wtorek, 14 maja 2019

Villas

Violetta Villas była dla mnie zawsze uosobieniem kiczu: tak wyglądała i tak niestety również śpiewała (mimo dużego talentu). Dekadę temu było mi jej już tylko żal: niegdysiejsza gwiazda żyła bardzo skromnie, alarmowano, że nie radzi sobie ze schroniskiem zwierząt urządzonym w rodzinnym Lewinie Kłodzkim. Teraz, po lekturze książki Izy Michalewicz i Jerzego Danilewicza, zobaczyłam piosenkarkę w jeszcze innym świetle.


Autorzy podeszli do zadania profesjonalnie i z wyczuciem. Nie szukają za wszelką cenę sensacji, nie dyskredytują artystki, raczej próbują zrozumieć, na czym polegał jej fenomen i dlaczego jej losy toczyły się dość krętymi ścieżkami. W obu przypadkach odpowiedzią wydaje się być trudny charakter Villas. Z jednej strony była osobą o dużych możliwościach scenicznych, z drugiej osobą wyjątkowo trudną w kontaktach: chimeryczną, przekonaną o własnej wielkości i totalnie nieodporną na krytykę. Dla kariery była gotowa zrobić wiele (dopiero z książki dowiedziałam się, jak wiele), co nierzadko prowadziło do chybionych decyzji i w rezultacie do kolejnych porażek. W długim i bujnym życiu piosenkarki było ich sporo.

Po lekturze książki zaryzykuję tezę, że do realizacji ambitnych planów VV zabrakło przede wszystkim pokory i trzeźwej oceny sytuacji, ale i konkretnego wsparcia w środowisku show biznesu. Być może na Zachodzie mogłaby w pełni rozwinąć skrzydła, tam ponoć była przyjmowana z całym dobrodziejstwem inwentarza – pięknym głosem, wyglądem i słabościami. Polska najwyraźniej nie była gotowa na gwiazdę tego formatu.

_______________________________________________________________
Iza Michalewicz, Jerzy Danilewicz, Villas, Wyd. WAB, Warszawa, 2019


18 komentarzy:

  1. Dla mnie to nie kicz, tylko camp. Niby to samo, a jednak brzmi lepiej :) U nas faktycznie to się musiało zmienić w kicz, w takim Las Vegas błyszczała jak milion dolarów. Dla mnie VV to takie trochę przeciwieństwo Ewy Demarczyk, dwie wielkie gwiazdy, światowego formatu, i zmarnowane w sumie z tych samych powodów, trudnego charakteru własnego i braku kogoś, kto by im ogarnął kariery na Zachodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że to określenie tu padnie.;) Nie wiem, czy za camp można uznać stylizację wykonaną w wierze dobrego smaku, a VV raczej tak myślała.
      Rzeczywiście Demarczyk nie zrobiła kariery z podobnych powodów. Szkoda ogromna. I tu ciekawostka: byłam na wystawie w Zachęcie i nagle słyszę głosik ok. 6-letniej dziewczynki: mamo, a kto to jest ta pani? - pokazywała na na grupowe zdjęcie artystek, a konkretnie na Demarczyk. Później się przyjrzałam dokładnie i trzeba przyznać, że odstawała jakoś od innych pań, mimo interesujących kostiumów.

      Usuń
    2. Myślę, że w Stanach ktoś o nią dbał i to jednak był camp pełną gębą. Las Vegas lubiło blichtr. To pewnie dopiero u nas stoczyła się w tandetę, szczególnie pod koniec życia. Jakie Demarczyk miała interesujące kostiumy? Bo mnie się wydawało, że ona jak Edith Ppiaf, całe życie w czarnej sukience :)

      Usuń
    3. Nie jestem pewna, czy VV była w Stanach celowo stylizowana na camp. Poza tym ona ponoć ubierała się z uporem wg własnego uznania.;) Mnie bardziej raziła właśnie ta tandeta z końca ub. wieku, kiedy obnosiła się z krzyżykiem na piersiach, w sukniach stylizowanych na lekko historyczne. A rzęsy zawsze miała bez sensu zrobione, tylko paskudziły jej oczy.
      Tak, Demarczyk zawsze na czarno i dlatego odstawała od całej reszty ubranej kolorowo.;) Plus charakterystyczne kreski przy oczach. Nie dziwne, że dziewczynka akurat na nią zwróciła uwagę.;)

