Choć publikacja Czarnego w chwili ukazania się nie była nowością (książka pierwszy raz opublikowana została w 2001 r. przez Wyd. Znak), smakuje jak świeże bułeczki. Tadeusz Konwicki wystąpił jak zwykle w świetnej formie, już na wstępie nadając rozmowie właściwy sobie ton. Na pytanie „Kiedy pan poczuł, że chce być reżyserem?” odparł:
Nie pamiętam, dlatego przytoczę anegdotę wyczytaną u Władysława Kopalińskiego, którego znam od lat, bardzo szanuję i którego czasem okradam z różnych rzeczy. On, o dziwo, albo nie spostrzega moich złodziejstw, albo traktuje mnie ulgowo. Otóż, starego grenadiera napoleońskiego pytano kiedyś o wyprawę na Moskwę, w tym zimnie, mrozach, gigantycznych śniegach: - „Jak tam było?". A on mówi: - „Nic nie pamiętam, ale pamiętam, że było gorąco".
Więc ja też nic nie pamiętam, ale pamiętam, że było gorąco.
Konwicki naturalnie pamiętał początki swojej kariery (zapewne wykpiłby to określenie), pamiętał zresztą wiele innych rzeczy, i wiedzą tą chętnie podzielił się z Katarzyną Bielas i Jackiem Szczerbą. Wywiad oscyluje głównie wokół świata filmu, bo trzeba pamiętać, że Konwicki przez wiele lat – oprócz bycia pisarzem – był kierownikiem literackim w zespole filmowym Kadr, a od czasu do czasu także scenarzystą i reżyserem (Ostatni dzień lata, Zaduszki, Salto, Jak daleko stąd, jak blisko, Dolina Issy, Lawa).
Z jednej strony czytelnik ma szansę poznać wycinek historii polskiej kinematografii od bardzo nieoficjalnej strony, z drugiej – prześledzić ścieżkę zawodową znanego i na swój sposób „osobnego” artysty. Konwicki opowiada o środowisku filmowym, często je przy okazji demitologizując, przytacza anegdoty i mało znane fakty, „tłumaczy” dziennikarzom swoje filmy. Wywołany do odpowiedzi porusza tematy bardziej osobiste: mówi o Wilnie, twórczości literackiej, zmarłej żonie (piękne, acz wyważone wspomnienie), przyjaźniach, a nawet zabobonach. Jest zajmująco i dowcipnie, a przy tym mądrze - po prostu cymes.
Kilka fragmentów do posmakowania:
o pozie:
Ja należę do pokolenia, które się wstydziło pozy. Pozerstwo i samochwalstwo to były największe zbrodnie. Ktoś, kto się chwalił, był skreślony cło końca życia. Ktoś, kto pozował, był pośmiewiskiem. I dlatego myśmy pozy unikali jak ognia. To znaczy z pewnymi wyjątkami. Nasz styl powojenny to było lekkie zaznaczenie rodowodu partyzanckiego czy wojskowego. Battledressy się nosiło, kurtki o kroju wojskowym. To był rodzaj uniformu pokolenia. Ja nie wyglądałem jak reżyser na planie. Wyglądałem jak jakiś literat z Warszawy, który się przybłąkał do ekipy filmowej.o grafomanii:
Pamiętajmy, że w każdym, nawet w Fellinim, siedzi grafoman. Jak jest totalna wolność, to grafoman jest agresywny, wyłazi nieraz i z czcigodnych artystów. Elity uprawiające terror artystyczny trzymały w szachu grafomana, który w nas siedzi. Teraz grafomania szaleje. Ja jestem miłośnikiem demokracji i wolności, więc myślę: dlaczego nie, niech grafomani też mają coś z życia.o „artyzmie”:
Słuchajcie, w całej naszej rozmowie jest niewygodny dla mnie wątek - wy mnie traktujecie jak poważnego artystę. A ja w tym, co robię, boję się przeintelektualizowania. Kiedy robiłem filmy czy pisałem książki, działał, po prostu, tak zwany instynkt, przeczucie, jakieś wewnętrzne upodobanie, że człowiek woli raczej to niż co innego. Nie wszystko jest wytłumaczalne. Nie wszystko mogę w sobie zinterpretować. Gdyby tak było, to bym był nieszczęśliwy.oraz o podobaniu się:
Ja jeszcze coś powiem. Bardzo wcześnie zorientowałem się, że nie warto podobać się wszystkim. Mnie się zdarza mieć oddanych czytelników czy widzów, a na innych nie zwracam uwagi, a nawet czasami, jak widzę kogoś na ulicy, to myślę sobie: chwała Bogu, że ten mnie na pewno nie czyta.
Jutro przypada 90. rocznica urodzin Tadeusza Konwickiego.
_______________________________________________________
Pamiętam, że było gorąco. Rozmowa z Tadeuszem Konwickim
Katarzyna Bielas, Jacek Szczerba, Wydawnictwo Czarne, 2015
och, jak ja uwielbiam Konwickiego! a do tej rozmowy z nim, jak i do tej przeprowadzonej przez Przemysława Kanieckego, ciagle chce się ciągle wracać.
OdpowiedzUsuńMasz rację, chce się wracać. One są tak naturalnie przeprowadzone, że słyszy się Konwickiego, jest na wyciągnięcie ręki. Facet nie z tej ziemi.;)
UsuńMati z blogu Rozkminki Pana Dziejaszka bardzo ceni sobie twórczość Konwickiego. Obiecałem sobie, że ja także sięgnę po dzieła tego artysty, ale jak dotąd jeszcze tego nie uczyniłem. Przytoczone przez Ciebie krótkie fragmenty tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że błędem jest zwlekanie, by poznać dorobek artystyczny Konwickiego.
OdpowiedzUsuńPisarz dobry, filmowiec też, chociaż chwilami dość trudny w odbiorze. Ale wywiady i wspomnienia zebrane w książkach to lektura raczej przyjemna. Mogę tylko zachęcać.;)
UsuńMiałam fazę na Konwickiego liceum, chyba to była maturalna klasa. Moja polonistka zaopatrywała mnie w kolejne egzemplarze (do dziś moją ulubioną książka jest "Bohiń", a a ulubionym filmem "Dolina Issy" (choć lubię też "Lawę"). No i jego rozmowy z Holoubkiem w filmie dokumentalnym "Słońce i cień". Cudne. To zaś kolejna pozycja do przeczytania.
OdpowiedzUsuńMiałam podobną fazę, choć akurat padło na inne tytuły. A zaczęło się od przedstawienia "Małej apokalipsy" w Ateneum.
UsuńWywiady są jak wisienka na torcie twórczości Konwickiego.;)
Cudne te cytaty, mogę się pod nimi podpisać, choć tego złodziejstwa mógłby mi pani Konwicki nie wybaczyć. Ileż to razy myślę sobie, mam nadzieję, że ona/on nigdy nie będzie czytać tego co napisałam. Może też dlatego uciekłam z platformy, na której czytelników miałam -za dużo:)
OdpowiedzUsuńKonwicki miał duży dystans do świata, pewnie by wybaczył.;)
UsuńDobrze, że nie wszyscy czytają, czasem taka prywatność jest bardzo potrzebna.