Godzinami siedzieli w Café de la Paix i obserwowali sznur powozów ciągnący przy Operze. Bandi gryzmolił pocztówki do domu. Około szóstej wieczór Kornel zostawił go samego. Musiał pobiec na jakąś randkę, ale umówili się, że w ciągu godziny wróci, Bandi do tej pory miał pozostać na miejscu.
Kiedy tylko przyjaciel się oddalił, zbliżył się do Bandiego stary kelner, szybko paplając dał mu do zrozumienia, że tu na zewnątrz nie wolno tak długo okupować stolika, i łagodnie wepchnął go do środka kawiarni.
Tutaj odnalazł go Kornel, przy piecu, przycupniętego na krześle.
- Co ci jest? - zapytał.
- Nic. Trochę boli mnie głowa. Jestem głodny, bracie. Zaprowadź mnie wreszcie gdzieś, gdzie można także jeść. Umieram z głodu.
- To poczekaj - odpowiedział Kornel. Zagwizdał na dorożkę, podał jakiś adres. Podskakiwali na wyboistych uliczkach. Wysiedli na Rue de la Seine. Kornel wszedł pierwszy.
Bandi zdębiał. Na stołach sól, papryka, różowa segedyńska papryka, słone rogaliki z kminkiem, obwarzanki. Kelner Fen, który akurat niósł komuś ogromny siedmiogrodzki półmisek mięs, powitał go po węgiersku.
Siedmiogrodzki półmisek mięs (źródło zdjęcia)
- Proszę łaskawie zająć miejsce. Panowie będą łaskawi, może tutaj. Zaraz wracam.
Znajdowali się w paryskiej karczmie węgierskiej.
Znajdowali się w paryskiej karczmie węgierskiej.
Bandi usadowił się, wypiął okrągłą pierś, głęboko i głośno odetchnął. Powtarzał bez przerwy:
- Patrz, bracie, to mi się podoba.
W jadłospisie figurował paprykarz cielęcy, gulasz, drobne kluseczki, zacierka, węgierska zupa mięsna, kluski z serem, śmietaną i skwarkami, makaron z dżemem, mizeria.
- Feri - skinął na kelnera, jakby ten był jego dawnym znajomym - no, to co będziemy jedli? Przynieście nam dwa piękne gulasze cielęce z zacierką. Poczekajcie. Macie kiszone ogórki? No, to przynieście nam dwa duże kiszone ogórki. Poczekajcie. Przynieście nam także litr lekkiego sillera. Poczekajcie. Wody z Paradu oczywiście nie macie. Szkoda, wielka szkoda. Ale sodową chyba macie? Świetnie, to przynieście dwie butelki wody sodowej.
Boldi, paryski węgierski Cygan, zagrał od ucha Złoty tokaj dzisiaj piłem.
Popijali spokojnie. Bandiemu poprawił się humor, rozkwitł na nowo jak zwiędły kwiat zroszony przez błogosławiony majowy deszcz. Wokół niego byli sami Węgrzy.
Dezső Kosztolányi Noc poślubna, Czytelnik, Warszawa 1989, s. 258-259
***
Gdyby nie opowiadania Kosztolányiego, być może jeszcze długo nie wiedziałabym, że Węgrzy także lubują się w kluskach z serem czyli Túrós Csusza. Danie banalne i proste w wykonaniu, ale smaczne i sycące. Co prawda nie dodawałam dotąd koperku, ale przy najbliższej okazji na pewno wypróbuję ten dodatek. Oto przepis:
Makaron z serem
500 g makaronu (wstążki lub łazanki)
200 g białego sera
1 pęczek koperku
100 g wędzonego boczku
30 g tłuszczu
2 filiżanki kwaśnej śmietany
sól, pieprz
Makaron ugotować w osolonej wodzie i odsączyć. Biały ser trzeć przez sito i wymieszać z drobno posiekanym koperkiem. Wędzony boczek pokroić w drobną kostkę i stopić, skwarki wyjąć z patelni. Do wytopionego tłuszczu dodać jeszcze 30 g innego tłuszczu i kwaśną śmietanę, a po zagotowaniu dodać makaron. Wszystko wymieszać i przełożyć do salaterki. Makaron podawać na gorąco posypany skwarkami.
