Czytając Własnym zdaniem Nabokova, nie sposób nie zauważyć jego dążenia do precyzji. Widać to m.in. w skłonności do poprawiania błędów i nieścisłości ukazujących się w prasie oraz do wychwytywania nieścisłości w przekładach. Ta dbałość o słowo jest widoczna także, a właściwie przede wszystkim, w twórczości pisarza. Duże wrażenie zrobiły na mnie wywody Nabokova dotyczące imion głównych bohaterów Lolity:
Jeden z krytyków przypisał panu „niemal obsesyjną dbałość o dobór; rytm, intonację i konotację słów" i rzeczywiście dbałość ta jest oczywista nawet w przypadku wyboru imion dla pana słynnej pszczółki i słynnego trzmiela, czyli Lolity i Humberta Humberta. W jaki sposób te imiona wyłoniły się w pana wyobraźni?
VN: Dla mojej nimfetki potrzebowałem imienia z lirycznym zaśpiewem. „L" jest jedną z najbardziej przejrzystych i świetlistych liter. Przyrostek „-ita" ma mnóstwo łacińskiej czułości, co również było mi niezbędne. Stąd: Lolita. Tyle że imienia tego nie należy wymawiać tak jak pan i większość Amerykanów: Low-lee-ta, z ciężkim, lepkim „L" i długim „o". Nie, pierwsza sylaba powinna brzmieć tak jak w „lollipop", „L" powinno być płynne i delikatne, a „lee" nie za wysokie. W należyty sposób, z niezbędną nutą rozigrania i pieszczoty, wymawiają to imię oczywiście Hiszpanie i Włosi. Dodatkową racją były stosowne poszepty imienia źródłowego, imienia pierwotnego: róże i łzy skryte w „Dolores". Oprócz słodyczy i świetlistości trzeba było uwzględnić rozdzierający serce los mojej dziewuszki. Ponadto „Dolores" obdarzała ją innym, zwyklejszym, bardziej swojskim i infantylnym zdrobnieniem, czyli „Dolly”, ładnie współgrającym z nazwiskiem „Haze", w którym irlandzkie mgły mieszają się z niemieckim króliczkiem - a właściwie zajączkiem.
Vladimir Nabokov (źródło zdjęcia)
Oczywiście bawi się pan w kalambury, nawiązując do niemieckiego „Hase” które oznacza zająca. A co skłoniło pana do ochrzczenia starzejącego się wielbiciela Lolity w sposób tak intrygująco redundantny?
VN: Również to było dość oczywiste. Te zdwojone pomruki uważam za bardzo paskudne, bardzo sugestywne. Jest to obrzydliwe imię dla obrzydliwej osoby. Zarazem jest to imię królewskie, a potrzebowałem królewskiej wibracji dla Humberta Dzikiego i Humberta Pokornego. Imię to jest podatne na gry słów. Wreszcie zdrobnienie „Hum" jest tak samo ordynarne społecznie i uczuciowo jak „Lo", którego używa matka Lolity.
Proszę zauważyć, że dla uzyskania koniecznego efektu rozmarzonej czułości obydwa „l", a także „t", a w istocie całe imię na czytać z hiszpańska, a nie w sposób amerykański, ze zduszonymi „l", szorstkim „t" i długim „o": Lolita, light of my life, fire o loins. My sin, my soul. Lo-lee-ta: the tip of tongue taking a trip of three steps down the palate to tap, at three, on the teeth. Lo. Lee. Ta. Teraz rosyjski. Tutaj pierwsza sylaba jej imienia brzmi nie jak głoska „o", ile jak głoska „ah", a pozostała część brzmi jak w hiszpańskim: Lah-lee-ta, swiet mojej żizni, ogoń moich czriesel. Griech moj, dusza moja. I tak dalej.
- u Roberta Stillera (PIW, Warszawa 1991) jest:
Lolito, światło mego życia, płomieniu mych lędźwi. Mój grzechu, moja duszo. Lo-li-ta: czubek języka schodzący w trzech stąpnięciach wzdłuż podniebienia, aby na trzy trącić o zęby. Lo. Li. Ta.
- u Michała Kłobukowskiego (Mediasat Poland, Kraków 2004) jest:
Lolito, światłości mojego życia, ogniu moich lędźwi. Grzechu mój, moja duszo. Lo-li-to: koniuszek języka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim stuka w zęby. Lo. Li. To.Ciekawe, co powiedziałby na taki przekład Nabokov.;)
Przekład Stillera był bardzo krytykowany. Henryk Dasko napisał: „Lolitę Stiller zgwałcił. (...) dla pisarza, tłumacza oraz polskiego czytelnika byłoby lepiej, gdyby pan Stiller trzymał się od Nabokova z daleka”. :)
OdpowiedzUsuńhttp://niniwa22.cba.pl/tlumaczenia_stillera.htm
Pamiętam różne artykuły na ten temat.;( Cóż, czytałam Lolitę akurat w jego przekładzie, co nie zaszkodziło mojemu prawie-zachwytowi, ale następnym razem sięgnę po oryginał. Już te dwa zdania pokazują, że powieść coś traci, a raczej sporo, w przekładzie.
UsuńAch Nabokov był mistrzem kalamburów. Wystarczy poczytać przypisy do Ady. No i teraz wiemy dlaczego Lolita w filmie zajada lizaka ;). A jeśli chodzi o wersje tłumaczenia, to stanowczo wole tę drugą.
OdpowiedzUsuńZgadzam się - poszczególne akapity można "rozbierać" na różne sposoby i wciąż się zachwycać zmyślnością autora. U Nabokova wszystko jest z jakiegoś powodu.
UsuńSzkoda, że nie ma trzeciej wersji, coś pośrodku byłoby też ciekawe.;)
Ha, czytając te komentarze do własnej twórczości, zaczynam się powoli dziwić, że Nabokov był tak płodnym pisarzem - stopień komplikacji dzieł, ilość poziomów, na jakich można je odczytywać, słowne kalambury kojarzące się z zabawą, ale i mozolną pracą przy ich wymyślaniu, wszystko to sprawia wrażenie zajęcia dość czasochłonnego :)
OdpowiedzUsuńTeż mnie to zastanawia. A jeszcze przecież prowadził wykłady, czytał itp. Na pewno pomagała mu żona, sam o tym wspomina. Trzeba będzie sprawdzić w biografii, jak to wyglądało od strony praktycznej.
UsuńCzytałam "Lolitę" Nabokova. Od tamtej pory powiedziałam sobie,że nigdy więcej nie tknę książek tego autora.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie: http://www.szeptyduszy.blog.onet.pl
Zdaję sobie sprawę, że ta książka może wzbudzać skrajne emocje: od zachwytu po wstręt.
UsuńNie czytałam...oglądałam film....ale mam zamiar przeczytać.
OdpowiedzUsuńTo niezwykle interesujące jak tworzył Nabookov, ale i z jaką sympatią traktował swą bohaterkę....Wydaje się, że on się bawił językiem pisząc.
Mam podobne odczucia. Widać, że tu nic nie jest przypadkowe i detale mają znaczenie. Zupełnie inaczej czyta się taką literaturę.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń