Znała miasto nocą jak własną kieszeń. Kwadrans później otwieraliśmy już drzwi piekarni schowanej w podwórku w okolicach Pałacu Sprawiedliwości i wkraczaliśmy do białego piekła mąki i harujących ludzi. Jedni brali do ręki miękkie ciasto i rzucali je na stół, jakby chcąc ukarać za uległość, a inni kroili je na kawałki, żeby potem włożyć do pieca. Kobiety w białych chustkach na włosach mieszały krem w misach.
– Ach, jesteś, księżniczko – powiedziała jedna z nich. – Czego sobie dziś życzysz?
Arianna wskazała różne rodzaje croissantów, a kobieta z życzliwą miną napełniła papierową torebkę. Dziewczyna wzięła ją obiema rękami – torebka była ciepła i przyjemna w dotyku – co jednak nie przeszkodziło jej ukraść dodatkowo jednej magdalenki i dać mi kuksańca, kiedy wychodząc, życzyłem dobrej nocy.
– Po co mówisz dobranoc? – zapytała, gdy wyszliśmy na podwórze. – Oni tam pracują od wielu godzin! – Westchnęła. – Zawsze mam wyrzuty sumienia, gdy tu przychodzę, ale o tej porze zrobiłabym wszystko dla ciepłego croissanta. A ty nie?
Croissanty były gorące, aromatyczne i nie miały nic wspólnego ze smętnymi drożdżówkami w barze, które inni mieszkańcy miasta już za kilka godzin urzędniczym zwyczajem mieli zamoczyć w kawach cappuccino.
– Brak ubezpieczenia ma nawet dobre strony – skomentowałem, ale dziewczyna była zupełnie nieobecna i przeżuwała magdalenkę, w medytacyjnym rytmie kołysząc stopą nad podwórkowym brukiem. – Szukasz wystającej płyty chodnikowej? – spytałem.
Mój popis znajomości Prousta zrobił na niej wrażenie.
– To byłoby zbędne – odparła, patrząc na mnie z ciekawością. – Magdalenki nie są już takie jak kiedyś.
– Nic już nie jest takie jak kiedyś. [...]
Gianfranco Calligarich, Ostatnie lato w mieście, tłum. Katarzyna Skórska, Wołowiec 2023, s. 45
Proust nie Proust, magdalenki nie magdalenki, ale powoli udaje mi się zwalczać te nocne co nieca :P Ale do dziś pamiętam świeży chleb kupowany na zapleczu sąsiadującej z lokalnym disco piekarni :D
OdpowiedzUsuń