— Panie Kaziu, trzy szczepionki.
— Podwójną szczepionkę proszę.
— Dla mnie zwykłą, ale szybko.
— Ospówkę większą.
Takie zamówienia meldowano kelnerom i barmanom, a ci stawiali przed gośćmi odpowiednie ilości płynu w butelkach i kieliszkach. Potem goście zanurzali ręce w chloraminie i wychodzili na rozsłonecznione ulice miasta. [s. 112]
— Podwójną szczepionkę proszę.
— Dla mnie zwykłą, ale szybko.
— Ospówkę większą.
Takie zamówienia meldowano kelnerom i barmanom, a ci stawiali przed gośćmi odpowiednie ilości płynu w butelkach i kieliszkach. Potem goście zanurzali ręce w chloraminie i wychodzili na rozsłonecznione ulice miasta. [s. 112]
Wypijanym płynem nie była żadna szczepionka, ale wódka, a cytowane rozmowy można było usłyszeć latem 1963 r., kiedy to we Wrocławiu wybuchła epidemia ospy prawdziwej (Variola vera), potocznie nazywanej czarną ospą. Już w latach 60. była to choroba rzadka, być może dlatego na początku nie postawiono właściwej diagnozy. Ogółem zachorowało blisko sto osób, z czego siedem zmarło.
Jerzy Ambroziewicz krok po kroku opisuje wysiłki lekarzy zmierzające do opanowania epidemii, co było trudne z wielu powodów. Z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że mimo kilku przypadków śmiertelnych poradzono sobie całkiem sprawnie: szybko (choć nie bez protestów) zmobilizowano do działania stosowne służby i instytucje, wprowadzono przymusowe szczepienia i kwarantannę, poza miastem stworzono izolatoria dla kilkuset osób. Mimo poważnych niedoborów personelu i środków, a dzięki zaangażowaniu i poświęceniu grupy lekarzy chorobę całkowicie zwalczono w ciągu dwóch miesięcy od zarejestrowania pierwszego przypadku.
Książka napisana jest z ikrą, choć momentami autor niepotrzebnie użył sensacyjnych tonów – historia dostarcza czytelnikowi wystarczająco dużo emocji. Jest straszno, kiedy np. medycy odmawiają pracy albo gdy w szpitalach zaczynają buntować się izolowani pacjenci, i śmiesznie, gdy do izolatoriów zgłaszają się zdrowi liczący na darmowe „wczasy” albo kiedy uciekający ze szpitala alkoholik grozi milicjantom, że ich zarazi. Szczególnie interesującym wątkiem jest propaganda, a więc m.in. to, jak przemilczano i wreszcie informowano społeczeństwo o chorobie. Nawet tekst Ambroziewicza poddany został cenzurze: w pewnym momencie znika kwestia zerowego ogniwa w łańcuchu epidemicznym, dopiero posłowie wyjaśnia, dlaczego.
Z racji tematu Zaraza to bezsprzecznie wyjątkowy reportaż – opowieść o śmiertelnej epidemii, przymusowym izolowaniu ludzi i „zamykaniu” całego miasta brzmi w XXI wieku jak bajka o żelaznym wilku. Uważa się, że Variola vera nie stanowi już dzisiaj zagrożenia, niemniej kilka lat temu Światowa Organizacja Zdrowia ponownie odroczyła decyzję o zniszczeniu ostatnich fiolek z wirusem tej choroby.
Tu można obejrzeć zdjęcia z czasu wrocławskiej epidemii.
_________________________________________________________________
Jerzy Ambroziewicz Zaraza Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2016
Pamiętam szok, jak oglądałem film, a tata uświadomił mnie, że to na faktach kręcone. Książka wciąż czeka zmiłowania :(
OdpowiedzUsuńZa jakiś czas chętnie ten film obejrzę, w Kino Polska czasem miga.
UsuńRzeczywiście czyta się tę książkę prawie jak powieść sensacyjną, trudno uwierzyć, że to się działo naprawdę. A w upały czytało się "Zarazę" szczególnie dobrze.;)
Miałem ją sobie w zeszłym roku wziąć w podróż z przystankiem we Wrocławiu, tiaa. Takie plany zawsze się marnie kończą :)
UsuńA zdjęcia znakomite, aż dziw, że tyle ich zrobiono, bo chyba temat był obłożony zapisem cenzury?
Tak, zdjęć w sumie sporo, przynajmniej w sieci. Na pewno część była ocenzurowana, ale te z milicją kontrolującą kierowcę chyba nie - w pewnym momencie był już nakaz szczepień albo legitymowania się takowymi.
UsuńZaintrygowałaś mnie tym ogniwem zerowym, w filmie chyba było pokazane. Teraz to chociaż posłowie przekartkuję :P
UsuńW Wiki też to znajdziesz.;)
UsuńA to ciekawe - dla mnie ten wątek naszej historii współczesnej jest w ogóle nieznany. Po raz kolejny, dzięki Twojemu blogowi, dowiaduję się czegoś fascynującego, bo nie tylko książka, ale i sam epizod ospowy sprawia wrażenie niezwykle frapującego zagadnienia. A sam reportaż bardzo, bardzo aktualny, z racji nabierających na sile ruchów antyszczepionkowych.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że książka Cię zainteresowała. A warto ją przeczytać zdecydowanie - z wymienionych przez Ciebie względów i dlatego, że jest nieźle napisana. Sama chętnie przeczytałabym więcej podobnych reportaży sprzed kilku dekad.
UsuńTak, te straszne choroby zakaźne, które ludzie uważają za wymarłe, czasami powracają. Na przykład chorobę Heinego-Medina uznano za zlikwidowaną, a niedawno stwierdzono nowe jej przypadki – i to całkiem blisko nas, bo na Ukrainie.
OdpowiedzUsuńA książkę będę chciała przeczytać. :)
Otóż to, wierzymy, że dzięki postępowi jesteśmy w stanie opanować "średniowieczne" choroby, tymczasem co jakiś czas wybucha jakaś epidemia. Może nie dziesiątkuje populacji, ale się odzywa.
UsuńKsiążka warta lektury, zdecydowanie polecam.;)
Zacząłem zastanawiać się, jak współcześnie ludzi zareagowaliby na choćby podobnie ograniczoną epidemię. W doby Internetu i tak dalej. Wnioski me pozytywne nie są.
OdpowiedzUsuńA wiesz, to rzeczywiście ciekawe. Obawiam się, że za sprawą kanałów społecznościowych szybciej by się upowszechniły plotki, niesprawdzone wiadomości itp., więc ryzyko pewnej paniki jest. Cenzura ma swoje zalety.;)
Usuń