      Usuń
    4. Nie jestem pewny, czy w tamtych czasach już to pojęcie funkcjonowało, ale tamtejsze gwiazdy, typu Liberace, uprawiały camp z dużą wprawą :P Nie wątpię, że blask musiał bić i od VV. Pod koniec życia to faktycznie było straszne, podejrzewam, że jednak wskutek jakichś zaburzeń, a nie świadomie.
      Co do Demarczyk, to znam jedno jej zdjęcie, na którym jest na biało i się uśmiecha. Joanna Olczak napisała o niej, że był taki okres w życiu ED, kiedy się jeszcze śmiała. Potem Czarny Anioł wszedł jej za mocno :(

      Usuń
    5. Wg Wiki już w 1964 r. Sontag napisała esej o campie, więc kto wie.;)
      VV miała pewne zaburzenia (o tym w książce też się pisze), i to wiele może tłumaczyć.
      Znalazłam kilka zdjęć Demarczyk w bieli, jedno nawet radosne - roztańczona, na łące. A brak uśmiechu może przecież wynikać np. z melancholijnej natury, znam takie osoby. Albo po prostu z ponuractwa.;(

      Usuń
    6. Nie sądzę, żeby managerowie gwiazd czytywali Sontag. Oni raczej realizowali w praktyce to, co ona podbudowała teorią :) Właśnie o tę roztańczoną biel u Demarczyk mi chodzi. Według Olczak to jednak była poza, przenoszenie do życia scenicznej kreacji; to się zresztą połączyło z zerwaniem z Piwnicą pod Baranami.

      Usuń
    7. Też nie sądzę, żeby managerowie czytali Sontag; chodziło mi właśnie o to, że jednak zjawisko zostało już zauważone i nazwane.
      Cóż, pozostaje tylko współczuć ED i jako ew. publiczność żałować, że tak akurat pokierowała swoim życiem.

      Usuń
  2. Trafiła w nieodpowiednim czasie w nieodpowiedni ustrój polityczny. I ze swoimi możliwościami była zupełnie sama.
    Na pewno to był materiał na karierę w Las Vegas, a nie siermiężną Polskę z zupełnie innymi kryteriami socjalistycznej kultury.
    Pamiętam (jako dziecko) zasłyszane określenie mojej ciotki o V.Villas, która właśnie śpiewała na ekranie czarno-białego telewizora: "zmarnowany głos".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie trafiła w nieodpowiedni ustrój. U nas była kolorowym ptakiem, który za mocno raził innych. Na Zachodzie mieściła się zapewne w granicach normy, jeśli chodzi o wygląd, bo głos miała raczej wyjątkowy.
      Moja mama z kolei opowiadała, jak to dawno temu widziała ją w centrum Warszawy rozpartą w kabriolecie. Oczywiście wszyscy zwalniali i podziwiali to cudo.;)

      Usuń
    2. Ja pamiętam jej występy w telewizji w epoce "przedkolorowej", więc z oczywistych względów widzowie nie mogli zobaczyć całości tej kreacji.
      Teraz po zastanowieniu doszłam do wniosku, że najpierw poznałam jej głos - to była przecież epoka radia, więc nie miałam odbioru zepsutego kiczem. Kiczem stroju, ale przede wszystkim kiczem zachowania Villas na estradzie.
      I wtedy zachwyciły mnie możliwości głosu godnego sceny operowej i w tym sensie też uważam, że zmarnowanego na zwykłą chałturę.
      "Granada" w wykonaniu Villas to mistrzostwo świata - wtedy i dziś :)

      Usuń
    3. U mnie był głownie obraz - jakieś przebitki z festiwali oraz film "Dzięcioł" i jej "Oczy cziornyje" - jako dziecko uwielbiałam tę piosenkę, dziś uważam, że ekspresja jest w niej wręcz nadmierna,;)
      Odsłuchałam "Granady" - robi wrażenie, przyznaję.

      Usuń
  3. Na razie przedzieram się przez inną biografię :P Czy i tu mamy do czynienia z demitologizowaniem postaci? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest uczciwie napisany reportaż biograficzny, więc o mało chwalebnych faktach z życia VV jest sporo. Momentami byłam b. zaskoczona, z kolei moja mama powiedziała po lekturze: Ona (VV) była okropna!;)

      Usuń
  4. Przyznaję, że ta artystka jest dla mnie zupełnie obca. Kojarzę jej nazwisko głównie z racji trudności i kontrowersji w ostatnim etapie życia. Ale poczułem się zaintrygowany i jeśli książki wpadnie mi w ręce, z chęcią zapoznam się z biografię VV.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biografia niezwykle malownicza, jeśli tak można to ująć. Idealny materiał na film lub serial. Myślę, że nawet nie znając jej twórczości warto przeczytać tę książkę, zresztą czyta się ją b. szybko.;)

      Usuń