Czasami zastanawiam się, co powoduje ludźmi, że przelewają swoje myśli na papier, a potem uznają za stosowne oddać je do druku. Takie myśli towarzyszyły mi podczas lektury książeczki Mikołajewskiego, którą poleciło mi Jabłuszko (za co mimo wszystko dziękuję;) przy okazji dyskusji o biografii "Kapuściński non-fiction" Domosławskiego. Tomik zawiera luźne wspomnienia o Reporterze (panowie przyjaźnili się przez sześć lat) oraz zapiski Kapuścińskiego z pobytu w szpitalu.
Jak sam tytuł sugeruje, portret jest sentymentalny. Autor spisał kilkanaście historyjek, które w świetle dziesiątek innych, opublikowanych w prasie tuż po śmierci Kapuścińskiego, wydają mi się po prostu nijakie. Podobnych wspomnień było doprawdy wiele, a te autorstwa Mikołajewskiego nic nowego - przynajmniej w moim odczuciu - nie wnoszą. Dla kolekcjonerów i wielbicieli pisarstwa RK niewątpliwie przedstawiają pewną wartość, choćby przez wzgląd na szatę graficzną - np. zdjęcia z pracowni Kapuścińskiego są faktycznie bardzo interesujące.
Co do samych zapisków pisarza poczynionych w szpitalu (czyli na krótko przed śmiercią w 2007 r.) miałam mieszane uczucia z zupełnie innych powodów. Są to bowiem notatki człowieka schorowanego, słabnącego, który pisze m.in. o samej kuracji i zabiegach. Przyznam, że poczułam się nieswojo, a dokładniej - jak podglądacz. Nie jestem pewna, czy tak intymne przeżycia w ogóle powinno się upubliczniać. Gdyby to była powieść, mielibyśmy wówczas do czynienia z interesującym obrazem odchodzenia, w przypadku znanej osoby (która raczej nie planowała drukowania tych zapisków) mam skojarzenia z niezdrową ciekawością.
A sam Kapuściński? Cóż, pokazany został jako zwykły człowiek, który najlepsze lata ma już za sobą. Coraz mniej tworzy, coraz więcej uwagi musi poświęcać zdrowiu. Podczas choroby okazuje się takim samym śmiertelnikiem jak miliony innych osób. Zaczyna dostrzegać inną rzeczywistość, tę z punktu widzenia pacjenta, która wcześniej była mu najwyraźniej obca. Czasem nie trzeba daleko wyjeżdżać, żeby zderzyć się z innym światem.
Jarosław Mikołajewski, wstęp Alicja Kapuścińska, "Sentymentalny portret Ryszarda Kapuścińskiego. Zapiski szpitalne", Kraków, Wydawnictwo Literackie, 2008
Przede wszystkim, dzisiaj na wszystkim się zarabia... Nawet na tym, co najintymniejsze. Dlatego właśnie wolę czytać beletrystykę a nie książki z gatunku auto-, biograficzne, etc. Przyjemniejsze jest dociekać, co autor miał na myśli, zagłębiając się w treść jakiejś historii, zamiast poznawać twórcę od strony, która zazwyczaj umniejsza jego osobie w naszych oczach. Takie przynajmniej jest moje odczucie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
W tym przypadku postać Kapuścińskiego nie została pomniejszona: został pokazany od strony zwykłego człowieka, a nie - jak to zazwyczaj bywa - znanego literata. To autor książeczki stracił w moich oczach;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło;)
Jaki to w ogóle portret? Ja bym raczej powiedziała, że nie do końca udany szkic do portretu.
OdpowiedzUsuńByłam bardzo zawiedziona.
Pewnie ksiazka została wydana w czasie wzrostu popularnosci pisarza po jego śmierci. Na zasadzie "wszystko z Nazwiskiem Kapusciński sie sprzeda". Smutne to i juz.
