poniedziałek, 5 lutego 2018

Rok koguta

Czytając zapiski Terezy Boučkovej z jednego zaledwie roku, kilkakrotnie zastanawiałam się, skąd brała siły, żeby każdego ranka wstawać z łóżka, podejmować wyzwanie i walczyć, próbując przy tym nie oszaleć i nikogo ze złości nie udusić.


Problemem nr 1 są adoptowani synowie: pełnoletni już Patrik wybrał życie kloszarda, z kolei 17-letni Lukas notorycznie kłamie, kradnie i nie chce się uczyć. Do listy przewinień dojdą z czasem narkotyki i konflikt z prawem, a przecież o chłopców dbano – nie szczędzono im uwagi, miłości ani czasu, na różne sposoby motywowano i dyscyplinowano. Niestety kilkanaście lat wysiłków poszło na marne.

To rzadki obraz macierzyństwa, mało kto ma odwagę mówić głośno o porażce wychowawczej, zwłaszcza jeśli dotyczy adopcji romskich dzieci. Dla jasności: Tereza i jej mąż nie żałują decyzji o przysposobieniu, są po prostu śmiertelnie zmęczeni długotrwałą i bezowocną szarpaniną, która zaczyna odbijać się na relacjach całej rodziny (Boučkovie mają też biologicznego, najmłodszego syna).

Jakby tego było mało, pisarka cierpi na depresję i trudne do zdiagnozowania bóle, co więcej, nie może zacząć pisać ani doprowadzić do sfilmowania własnego scenariusza. I bardzo tęskni za mężem, który co prawda jest tuż obok, ale woli zajmować się rowerem. Całe szczęście, że ta umordowana życiem kobieta ma jeszcze dystans do świata oraz pasje pozwalające na złapanie oddechu.

Rok koguta chwilami przytłacza, i dobrze, bo to uświadamia czytelnikowi ogrom ciężaru, z jakim Boučková obcowała codziennie. Dla mnie ta książka jest wewnętrznym krzykiem osoby na skraju załamania nerwowego; takiej, którą należałoby natychmiast przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Mam nadzieję, że tak się stało.

____________________________________________________________________
Tereza Boučková, Rok koguta, tłum. Olga Czernikow, Wyd. Afera, Wrocław 2017


22 komentarze:

  1. Mocna lektura, a przynajmniej taki obraz wyłania się z Twojej recenzji. Tematyka interesująca, tym bardziej, że niedawno przysłuchiwałem się rozmowie prowadzonej właśnie na temat adoptowanych dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mocna, to prawda. I wcale nie odosobniona.
      Sama znam dwa przypadki adoptowanych rodzeństw, w obu były poważne kłopoty. Stanowczo za mało o tym problemie się mówi.

      Usuń
  2. Pamiętam, jak literatura czeska ograniczała się do Szwejka i przygód Rumcajsa dla dzieci, ostatecznie Hrabala z Kunderą, i zastanawiam się, czy faktycznie kilkanaście lat temu było u Czechów tak słabo, czy u nas nikt nie umiał nic wyszukać i wypromować. Bo teraz, jeśli wierzyć recenzjom, mamy wysyp świetnej literatury. Ja jak zwykle nie nadążam za nowościami, ale zdążyłem już poznać Prochazkovą i faktycznie napisała bardzo dobry kryminał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - przez lata dominowały te same nazwiska, potem długo nic i nagle wysyp talentów. Podobnie było zresztą w kinie, mam wrażenie.
      W zeszłym roku duże wrażenie zrobiła na mnie "Piąta łódź" Kompanikovej (wciąż zbieram się, żeby o niej napisać), a coś czuję, że równie dobrych książek znajdzie się jeszcze sporo wśród ostatnio wydawanych przez Aferę i Książkowe Klimaty. Żeby tak doba trwała dwa razy dłużej.;)

      Usuń
    2. Jednak podejrzewam, że wszyscy woleli wydawać Kinga i Ludluma niż szukać jakichś Czechów. Dobrze, że znaleźli się energiczni poszukiwacze. Ja sobie część tych "egzotycznych" autorów wypisuję, na zaś. Ale coraz chętniej szukam nowych smaków.

