poranne światło z łatwością rozdziela
wstyd od zdumienia. Ona się czerwieni,
bo pozwoliła najśmielej się dotknąć.
Dziwi się świetlnie, bo to było milsze
niż wszystko wcześniej. Pod ceglanym dachem
gnieżdżą się ludzie, którzy po dniu pracy
nie zwykli się myć. Cuchną robotniczo,
ona pachnie mydłem, miejscami wczorajszym
mężczyzną i snem. Oni się wciąż mnożą,
ona jest jedyna, tli się pojedynczo
od stóp aż po kok, ciągle podglądana
i oskarżana o lekką dziewczęcość
(Jo Hopper, żona, była tą modelką;
i miała wtedy siedemdziesiąt jeden
lat). Czy to jest żart, bezwzględne szyderstwo,
lat). Czy to jest żart, bezwzględne szyderstwo,
na które sobie nie malarz pozwolił,
tylko ja, teraz, sprowadzając obraz
na niski poziom mojej wyobraźni,
gdzie modelka-żona nie ma zupełnie nic
pod tą sukienką, czyli nie ma nawet
ani jednej piersi, żadnej gładkiej skóry,
płytkiego pępka, a niżej jest tylko
powietrze, więc swąd - palonych za oknem
traw i benzyny, zapach umierania
tak doskonale, właśnie tu, ujęty?
______________________________________________________
Szymon Słomczyński, Nadjeżdża, Biuro Literackie, Wrocław 2014, s. 41
______________________________________________________
Szymon Słomczyński, Nadjeżdża, Biuro Literackie, Wrocław 2014, s. 41
Edward Hopper, The Morning Sun (źródło)
Wnuk pana Macieja dochodzi do głosu. Po tym utworze, który wręcz oczarowuje plastycznością języka, widzę, że warto wysłuchać co też pan Szymon ma do powiedzenia.
OdpowiedzUsuńwarto zdecydowanie. Mnie jego pierwszy tomik oczarował.
Usuń