poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Zaraza

— Panie Kaziu, trzy szczepionki.
— Podwójną szczepionkę proszę.
— Dla mnie zwykłą, ale szybko.
— Ospówkę większą.
Takie zamówienia meldowano kelnerom i barmanom, a ci stawiali przed gośćmi odpowiednie ilości płynu w butelkach i kieliszkach. Potem goście zanurzali ręce w chloraminie i wychodzili na rozsłonecznione ulice miasta.
[s. 112]

Wypijanym płynem nie była żadna szczepionka, ale wódka, a cytowane rozmowy można było usłyszeć latem 1963 r., kiedy to we Wrocławiu wybuchła epidemia ospy prawdziwej (Variola vera), potocznie nazywanej czarną ospą. Już w latach 60. była to choroba rzadka, być może dlatego na początku nie postawiono właściwej diagnozy. Ogółem zachorowało blisko sto osób, z czego siedem zmarło.


Jerzy Ambroziewicz krok po kroku opisuje wysiłki lekarzy zmierzające do opanowania epidemii, co było trudne z wielu powodów. Z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że mimo kilku przypadków śmiertelnych poradzono sobie całkiem sprawnie: szybko (choć nie bez protestów) zmobilizowano do działania stosowne służby i instytucje, wprowadzono przymusowe szczepienia i kwarantannę, poza miastem stworzono izolatoria dla kilkuset osób. Mimo poważnych niedoborów personelu i środków, a dzięki zaangażowaniu i poświęceniu grupy lekarzy chorobę całkowicie zwalczono w ciągu dwóch miesięcy od zarejestrowania pierwszego przypadku.

Książka napisana jest z ikrą, choć momentami autor niepotrzebnie użył sensacyjnych tonów – historia dostarcza czytelnikowi wystarczająco dużo emocji. Jest straszno, kiedy np. medycy odmawiają pracy albo gdy w szpitalach zaczynają buntować się izolowani pacjenci, i śmiesznie, gdy do izolatoriów zgłaszają się zdrowi liczący na darmowe „wczasy” albo kiedy uciekający ze szpitala alkoholik grozi milicjantom, że ich zarazi. Szczególnie interesującym wątkiem jest propaganda, a więc m.in. to, jak przemilczano i wreszcie informowano społeczeństwo o chorobie. Nawet tekst Ambroziewicza poddany został cenzurze: w pewnym momencie znika kwestia zerowego ogniwa w łańcuchu epidemicznym, dopiero posłowie wyjaśnia, dlaczego.

Z racji tematu Zaraza to bezsprzecznie wyjątkowy reportaż – opowieść o śmiertelnej epidemii, przymusowym izolowaniu ludzi i „zamykaniu” całego miasta brzmi w XXI wieku jak bajka o żelaznym wilku. Uważa się, że Variola vera nie stanowi już dzisiaj zagrożenia, niemniej kilka lat temu Światowa Organizacja Zdrowia ponownie odroczyła decyzję o zniszczeniu ostatnich fiolek z wirusem tej choroby.

Tu można obejrzeć zdjęcia z czasu wrocławskiej epidemii.

_________________________________________________________________
Jerzy Ambroziewicz Zaraza Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2016


12 komentarzy:

  1. Pamiętam szok, jak oglądałem film, a tata uświadomił mnie, że to na faktach kręcone. Książka wciąż czeka zmiłowania :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za jakiś czas chętnie ten film obejrzę, w Kino Polska czasem miga.
      Rzeczywiście czyta się tę książkę prawie jak powieść sensacyjną, trudno uwierzyć, że to się działo naprawdę. A w upały czytało się "Zarazę" szczególnie dobrze.;)

      Usuń
    2. Miałem ją sobie w zeszłym roku wziąć w podróż z przystankiem we Wrocławiu, tiaa. Takie plany zawsze się marnie kończą :)
      A zdjęcia znakomite, aż dziw, że tyle ich zrobiono, bo chyba temat był obłożony zapisem cenzury?

      Usuń
    3. Tak, zdjęć w sumie sporo, przynajmniej w sieci. Na pewno część była ocenzurowana, ale te z milicją kontrolującą kierowcę chyba nie - w pewnym momencie był już nakaz szczepień albo legitymowania się takowymi.

      Usuń
    4. Zaintrygowałaś mnie tym ogniwem zerowym, w filmie chyba było pokazane. Teraz to chociaż posłowie przekartkuję :P

      Usuń
    5. W Wiki też to znajdziesz.;)

      Usuń
  2. A to ciekawe - dla mnie ten wątek naszej historii współczesnej jest w ogóle nieznany. Po raz kolejny, dzięki Twojemu blogowi, dowiaduję się czegoś fascynującego, bo nie tylko książka, ale i sam epizod ospowy sprawia wrażenie niezwykle frapującego zagadnienia. A sam reportaż bardzo, bardzo aktualny, z racji nabierających na sile ruchów antyszczepionkowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że książka Cię zainteresowała. A warto ją przeczytać zdecydowanie - z wymienionych przez Ciebie względów i dlatego, że jest nieźle napisana. Sama chętnie przeczytałabym więcej podobnych reportaży sprzed kilku dekad.

      Usuń
  3. Tak, te straszne choroby zakaźne, które ludzie uważają za wymarłe, czasami powracają. Na przykład chorobę Heinego-Medina uznano za zlikwidowaną, a niedawno stwierdzono nowe jej przypadki – i to całkiem blisko nas, bo na Ukrainie.

    A książkę będę chciała przeczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, wierzymy, że dzięki postępowi jesteśmy w stanie opanować "średniowieczne" choroby, tymczasem co jakiś czas wybucha jakaś epidemia. Może nie dziesiątkuje populacji, ale się odzywa.

      Książka warta lektury, zdecydowanie polecam.;)

      Usuń
  4. Zacząłem zastanawiać się, jak współcześnie ludzi zareagowaliby na choćby podobnie ograniczoną epidemię. W doby Internetu i tak dalej. Wnioski me pozytywne nie są.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, to rzeczywiście ciekawe. Obawiam się, że za sprawą kanałów społecznościowych szybciej by się upowszechniły plotki, niesprawdzone wiadomości itp., więc ryzyko pewnej paniki jest. Cenzura ma swoje zalety.;)

      Usuń