Dzisiaj przypada 90. rocznica urodzin Thomasa Bernharda. Z tej okazji ciekawostka: w Moich nagrodach (Czytelnik, 2010) pisarz wspomina pracę nad powieścią Mróz (niedawno u nas wydaną) oraz pobyt w Polsce. A było to tak:
Przez pięć lat nie udało mi się napisać ani słowa, potem w ciągu roku powstał w Wiedniu Mróz, alei tak przyszłość widziałem w posępniejszych barwach niż kiedykolwiek przedtem. Mróz wysłałem przyjacielowi, który był redaktorem w wydawnictwie Insel, i w ciągu trzech dni rękopis został przyjęty. Już po przyjęciu uznałem jednak, że nie jest jeszcze całkiem gotowy i że w tej niedoskonałej formie nie powinno się go publikować. We frankfurckim pensjonacie, położonym przy bardzo ruchliwej ulicy w pobliżu Eschenheimer Turm, jednym z najtańszych, bo tylko na takie mogłem sobie pozwolić, przepisałem na nowo całą książkę, wszystkie fragmenty Mrozu, opatrzone tym tytułem, powstały w owym frankfurckim pensjonacie. Budziłem się o piątej rano, siadałem przy małym stoliku pod oknem i po napisaniu do południa pięciu, ośmiu, a czasami nawet dziesięciu stron, biegłem z nimi, do mojej pani redaktor w wydawnictwie Insel i uzgadniałem, w którym miejscu tekstu je umieścić. W ciągu tych frankfurckich tygodni cała książka zmieniła się nie do poznania, wiele stron wyrzuciłem, może nawet około setki, i dopiero wtedy tekst wydal mi się do przyjęcia, gotowy, by iść do składu.
Kiedy wydrukowano korektę, byłem już w drodze do Warszawy, gdzie odwiedziłem studiującą tam w Akademii Sztuk Pięknych przyjaciółkę. W najchłodniejszej porze roku zakwaterowałem się w tak zwanej Dziekance, domu studenckim położonym zaraz obok pałacu rządowego, całymi tygodniami biegałem po pięknej, poruszającej, a zarazem straszącej Warszawie i robiłem korektę. Obiady jadłem w tak zwanym Klubie Literatów, zaś kolacje U Aktorów, gdzie była jeszcze lepsza kuchnia. Warszawski okres należał do najszczęśliwszych w moim życiu, chodziłem wszędzie z korektą w kieszeni płaszcza, regularnie rozmawiając z satyrykiem Lecem, który zapisywał słynne aforyzmy w książce kucharskiej należącej do jego żony, zapraszał mnie często do domu, a czasami na Nowym Świecie stawiał mi kawę. Cieszyłem się z mojej powieści, która wyszła wiosną sześćdziesiątego trzeciego roku i niemal od razu doczekała się kilkustronicowej recenzji Zuckmayera w „Die Zeit". […]
Thomas Bernhard, Moje nagrody; przeł. Marek Kędzierski, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 28-29
Osoby zainteresowane twórczością Thomasa Bernharda mogą wziąć dzisiaj udział w spotkaniu online organizowanym przez Austriackie Forum Kultury. Początek o godz. 19.00.
No nie tak zaraz obok "pałacu rządowego", ale brzmi to lepiej niż "obok seminarium duchownego" :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie lepiej.;) Miło, że pamiętał takie detale, kto zaprzątałby sobie głowę taką nazwą jak Dziekanka czy U Aktorów.;)
UsuńDobrze mu się mieszkało i dobrze karmili, to zapamiętał :) Ciekawe, że nie narzekał na zimno, ponoć w Dziekance bywało lodowato, 30 lat później na pewno.
UsuńMoże przebywał głównie poza Dziekanką i było mu ciepło.;) Skoro był w Warszawie w najchłodniejszej porze roku i tyle rzeczy go cieszyło, domniemywam, że spotkania stanowili rekompensatę paskudnej aury.;)
UsuńOgrzewał się u Leców :)
UsuńAlbo u przyjaciółki z ASP.:)
UsuńO ile nie mieszkała w wyziębionej kawalerce :)
UsuńMiejmy nadzieję, że nie.;) Artyści nie takie rzeczy znosili w imię sztuki.;)
UsuńNo miejmy nadzieję :)
UsuńAle jak to tak? Być szczęśliwym w Warszawie? :P
OdpowiedzUsuńNa dodatek w najchłodniejszej porze roku i w latach 60.;)
Usuń