Sofię Pietrownę Lipatow poznajemy w roku 1933, krótko po śmierci męża, lekarza, kiedy to zmuszona jest szukać pracy, aby utrzymać siebie i studiującego syna. Znajduje posadę maszynistki w wydawnictwie, gdzie dzielnie sobie radzi i nawet dość szybko awansuje. Gdyby należała do partii, mogłaby uchodzić za prawdziwie „radzieckiego człowieka” – jest uczciwa, pracowita i aż do bólu prawomyślna.
Ta prawomyślność, czy też raczej naiwność głównej bohaterki zadziwia, zwłaszcza wobec coraz częstszych aresztowań znajomych. Kobieta szczerze pociesza zatroskane o bliskich matki i żony, by po oficjalnych oskarżeniach bez zająknięcia zaakceptować wyroki, uznając je za jedynie słuszne. Sofia Pietrowna jest bowiem ślepa i głucha na racjonalne argumenty, w nieomylność rządzących nie ośmieliłaby się wątpić. I tu dochodzimy do sedna minipowieści Lidii Czukowskiej czyli totalnego zaślepienia będącego rezultatem skutecznej propagandy. Notoryczne ostrzeganie przed faszystowskimi szpiegami i terrorystami oraz nawoływanie do wzmożonej czujności politycznej zrobiły swoje – obywatelka Lipatowa prędzej popadnie w szaleństwo niż przyjmie do wiadomości, że narastający terror jest nadużyciem władzy, a nie chwilowym nieporozumieniem czy bałaganem.
Książkę polecam, jako że oprócz świetnego portretu zindoktrynowanej jednostki daje wgląd w codzienne życie leningradczyków w latach 30. ubiegłego wieku. Czukowska pisze w sposób prosty, niewyszukany, jednak efekt końcowy robi duże wrażenie – lodowaty powiew terroru można odczuć na własnej skórze. Nie do przecenienia jest fakt, że książka oparta została na doświadczeniach autorki.
Czukowskiej mam Zejście pod wodę, chyba jeszcze z polecenia Lirael. A tego w życiu nie widziałem, bo taką subtelną okładkę bym zapamiętał. Przy okazji, widziałaś Zapiski o Achmatowej Czukowskiej? Kuszą mnie, ale z drugiej strony tego są trzy tomy i nie wiem, czy dałbym radę.
OdpowiedzUsuńO tej książce dowiedziałam się na stronie jakiejś anglojęzycznej blogerki, też wcześniej o niej nie słyszałam. Bo "Zejściu pod wodę" już tak.;) Mnie też kuszą "Zapiski...", ale moje moce przerobowe są obecnie zbyt skromne.;(
UsuńTo mamy podobnie, chętnie bym poczytał te zapiski, tylko nie mam kiedy. A od pięciu bodaj lat tkwię w połowie wspomnień Mandelsztamowej i nie dołożę sobie kolejnych cegieł o rosyjskiej poezji :)
UsuńOtóż to. Czytanie o Rosjanach i ponurych realiach lat 30. wymaga pewnego zacięcia. Zresztą reportaże współczesne z Rosji także.;(
UsuńZdecydowanie, mnie od pewnego czasu te klimaty męczą, muszę odczekać.
UsuńZgadza się. Nawet rosyjskiego kryminału bym nie tknęła po takiej dawce bezprawia.
UsuńAkurat Marinina wchodzi jeszcze dość gładko :)
UsuńMoże wreszcie się przemogę i poczytam.;)
OdpowiedzUsuńChociaż jeden, dla klimaciku.
UsuńNieprędko, bo w tym roku już dwa kryminały zaliczyłam, czyli przekroczyłam normę.;))))
UsuńNo faktycznie :) Ja w zeszłym roku zaliczyłem chyba 5 Marinin, w tym tylko jedną, a i tak wciąż mam pięć w zapasie :D Szybciej wydają, niż czytam.
