środa, 14 lutego 2018

W pierwszej fazie zakochania

Mevlo wziął z hotelowej cukierni kartę i całą poprzednią noc spędził, ucząc się nazw rozmaitych słodkości. To była najlepsza rada, jaką ktoś mógł mu dać. A tę radę dał mu Arnoš Kozeny.
    - Mój chłopcze - powiedział, gdy zrozpaczony Mevlo wyznał mu, że nie zna angielskiego i nie ma pojęcia, jak wytłumaczyć dziewczynie, że mu na niej zależy - to, że nie zna pan angielskiego, to pańska zaleta. Bo gdyby pan język angielski znał, też mógłby pan popełnić błąd. A tak, wszystko jedno, co pan mówi, wzory chemiczne czy nazwy części samochodowych. W pierwszej fazie zakochania pary i tak nie rozmawiają. One świergoczą...
    - Jak ptaki?!
    - Otóż to, mój chłopcze, jak ptaki - powtórzył Arnoš Kozeny i dodał tajemniczo:
    - Nie tylko świergoczą, ale też pierze na wszystkie strony leci... 


    - You are my trufle, you are my black forest cake, you are my gateau basque, my guadeloupe, my nian gao with one hundred fruits, my vssilopitta efkoli, my tremolat, my black devil, my gianduja ganache, my sachertorte, my caramel, my marzipan, my marquise, my mousse au chocolat, my passion fruit cream, my passion fruit, my fruit, my passion...
    - Ach, Mellow...
    - Jesteś moją szarlotką, moim tortem orzechowym, moim polanym słodkim syropem biszkopcikiem...
    - I am feeling mellow...
    - Och, Rosie, różo ty moja, różyczko...
Młody człowiek i dziewczyna byli tak zatopieni w swoim miłosnym szepcie, że nawet nie spostrzegli, iż zerwał się łagodny wietrzyk i uniósł w powietrze wszystkie pióra rozrzucone na zielonej murawie u ich stóp. Zaszumiała korona starego kasztanowca, a w powietrzu wszędzie fruwało pierze...
__________________________________________________
Dubravka Ugrešić, Życie jest bajką, tł. Dorota Jovanka Cirlić, Kraków 2011

8 komentarzy: