Andrzej Mencwel o polskiej wsi pisze tak pięknie, że aż chciałoby się wyjść na pole i zaciągnąć zapachem świeżo zaoranej ziemi, a później jeszcze narąbać drew. Tyle że wsi takiej, jaką oglądamy w Toaście na progu, już nie ma – postęp techniczny i ekonomia zmieniły ją w ostatnich kilku dekadach totalnie i bezpowrotnie. O zanikaniu prawdziwie chłopskiego świata pisze autor, wspominając swojego zmarłego przyjaciela Zbyszka – chłopa modelowego czyli przywiązanego do ziemi, traktującego pracę na roli jako powołanie.
Choć Toast… wyszedł spod pióra historyka literatury i antropologa kultury, nie jest pozycją naukową. To bardzo osobista książka o wrastaniu w społeczność mazowieckiej wsi, w której Mencwel pod koniec lat 70. nabył chałupę i gdzie spędzał wolny czas, w miarę możliwości uczestnicząc w pracach gospodarskich. Kiedy trzeba było, pod okiem okolicznego speca uczył się traczować, naprawiać strzechę, a nawet kopać studnię. „Pan profesor” nie posiadał stosownych umiejętności, ale od czego sieć przysług (nie usług) czyli sprawdzona forma samopomocy. Autor przytacza taką oto historię z pierwszego letniego pobytu:
Okazało się bowiem, że gdy za naszym niebyłym płotem, więc w bezpośrednim sąsiedztwie, ludzie zaczynają żniwować, to my możemy spokojnie ich kontemplować, pijąc na przyzbie swoją kawkę, ale zaczynamy się krztusić, wiercić na zadkach, łypać na siebie wzajemnie i wreszcie, bez słowa, lecz jednozgodnie, za próg wyskakujemy i na wyprzódki biegniemy w pole, aby do żniwiarzy dołączyć. Oni zaś witają nas przychylnie, bez uniesień jednak i honorów, rzeczowo natomiast i funkcyjnie, od razu z przydziałem — kto tu, kto tam, po co i na co. Ponieważ dla nich wszystkich było oczywiste, co nam dwojgu wydało się odkrywcze, że jak żniwa idą, to nikt nie powinien stać w miejscu. [s. 135]
Mencwel kapitalnie opowiada o wgłębianiu się w chłopskie rzemiosło, szczególnie że stale meandruje i odpływa w dygresje, posiłkując się wiedzą fachową (w końcu to badacz kultury). Mnie to odpowiada, kiedy w swojej gawędzie płynnie przechodzi od ciesiołki do żwirowni w Treblice, gdzie indziej od rozdrabniania gruntów do poniatówek, albo od ziemniaczanego kugla do Kmicica i Sienkiewicza. Swoją drogą sporo tu odniesień literackich i cytatów; Toast… podsuwa zresztą niejeden trop do dalszego badania i niejedną kwestię do rozstrzygnięcia. Ale to warto już sprawdzić osobiście, bo mój pobieżny zapis wrażeń z lektury nie jest w stanie oddać bogactwa tej książki.
__________________________________________________________________
Andrzej Mencwel, Toast na progu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017
Czyli autor nie jest chłopomanem idealizującym wieś, tylko pisze o niej rozsądnie? :) Lubię czytać o wsi, ale właśnie o tej dawniejszej, takiej jak u Redlińskiego, Myśliwskiego czy Mortona.
OdpowiedzUsuńPisze rozsądnie, ale też tak, żeby nie urazić sąsiadów, licznie sportretowanych (pod zmienionymi imionami) w książce. Powiedzmy, że skupia się na pozytywach.;)
Usuńtak, pisze o wsi sprzed kilku dekad (choć porównania z teraźniejszością wychodzą mu kapitalne), a Redlińskiego i Myśliwskiego nawet cytuje. To jest taka rzecz, do której chce się wracać dla niektórych fragmentów i po inspiracje.
Fakt, takie dotychczasowe polskie wsie - małe majątki rolne oparte na ojcowiźnie - stopniowo zanikają, a ich miejsce zajmują potężne gospodarstwa. Ciekawi mnie obraz tego ginącego świata, jaki prezentuje Andrzej Mencwel.
OdpowiedzUsuńTen obraz jest naprawdę bardzo ciekawy, weźmy np. taki detal:
UsuńChodziłem wtedy częściej do kościoła także i dlatego, że wśród tych głowaczy miałem sporo znajomych i było milo witać się z nimi po mszy, zagadywać o tym i owym, zabrać kogoś maluchem albo podjechać furmanką, którą uwielbiam powozić. Dzisiaj tego wszystkiego już nie ma, ponieważ tamci gospodarze wymarli, nowi parafianie reprezentują jakiś inny, bardziej wyniosły i urodziwy typ antropologiczny, ławy się zmieszały, siedzą w nich podmiejscy przebierańcy obojga płci, a przykościelny parking wygląda bardziej okazale niż uniwersytecki, konia na nim nie uświadczysz, więc i mnie tam nie ciągnie. [s. 71]
Takich smaczków jest w "Toaście..." dużo, książka zdecydowanie godna polecenia.
Czuję się przekonany ;)
UsuńCieszę się.;)
UsuńZ wakacji na wsi pamiętam ten stan ogólnej mobilizacji, letnicy czy nie letnicy. Były żniwa, szli wszyscy do pomocy, żeby po robocie wspólnie się bawić. Przegapiłem tę książkę, WL chyba jakoś specjalnie jej nie promowało chyba.
OdpowiedzUsuńZgadza się - żniwa były szczególnym okresem na wsi, co w sumie nie powinno nikogo dziwić.;)
UsuńTeż mam takie wrażenie, że ta książka przeszła niezauważona. Gdyby nie rekomendacja pewnej młodej reżyserki teatralnej, pewnie też bym na Toast... długo nie trafiła.
Moje cioteczne rodzeństwo miało jeszcze jesienią oficjalną przerwę na wykopki, chociaż akurat im nie zazdrościłem, kopanie kartofli to rozrywka, jak jest potrzebny kosz na obiad, a nie hektary do obrobienia. Tytuł niedostępny w paru księgarniach, czyli albo nakład minimalny, albo jednak się rozszedł.
UsuńOj tak, obrobienie takich hektarów to mordęga, a przecież nie wszystko da się zrobić maszyną. Jeszcze niedawno w mojej okolicy widziałam na wiosnę grupę ludzi, którzy krok po kroku za maszyną coś przy cebuli robili.
UsuńMyślę, że nakład skromny, wieś nie jest dzisiaj tematem wzbudzającym dzikie zainteresowanie. A szkoda.
Bo ja wiem, czy nie jest? Myśliwski wciąż popularny, Redlińskiego się pamięta, Płaza odniósł sukces, jeszcze jeden był w zeszłym roku autor w tych klimatach. Sentyment się utrzymuje.
UsuńSentyment - dobrze powiedziane.
UsuńJak się zastanowić, to masz rację: ostatnio pojawiło się kilka powieści o dzieciństwie na wsi (Grzegorzewska, Gogola, Lach).
Ciekawe czy to z sentymentu, czy z poszukiwania jakiegoś w miarę świeżego tematu. Chociaż chyba nikt nie pisze o dzisiejszej wsi z dopłatami z Unii, a wszyscy cofają się w dawniejsze czasy.
UsuńCelna uwaga.;) A przecież polska wieś epoki unijnej daje pole do popisu. Nawet telewizyjny program "Rolnik szuka żony" sygnalizuje pewne problemy, które z pewnością można przekuć w literaturę.
UsuńTylko chyba trudno je opisać będąc przypadkowym letnikiem. A jakoś rolnicy do piór się nie garną.
UsuńAle żeby opisać współczesną wieś, nie trzeba być rolnikiem.;)
UsuńNo ale przynajmniej stałym mieszkańcem i to raczej zaangażowanym, a nie panem z miasta z willi pod lasem :)
UsuńOczywiście. Tak czy owak wierzę, że materiał jest, a i odbiorca takiej literatury też by się znalazł.
UsuńTo już tylko czekamy na zdolnego i odważnego :)
UsuńI chętne wydawnictwo, bo z tym może być gorzej.;(
UsuńChyba ostatnio jakby łatwiej o wydawcę ryzykanta, więc byle materiał był na poziomie, to będzie dobrze :)
UsuńW takim razie trzymam kciuki za jakiś nowy talent.;)
UsuńSkok ostatnich lat rzeczywiście jest niesamowity. Jeszcze dwa pokolenia temu niemal cała moja rodzina wsią żyła - dziadek ze strony taty pochodzi z malutkiej wioski pod Lublinem, babcia ze strony mamy ze wsi dziś białoruskiej - miała jedną parę butów wkładanych tylko przed kościołem, a poza tym tylko drewniane chodaki. A dziś... Niedługo zostanie tylko ta literatura.
OdpowiedzUsuńPożeracz
To prawda. Dzisiaj ponoć młodzi uciekają ze wsi, a nawet jeśli tam zostają, szukają lżejszej pracy czyli nie na roli. Wcale się nie dziwię.
UsuńJak już powyżej Pani Agnieszka napisała, trochę nieufnie podchodzę do sielankowych obrazów wsi, ale może i niesłusznie, bo przecież niekoniecznie zawsze i wszędzie musiało być jak w "Kamień na kamieniu" Myśliwskiego... skoro polecasz, to ląduje na liście :). Sama pamiętam wieś już tylko z lat dziewięćdziesiątych, ale że były to małe wioseczki prawie w Bieszczadach, to jeszcze się pamięta łażenie z krowami na łańcuchu i czasem jakieś konie, choć już jednak dominowały traktory.
OdpowiedzUsuńMencwel nie opisuje życia na wsi jako sielanki, ale na pewno o sąsiadach pisze z życzliwością.;) Najlepiej sprawdzić osobiście, jak to wychodzi w praktyce.
UsuńKrowy jeszcze pamiętam, konie tylko na targu, ale jednak były. Cóż, postęp techniczny jest nieuchronny.
Wrzuciłem na półkę w Legimi. Popróbuję wolną, phi, chwilą :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że może Ci się spodobać.;)
Usuń