OdpowiedzUsuńZupełnie nie zgodzę się z komentarzami, które przypisują tej książeczce, a raczej jej autorowi, niechlubne intencje... Spotkałam się też w pewnej dyskusji o tym tytule na TVP KULTURZE z twierdzeniem, że więcej mówi ona o Mikołajewskim, niż o Kapuścińskim. Tej tezy również nie poprę. Dla mnie jest to bardzo osobiste, piękne wspomnienie o przyjacielu, o człowieku, z którym znajomość była nie tylko zaszczytem, ale przede wszystkim czymś wyjątkowym, niezapomnianym, ciepłym, co tak nieczęsto dane jest spotkać w stosunkach z ludźmi. Jako, że książeczka ma konkretnego autora, który wspomina i przywołuje, trudno, żeby także i jego rys nie odcisnął się na jej treści, żeby i jego tam nie było. Nie dowiedziałam się, czytając "Portret..." o panu Mikołajewskim nic ponad to, co osobom zorientowanym kulturalnie jest powszechnie wiadome, więc zarzut o upchnięciu tam przez autora nadmiaru siebie nie przemawia do mnie. Zgodzę się z twierdzeniami, że Mikołajewski ukazuje Kapuścińskiego przede wszystkim jako człowieka, bo książka ta o tym właśnie jest. O człowieku, który nawet w godzinie strasznej choroby zachowuje godność, ciekawość świata, zachwyt nim. Nie izoluje się w swoim cierpieniu od życia, jakie wciąż go otacza. Nie sytuuje się w chorobie na pozycji pępka świata, przeciwnie - troską i życzliwością innych zdaje się być zawstydzony, zażenowany, choć wdzięczny za wszelkie przejawy sympatii.
OdpowiedzUsuńUrzekła mnie książka Mikołajewskiego, jej wymowa, jej siła, jej mądrość. Imponuje mi stopień zaangażowania i trwałości przyjaźni obu panów. Zazdroszczę ich znajomości taktownej delikatności, którą potrafili sobie okazać w momentach trudnych.
I, moim zdaniem, jest to portret, naszkicowany wprawdzie pastelami, ale pamięć jest właśnie taka: składa się z wrażeń, drobnych niuansów, mgnień, czasami tylko draśniętych jakąś wyrazistszą kreską. Mnie ten portret nie zawiódł, tylko wzruszył, nie rozczarował, tylko dopełnił. Pan Mikołajewski nie poszczuł swojej pamięci, swojej znajomości z Kapuścińskim nie wywlókł na urągowisko czy pozgonne widowisko. Napisał o człowieku, który taki właśnie, jak go opisał, pozostał w jego sercu.
Książka przyniosła mi natomiast dwa momenty zaskoczenia, niezbyt dla mnie przyjemnego. Ukazała mi bowiem Kapuścińskiego w pewnym kontekście, który poraził mnie wyrazistym obrazem, a ten sprowokował z kolei do cierpkich konstatacji. Ale, że tak się już tu rozpisałam, to na tych ogólnikach skończę, bo mi właścicielka bloga zakaże wstępu na stronę ;):)
pikfe -->
OdpowiedzUsuńSzkic do portretu - dobrze powiedziane;)
peek-a-boo -->
Mam podobne podejrzenia, niestety;(
Jabłuszko -->
Im dłużej myślę o tej książce, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że oddanie wspomnień Mikołajewskiego do druku nie było dobrą decyzją. Gdyby każdy "przyjaciel" Kapuścińskiego wydał własne, w księgarniach pojawiłoby się przynajmniej kilkadziesiąt podobnych pozycji. A jednak tego nie zrobili.
I niestety zgodzę się z zarzutem redaktorów, o którym piszesz;( "Sentymentalny portret" świadczy o autorze, w moim odczuciu - niezbyt dobrze. Nie wszystko jest na sprzedaż.
Niemniej jeśli Tobie książka JM podobała się, wypada się cieszyć. A jeśli dostarczyła Ci sporo wrażeń, tym bardziej. Ile osób, tyle interpretacji i odczuć. I to jest moim zdaniem piękne, bo byłoby nudno, gdyby wszyscy byli jednogłośni;) A dobra dyskusja zawsze w cenie;)
I nie przejmuj się długością wpisu, jeśli blogspot to wytrzyma, ja nie mam nic przeciw;) Pozdrawiam i zapraszam ponownie;)
Dzięki :) Napiszę tylko, że gdyby ktoś wydał książkę o swojej znajomości z Kapuścińskim jeszcze za jego życia, mówiłoby się, że albo chełpi się tą znajomością, wszem i wobec ją ogłaszając, albo podlizuje reporterowi. Zarzut o zarabianiu na tego typu historiach, tak czy siak, pojawiłby się również. Na taką podejrzliwość wobec każdej praktycznie inicjatywy wydawniczej, nie mam kontrargumentów.
OdpowiedzUsuńPodtrzymuję swoje stanowisko z notki powyżej :)
I niech tak pozostanie;)
OdpowiedzUsuń