Nie przepadam za wątkiem Indian w literaturze, tymczasem „Leki na miłość”, których bohaterami są Czipewejowie z Dakoty Północnej, ogromnie mi się podobały. Zaważył uniwersalizm oraz, o dziwo, indiański koloryt, będący dużym atutem książki. W tych kilkunastu opowiadaniach o ludziach niechcianych, zepchniętych na margines społeczeństwa, nie znajdziemy co prawda wigwamów, pióropuszy i fajek pokoju, ale powoli zanikającą kulturę z plemiennymi tradycjami i wierzeniami – tak.
Na pierwszy plan wysuwają się namiętności, zawiedzione nadzieje, zdrady itp., podczas gdy prawdziwy dramat rozgrywa się w tle. Erdrich z dużą subtelnością zarysowuje stopniową asymilację rdzennych mieszkańców Stanów Zjednoczonych – na starszych pokoleniach jeszcze wymuszaną, w przypadku młodszych już dobrowolną. Są więc wysiedlenia do rezerwatu, obowiązkowa edukacja dzieci, nawracanie na katolicyzm, ale i bezkrytyczne kopiowanie amerykańskiego stylu życia. Autorka (sama półkrwi Czipewejka) pokazała te problemy dyskretnie, bez cienia oceny i bez egzaltacji. Trzeba przy okazji zaznaczyć, że „Leki na miłość” nie są ponure czy przygnębiające, zdarzają się tu fragmenty zabawne, wzruszające i emocjonujące.
Siła przekazu tej książki tkwi również w oryginalnie prowadzonej narracji. Erdrich rozpisała historię dwóch rodzin na pięćdziesiąt lat (1934-1984) oraz na kilku „opowiadaczy”, każdego z nich obdarowując indywidualnym stylem. Z szesnastu opowiadań powstała w rezultacie nielinearna, wielowymiarowa powieść o niezwykłych kobietach i mężczyznach, dla których więzy krwi okazały się silniejsze niż cokolwiek innego. Kapitalna lektura, bez dwóch zdań.
___________________________________________________________
Louise Erdrich Leki na miłość, tłum. Magdalena Konikowska, PIW, Warszawa 1998
A ja zawsze Indian w literaturze lubiłam, czyli to byłoby coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńJa niestety naoglądałam się w dzieciństwie kiepskich westernów, w których Indianie pokazywani byli tendencyjnie i od tamtej pory nie przepadałam za nimi. Ale teraz się to zmieni.;)
UsuńO masz. A ja "robię" w tym temacie od dawna, a tej książki nie znam. Nawet ostatnio opisywałem kapitalną książkę o ostatnich wolnych latach Komanczów. Leci do schowka, dzięki!
OdpowiedzUsuńNie ma za co, książka zdecydowanie warta lektury. Zaczynam żałować, że przetłumaczono u nas tylko dwie książki tej autorki.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Współczesna Proza Światowa" to jedna z moich ulubionych serii wydawniczych. Ogromnie sobie ją cenię i jeszcze mi się nie zdarzyło, by wydana w jej ramach książka okazała się lekturą słabą :) Chociaż przyznaję, że "Leki na miłość" nie rzuciły mi się jak do tej pory w oczy (a powinny, choćby z uwagi na b. charakterystyczną okładkę). Jako ciekawostkę dodam, że w "Johnie Piekło", powieści autorstwa Didiera Decoin także opublikowanej w ramch "WPŚ", również pojawia się wątek "indiański" :)
OdpowiedzUsuńNo ba! "Współczesna Proza Światowa" to w ogóle jedna z lepszych serii książkowych w dziejach naszego kraju.;) Wydaje mi się, że "Leki..." trafiły na okres niskich nakładów, może dlatego okładka nie rzuciła Ci się w oczy?
UsuńPamiętam Twoją notkę nt. Decoina i nawet mam jego powieść "w tyle głowy".;)