[...] W odkryciu tym nie chodzi o szczepienie tyfusu albo suchot, nie chodzi o biegun północny ani o rentgenowskie czy ultrarentgenowskie światło, ale o – nowe prawo socjologiczne, które można sformułować w następujący sposób: „Wielki Tydzień dla Warszawy jest epoką stanowczej przewagi kobiet nad mężczyznami, epoką damskiej władzy i męskiej niewoli.”
W każdym innym czasie kobiety, jak wiadomo, ulegają męskiemu despotyzmowi. A ponieważ jedyną ich bronią jest miłość i piękność, więc – starają się być jak najgoręcej uwielbiane i jak najpiękniej ubrane.
I dopiero w Wielkim Tygodniu kobiety pokazują, czym byłby świat pod ich przewagą. Wykwintne stroje, co mówię… nawet gorsety, bez których kobieta nie potrafi urodzić się, pójść spać, wyjść za mąż ani umrzeć – idą w kąt. Ognisko miłości gaśnie: żona zamiast jak zwykle być aniołem dobroci, staje się złą jak głodna lwica, a biedni mężowie, przesuwani we własnym pokoju z kąta w kąt, aby przynajmniej ocalić honor, pierzchają do miasta i tulą się przy restauracyjnym stole.
Co przez ten czas robią damy w opustoszałych terenach? Trą, tłuką,
siekają, wędzą, kwaszą, marynują i pieką najnieprawdopodobniejsze
kombinacje – nabiału, mięsa i ciasta.
Ta orgia pieczenia tak dalece opanowuje cały rodzaj żeński, że nawet jedna z moich małych przyjaciółek – Janinka, która ledwie we środę włożyła nieco dłuższą sukienkę, już we czwartek wzięła się do – pieczenia mazurków czekoladowych, pomarańczowych i jeszcze jakichś – naturalnie – własnej kompozycji.
Gdybyż ograniczyła się tylko na pieczeniu! Ale ona jeszcze kazała mi kosztować swoich wyrobów i przez cały czas próby nie spuściła ze mnie oka, ażebym (czego Boże broń!) jakiego okrucha nie położył na stole…
- Cóż pan myśli o mazurkach? – spytała na zakończenie.
- Co ja myślę!... Cieszę się, moje dziecko, że mi Pan Bóg pozwolił doczekać tej pociechy, że już i ty bierzesz się do pieczenia mazurków. Zaś rok przyszły, kiedy już lepiej obeznasz się z gospodarstwem, życzę ci, ażebyś podczas tych dni uroczystych zajęła się – kwestą przy grobach.
Bolesław Prus, Kroniki, „Kurier Warszawski”, 1894
„gorsety, bez których kobieta nie potrafi urodzić się, pójść spać, wyjść za mąż ani umrzeć” – Prus miał duże poczucie humoru, co zresztą widać w „Lalce”. Ciekawe, jak smakował mazurek przygotowany przez Janinkę. Chyba niezbyt. Bo gdyby był jadalny, autor na pewno zdobyłby się na jakąś pochwałę. :)
OdpowiedzUsuńJaninka była młoda, więc pewnie w kuchni początkująca.;) Ach, biedny Bolesław.;) Ale z ręką na sercu przyznam, że też nie lubię służyć w takich sytuacjach za degustatora.
UsuńNo jasne, kto by chciał być degustatorem. :) A tu jeszcze nie można było potajemnie wypluć potrawy, bo dziecko cały czas obserwowało.
UsuńMoże lepiej było odważyć się na szczerość, bo w przypadku częstowania gości tym specjałem ambaras byłby większy.;)
UsuńAle przejście od mazurków do kwesty przy grobach - przednie ;)
UsuńTo prawda;)
UsuńDziś terroryzuje się nas obdzielaniem jedzeniem. Wszyscy przygotowujemy za dużo pożywienia, a potem nie mamy odwagi odmówić i upychamy kolejne tony żarcia w lodówkach. W tym roku po raz pierwszy udało mi się być stanowczą i odmówić. Będę się smażyć w piekle.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, mamy szczęście, że gorset nie jest dziś tak nieodłącznym elementem stroju.
Otóż to. Przed świętami usłyszałam, że po co są święta jak nie po to, aby się najeść. I to mówiła osoba wierząca. Ja akurat nie wierzę, ale ten zanik duchowości na rzecz świątecznych zakupów, nie tylko spożywczych, autentycznie mnie przygnębia.
UsuńI masz rację, przygotowujemy za dużo jedzenia, powiedziałabym nawet, że często także kupujemy o wiele za dużo. Tym bardziej cieszą mnie inicjatywy typu jadłodzielnia.
A ja bym chciała kiedyś dać się zawiązać w prawdziwy gorset, żeby sprawdzić, co nasze przodkinie musiały znosić.;)