      Usuń
    3. Na pewno by woleli.
      Mnie cieszy dodatkowo, że Ci poszukiwacze i ryzykanci trafili na podatną niszę, bo zainteresowanie literaturą naszych południowych sąsiadów nieco wzrosło, przynajmniej tak sugerują blogi. W bibliotekach te książki też cieszą się wzięciem.

      Usuń
    4. Blogi to akurat miarodajne nie są, ale chyba naród faktycznie jest spragniony czegoś nowego, w sumie po sobie widzę, że chętniej biorę pod uwagę takie książki.

      Usuń
    5. Miarodajne może nie, ale moim zdaniem wciąż skutecznie reklamują książki. Wierzę, że to działa, tyle że w przypadku lit. czeskiej i słowackiej pewnie wolniej.
      Tak, przydałoby się coś nowego, albo jak dla mnie - coś starego w nowym wydaniu (jak np. książki PIW-u;))). Ciekawa jestem bardzo, co niedługo okaże się popularnym gatunkiem (reportaż wciąż trzyma się co prawda mocno, ale...).

      Usuń
    6. Na razie mamy modę na eseje przyrodnicze oraz książki o górach i alpinistach. Co do reportażu, to mam wrażenie, że zaczęła się licytacja, kto znajdzie bardziej egzotyczny temat. Co do PIW-u, to nowości i zapowiedzi niewiele, ale ciekawe, może śmielej sięgną do archiwów.

      Usuń
    7. Fakt, mamy wysyp książek o przyrodzie. Góry raczej długo się nie utrzymają, liczba potencjalnych biografii jest raczej ograniczona.
      Za to widzę nadzieję w rocznicach, będzie niedługo tego sporo.;)
      PIW działa skromnie, ale rozważnie, mnie to odpowiada. I też liczę na archiwa.;)

      Usuń
    8. W rocznicach? Chwilowo nas czeka zalew literatury bohatersko-patriotycznej z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Gór i alpinizmu spokojnie starczy na jeszcze półtora roku najmarniej, teraz weszły w to duże wydawnictwa, więc wydrenują rynek. Kiedyś zajmowały się tym specjalistyczne oficynki, z mniejszą siłą przebicia, ale może teraz wypłyną.

      Usuń
    9. Będzie 1968, 1918, za rok 1939. Zawsze się coś znajdzie.;)
      Oj tak, pamiętam te liche publikacje dot. gór. Ciekawe, co po górach - może lotnictwo?;)

      Usuń
    10. Tiaaa, zalew wspomnień z drugiej ręki, pospiesznie kleconych biografii, albumów, książeczek dla dzieci, brrr.
      Po górach to nie wiadomo, dla kontrastu raczej speleologia albo górnictwo :D

      Usuń
    11. Co zrobić, trzeba kuć żelazo.;(
      Albo morze.;)

      Usuń
    12. Pożyjemy, zobaczymy, co tam marketingowcy będą wciskać :D

      Usuń
  3. Ja jestem rzecz jasna z tych zachwyconych młodą czeską literaturą (zresztą starszą też), ale akurat proza Boučkovej zupełnie do mnie nie trafia. Czytałam i „Rok koguta” i zbiór jej opowiadań po czesku, i jakieś takie to jej pisanie zbyt jest dla mnie proste, bezpośrednie, gołe. W zbiorze były może ze dwa utwory, których fabuły mnie wzruszyły, ale jeśli chodzi o język, wciąż mam wrażenie, że obcuję z jakimiś nieobrobionymi notatkami. Wiem, pewnie na tej surowości i bezpośredniości polega właśnie jej styl, i chyba nikt poza mną nie narzeka ;) więc podejrzewam, że to znów kwestia tej jakiejś osobistej literackiej wrażliwości. W każdym razie z Boučkovą mam problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście książka pisana jest językiem prostym, co w "Roku koguta" mi nie przeszkadza, to w końcu niby-dziennik. Jeśli w tym samym stylu napisane są opowiadania, wierzę, że mogą nie brzmieć dobrze. Ciekawe, czy ukażą się po polsku.:)

      Usuń
    2. Potencjalna tłumaczka już jest, teraz musi się tylko znaleźć wydawca :)

      Usuń
  4. Zaraz, zaraz. Chcę się upewnić - czy to jest fikcja literacka czy autentyczne zapiski pisarki, która przez to przechodziła?

    OdpowiedzUsuń