UsuńMasz na myśli jedna Marinina na pięć kryminałów w ogóle? Nieźle, to więcej niż jeden kryminał na kwartał.;) Lubię czasem dać się całkowicie pochłonąć fabule, rzadko który inny gatunek umożliwia takie zanurzenie. Świetny reset jak dla mnie, w tym roku był to najnowszy tom Pasierskiego.
UsuńNieee, mam na myśli pięć Marinin, kryminałów w ogóle było pewnie ze trzy więcej :) Pamiętam, że zachwalałaś Pasierskiego, mam go na mitycznej liście :)
UsuńO rany, pięć kryminałów jednej autorki w jednym roku! Chyba żadnego autora nie czytałam dotąd w takim natężeniu, choć było blisko w przypadku cyklu o Wiedźminie. Pasierski jest całkiem całkiem, choć Kańtoch jednak lepsza. Dobrze, że jeszcze mam co z niej czytać.;)
UsuńJakoś mi ogólnie pasowała do zeszłorocznej degrengolady, nie mogłem się skupić na niczym poważniejszym. Kańtoch jest klasą samą w sobie.
UsuńCoś w tym jest, mi też pewne tematy zaczęły przeszkadzać w literaturze.
UsuńMało czytam kryminałów polskich, ale wydaje mi się, że faktycznie Kańtoch wyróżnia się na tle innych.
To jest potężnie zdolna pisarka, ale ponieważ jest klasyfikowana jako fantastka, to nie ma szans się przebić, a przecież takie np. Czarne (polecam) to jest dużej klasy nieoczywista powieść psychologiczna. Gdyby krytycy ją przeczytali, pisaliby o realizmie magicznym hyhy. No ale nasi krytycy fantastyki nie czytają.
UsuńCzarne mam na liście, więc kiedyś popróbuję tej nieoczywistej powieści psychologicznej - na to zawsze pójdę.;)
UsuńPonoć Niepełnia jeszcze lepsza, ale nie czytałem.
UsuńZacznę od Czarnego, bo zdjęcie na okładce szalenie mi się podoba.
UsuńI idealnie pasuje do klimatu :)
UsuńJutro biegnę do biblioteki.;)
UsuńDarz bór!
UsuńTerror 1937 roku. Trudno się czyta książki traktujące o tym okresie, ale ten wysiłek emocjonalny włożony w lekturę na ogół jest tego wart - człowiek to taka istota, że regularnie musi sobie przypominać, do jakich okrucieństw jest zdolny, żeby sam ich przypadkiem nie popełnił (chociaż jak wiadomo, samo takie przypominanie też niczego nie gwarantuje).
OdpowiedzUsuńRzeczywiście trudno. Sofia Pietrowna dzięki perspektywie naiwnej bohaterki nie uderza po bebechach, ale i tak trzeba po lekturze odsapnąć.
UsuńŚwięte słowa, wiedza o "zdolnościach" człowieka nie gwarantuje absolutnie niczego. Nikt nie chce korzystać z cudzych doświadczeń.
Bardzo chcę przeczytać tę książkę!
OdpowiedzUsuńPolecam, bo warto.
UsuńA więc bohaterkę poznajemy w 1933 roku? Dla Rosjan był to paskudny czas. W tym miesiącu czytałam opowiadanie „Wyspa Nazino” Türschmida z akcją osadzoną w roku 1933, tyle że nie w Leningradzie, a na Syberii, i szybko po kolejną książkę o tamtym okresie nie sięgnę. A okładka „Sofii Pietrowny” to szczyt bezguścia. Te żółte litery na czerwonym tle...
OdpowiedzUsuńTeż mam dosyć stalinizmu na dłuższy czas, choć "Zejście pod wodę" Czukowskiej chcę przeczytać.
UsuńCałkowicie się zgadzam w kwestii okładki. Niemniej biorę poprawkę na czas wydania książki - w okresie transformacji większość okładek była fatalna.;(