czwartek, 12 września 2024

Nocne małe co nieco à la Calligarich

Znała miasto nocą jak własną kieszeń. Kwadrans później otwieraliśmy już drzwi piekarni schowanej w podwórku w okolicach Pałacu Sprawiedliwości i wkraczaliśmy do białego piekła mąki i harujących ludzi. Jedni brali do ręki miękkie ciasto i rzucali je na stół, jakby chcąc ukarać za uległość, a inni kroili je na kawałki, żeby potem włożyć do pieca. Kobiety w białych chustkach na włosach mieszały krem w misach.

– Ach, jesteś, księżniczko – powiedziała jedna z nich. – Czego sobie dziś życzysz?

Arianna wskazała różne rodzaje croissantów, a kobieta z życzliwą miną napełniła papierową torebkę. Dziewczyna wzięła ją obiema rękami – torebka była ciepła i przyjemna w dotyku – co jednak nie przeszkodziło jej ukraść dodatkowo jednej magdalenki i dać mi kuksańca, kiedy wychodząc, życzyłem dobrej nocy.

– Po co mówisz dobranoc? – zapytała, gdy wyszliśmy na podwórze. – Oni tam pracują od wielu godzin! – Westchnęła. – Zawsze mam wyrzuty sumienia, gdy tu przychodzę, ale o tej porze zrobiłabym wszystko dla ciepłego croissanta. A ty nie?

Croissanty były gorące, aromatyczne i nie miały nic wspólnego ze smętnymi drożdżówkami w barze, które inni mieszkańcy miasta już za kilka godzin urzędniczym zwyczajem mieli zamoczyć w kawach cappuccino.

– Brak ubezpieczenia ma nawet dobre strony – skomentowałem, ale dziewczyna była zupełnie nieobecna i przeżuwała magdalenkę, w medytacyjnym rytmie kołysząc stopą nad podwórkowym brukiem. – Szukasz wystającej płyty chodnikowej? – spytałem.

Mój popis znajomości Prousta zrobił na niej wrażenie.

– To byłoby zbędne – odparła, patrząc na mnie z ciekawością. – Magdalenki nie są już takie jak kiedyś.

– Nic już nie jest takie jak kiedyś. [...]

Gianfranco Calligarich, Ostatnie lato w mieście, tłum. Katarzyna Skórska, Wołowiec 2023, s. 45


Włoski croissant czyli cornetti


środa, 4 września 2024

Ostatnie lato w mieście

Ostatnie lato w mieście to książka wspaniała, przynajmniej dla mnie. Czytałam ją długo, ale z rosnącą satysfakcją – melancholijna historia osadzona w Rzymie wpisała się idealnie w schyłkową aurę wakacji. Powieść przypomniała mi o filmach Felliniego obśmiewających stołeczną śmietankę towarzyską, przy czym Calligarich potraktował temat poważnie.