Kluski z serem i śmietaną (źródło zdjęcia)
Ha, mnie co prawda bardziej zaintrygował paprykarz cielęcy i zupa mięsna, ale w ostateczności na kluseczki także bym się skusił :)
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę, że kluski z serem to mężczyzny mało pociągająca propozycja.;) Gdyby to była chmurna jesień, pewnie sama wybrałabym półmisek mięs.
UsuńMam wrażenie, że to danie występuje także pod inną nazwą, ale teraz nie pamiętam jaką. Za miesiąc sprawdzę na miejscu:) Porównując je do siedmiogrodzkiego półmiska mięs (nie wiem kiedy toczy się akcja opowiadania, ale domniemuję, że stosunkowo krótko po Trianon), można uznać je wręcz za wegetariańskie.
OdpowiedzUsuńKosztolányi wziął Ci się w związku z Targami Książki i Węgrami jako gośćmi specjalnymi, czy tak po prostu?
W mojej książeczce o kuchni węgierskiej to danie też ma inną nazwę, ale wyszukiwarka przekierowuje uparcie na Túrós Csusza. Tak, danie jest prawie wegetariańskie jak na Węgrów.
UsuńKosztolanyiego czytałam prawie rok temu, ale nie ukrywam, że przypomniał mi się w związku z Targami. Cieszę się, że pojawiło się trochę przekładów w związku z tym.
Monmarta nazwała danie niemal wegetariańskie, a ja czytając przepis myślałam sobie, czy można by zen usunąć boczek. :) Czyli każdy myśli wg własnych upodobań kulinarnych. Może spróbuję dziś na kolację:)
OdpowiedzUsuńNie według własnych, a węgierskich upodobań. Oni tam naprawdę wszędzie muszą mieć chociaż trochę mięsa, cud że nie dodają go do słodkości!:)
Usuń@guciamal
UsuńJa niestety skwarki lubię, ale jadam tylko u rodzicielki - robi tak dobre, że mogę się obejść bez sera i makaronu.;( Na szczęście myśl o kaloriach powstrzymuje mnie przed objadaniem się.
Napisałam co wiedziałam, po czym kupiłam plasterki boczku i zjadłam bez sera i makaronu :( tak się skończyła próba przygotowania makaronu z serem :)
UsuńMoże następnym razem będzie lepiej.;)
UsuńAż się głodna zrobiłam.
pracowałam kiedyś z dziewczyną z Węgier, i ona takie kluski z serem jadła conajmniej raz w tygodniu :)
OdpowiedzUsuńa Kosztolányi po tym fragmencie bardzo mi się spodobał. po Twoim poprzednim wpisie zresztą też, lubię 'przyjemnie staroświecką' literaturę, więc będę miała go na uwadze, jak się wreszcie za Węgry zabiorę!
Czyli tradycja (przynajmniej kulinarna) w narodzie nie ginie.;)
UsuńMyślę, że Kosztolanyi ma szansę Ci się spodobać, to bardzo dobry pisarz na letnią porę.
Ten fragment zachęca do sięgnięcia po książkę, o której pisałaś w poprzednim poście...aż ślinka się zbiera....przy opisie takiego jedzenia.
OdpowiedzUsuńKluski z serem całkiem smacznie się zapowiadają, ale moja druga połowa tylko makaron z serem na słodko toleruje.
Bo to JEST książka godna uwagi i mimo kilku smutnych historii przyjemna w lekturze.
UsuńMakaron z serem na słodko jadałam często w dzieciństwie, pycha!