Ludzi jedzących mięso jest na świecie więcej niż ziaren piasku na plaży, lecz tylko ja, Luo Xiaotong, wyniosłem tę niską czynność do poziomu artyzmu. Gdyby złożyć razem całe zjedzone mięso na ziemi i to, które miało być zjedzone przyszłości, uzbierałaby się góra wyższa od Himalajów, lecz tylko mięso zjedzone przeze mnie stanowiło część artystycznego popisu. [s. 425]
To nie jest książka dla jaroszy. W grubaśnym „Bum!” (blisko 600 stron) chyba na każdej stronie mowa jest o mięsie: jego spożywaniu albo wręcz przeciwnie – o głodzie i tęsknocie za solidną wyżerką. Gatunek nie gra roli, z braku wołowiny lub baraniny nada się psina, oślina i wielbłądzina, w chwilach desperacji także kocina. W chwilach, kiedy główny bohater, kilkuletni Luo Xiaotong, nie skupia myśli na jedzeniu mięsa, pochłania go temat pokrewny czyli wytwarzanie tegoż. Czy może zatem dziwić, że dzięki uporowi i bezczelności ten mały potwór trafił do rzeźni w charakterze racjonalizatora produkcji? Raczej nie, w świecie Mo Yana nie takie cuda się zdarzają.
Chiński noblista wymyślił niebanalnego bohatera, osadził go w wiejskiej scenerii z końca ubiegłego wieku i tak pokierował burzliwymi dziejami rodziny Xiaotong, aby powstała obszerna powieść. Jak tłumaczy we wstępie i w posłowiu, „opowiadanie jest tu bowiem celem samym w sobie, głównym tematem, wyrazem myśli”. Książka faktycznie imponuje objętością, widać w niej dbałość o formę oraz treść, z lektury niestety nic istotnego nie wynika. Na nic ciekawa dwutorowa narracja, na nic realizm magiczny w wydaniu chińskim oraz nieźle zbudowane chwilami napięcie, skoro brakuje najważniejszego: głębszych myśli. Ba! Nie warto nawet streszczać fabuły, bo sam autor ujął ją w kilku słowach.
Być może w Chinach obowiązują inne kanony pisarskie i wydłużanie powieści poprzez mnożenie bohaterów oraz epizodów jest na porządku dziennym. Dla mnie „Bum!” pozostanie egzotyczną wydmuszką, która początkowo zaciekawia i sprawia frajdę, ale ostatecznie trafia do lamusa. Mimo obiekcji za jakiś czas zaryzykuję kolejne spotkanie z Mo Yanem.
_______________________________________________________
Mo Yan, Bum!, przeł. Agnieszka Wulik, WAB, Warszawa 2013
Muszę Cię zatem ostrzec, że "Kraina wódki" bardzo przypomina mi "Bum!" (przynajmniej na podstawie Twojego opisu tego dzieła) - akcja powieści zaczyna robić się coraz bardziej poplątana, ulega coraz większej degradacji, tak jak degradacji ulega umysł człowieka pogrążającego się w alkoholowym nałogu. Brakuje jakieś jednej przewodniej refleksji, za to po drodze pojawiają się ciekawe kwestie - ukazana zostaje demoralizacja wywołana przez alkohol, przez władzę (poczucie bezkarności oraz nieskończonej potęgi chińskim dygnitarzy). Interesujące są także sztuczki warsztatowe - losy bohatera splatają się z listami jednego z mieszkańców Alkoholandii do Mo Yana :)
OdpowiedzUsuńW "Bum!" akcja nie jest zbyt poplątana, choć przyznaję, że w gąszczu nic nie mówiących, a podobnych nazwisk można się pogubić.;( Po "Krainę wódki" kiedyś na pewno sięgnę, ale w dalszej kolejności. Nie wątpię, że Mo Yana warto czytać, nawet jeśli czasem idzie to opornie.;)
Usuń"Kraina wódki" jest raczej bezbolesna pod względem nazwisk, akcja jest dość wartka, tak, że lektura postępuje szybko (tyle, że coraz bardziej zaczyna przypominać ona pijacki majak).
UsuńP.S. Cieszę się, że wróciłaś, bo miałaś małą przerwę od blogowania :)
Tak ciekawie promujesz "Krainę wódki:", że chyba przeczytam ją wcześniej niż później.;)
UsuńDzięki za miłe słowa, mnie też jest miło spotkać się ze znajomymi z blogosfery.;)
Kolejny noblista którego do tej pory nie poznałam. I nawet chyba nie mam na to ochoty.
UsuńWcale mnie to nie dziwi.;) Gdyby nie spotkanie w miejskim DKK pewnie jeszcze trochę musiałby na mnie poczekać.;(
UsuńA to ambitne macie te spotkania. U mnie jakieś rzeczy lekkie i mało powabne przerabiają, więc nawet nie myślałam żeby dołączyć do nich.
UsuńTo chyba zależy od uczestników, nasza na szczęście woli rzeczy trudniejsze. Jak dotąd chyba najlżejszy był Koper. Ale wiem, że różnie można trafić.
UsuńMi kompletnie ten pisarz nie leży, więc jakbym miała czytać 600 stron o czymkolwiek w jego wykonaniu, to dostałabym niestrawności.
OdpowiedzUsuńW tym przypadku niestrawność jest bardzo możliwa, choćby ze względu na ilość mięsa obecną w książce. Plus kilka drastycznych scen z rzeźni.;(
UsuńMam tę książkę, więc na pewno kiedyś się za nią zabiorę. Dzięki za link, poczytam sobie jutro przy kawie (dzisiaj już mi się oczy zamykają;)).
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze spotkanie z Mo Yan'em nie było najbardziej udane. Przeczytałam "Obfite piersi, pełne biodra" tylko do połowy i dałam sobie spokój. Pewnie mogłabym zmęczyć do końca, ale nie widziałam sensu. Teraz czekam na "Żaby" w bibliotece. Lubię dać drugą szansę pisarzom, bo wiadomo, nie każda książka musi podejść. "Bum" raczej pominę.
OdpowiedzUsuńU mnie w pierwszej kolejności będą chyba "Zmiany", bo i krótkie (mniej niż 100 stron), i autobiograficzne, ale "Żaby" też.;) Skoro Mo Yan pisze o kobietach, może być ciekawie.
UsuńMały update: Skończyłam Żaby i mogę tę powieść śmiało polecić. Nie zachwyciła mnie od razu, Dobrze się ją czytało, postacie są wyraziste, sporo się dzieje, zdarzały się fantastyczne opisy, niemal batalistyczne w swoim charakterze, ale dopiero jako całość naprawdę zyskuje na epickości, można by powiedzieć. Sztuka na końcu książki jest bardzo poruszająca. Warto sięgnąć.
UsuńSięgnę na pewno, bo po przeczytaniu dwóch książek najnowszego noblisty zatęskniłam za wyrazistą prozą.;)
UsuńZ perspektywy czasu i po dyskusji w lokalnym DKK oceniam "Bum!" znacznie lepiej niż tuż po lekturze i wiem, że do Mo Yana wrócę. Kto wie, może właśnie "Żaby" pójdą na pierwszy ogień. Dzięki za uzupełnienie.;)
Żałuję, że w Polsce nikt jeszcze nie wydał książek Yan'a Lianke. Na zagranicznych blogach i forach czytałam o nim dużo dobrego i wydaje się interesujący. Niewiele mamy chińskiej literatury po polsku.
OdpowiedzUsuńLianke to dla mnie nowe nazwisko, muszę o nim poczytać.
UsuńMasz rację, mało jest u nas na rynku lit. chińskiej, może ze względu na różnice kulturowe?
Mnie najbardziej ciekawią właśnie ,,Obfite piersi, pełne biodra", chyba dlatego, że ta książka miała najbardziej nachalną reklamę po zdobyciu przez jej autora Literackiej Nagrody Nobla.
OdpowiedzUsuńMoże łatwiej/poprawniej było ją reklamować niż "Krainę wódki".;) Więcej książek Mo Yana nie było chyba wówczas na naszym rynku. I tak się dziwię, że aż dwie przełożono.
OdpowiedzUsuń