środa, 11 lipca 2018

Lwiątko

Lwiątko (1969) to powieść o praskim Casanovie, który zagiął parol na ślicznotkę o bakelitowych oczach. A że redaktor Leden jest równie zdeterminowany co zepsuty, nie zawaha się intrygować, zdradzić najlepszego przyjaciela i narzeczonej, byle tylko osiągnąć cel. Należy bowiem do gatunku osób, które szybko i skutecznie zagłuszają ewentualne wyrzuty sumienia, można powiedzieć, że osiągnął wyjątkową biegłość w wybaczaniu sobie popełnionych draństw.


W książce Josefa Škvorecký’ego pojawia się co najmniej kilku podobnych delikwentów – różnej maści konformistów i karierowiczów, którzy dla zachowania pozycji lub zdobycia lepszej skłonni są wiele poświęcić. W wydawnictwie Ledena większość pracowników już dawno temu porzuciła młodzieńcze ideały i literackie ambicje na rzecz bardziej bezpiecznych zajęć. To oznacza m.in. ochronę talentów, bo nierozsądnych, pełnych bezkrytycznego entuzjazmu pisarzy trzeba przecież prowadzić. Dokąd? Do rozwagi, rzecz jasna, bo za głupotę nikt jeszcze nagrody państwowej nie dostał [s. 109]

Swoją drogą opis redakcyjnych zmagań z ambitnymi autorami wydaje się dzisiaj zabawny. Główny bój toczy się o współczesną, naturalistyczną nowelę o „upadłej” dziewczynie – poprawki utworu wiele mówią o czeskiej obyczajowości lat 60. Jeszcze ciekawiej brzmią opowieści o uładzaniu dzieł politycznie niepoprawnych. I tak na przykład z historii jazzu usunięty został Duke Ellington, ponieważ arystokratów nie propagowano, z kolei tłumacząc Klub Pickwicka, slangowe wypowiedzi Sama Wellera przekładano na język literacki, jako że slang uchodził za wymysł burżuazyjnych uczonych czyli nie istniał.

Wypada zaznaczyć, że Lwiątko nie jest jedynie pocieszną lekturą (nomen omen według autora to kryminał), bo choć Škvorecký obśmiewa absurdy socjalistycznej rzeczywistości, wspomina także o jej ciemnych stronach. Dla mnie to przede wszystkim znakomity portret środowiska literackiego z czasów, kiedy – jak mówi jedna z bohaterek – było się albo człowiekiem, albo świnią, i przeważnie nie sposób było tego rozpoznać. Gorąco polecam.

________________________________________________________________
Jozef Škvorecký, Lwiątko, przeł. Emilia Witwicka, PIW, Warszawa 1992


8 komentarzy:

  1. Ach, KIK. Książki z tej serii można brać w ciemno. "Lwiątko" sprawia wrażenie niezwykle interesującej lektury, celnie punktującej absurdy komunizmu. Chociaż wydaje mi się, że równie intrygującym dziełem byłaby powieść osadzona w czasach współczesnych - pewnie okazałoby się, że i dziś trzeba iść na różnego rodzaju kompromisy i co rusz wyzbywać się młodzieńczych ideałów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A żebyś wiedział.;) Podczas lektury przyszło mi na myśl, że obecnie też trzeba uważać na to, co się pisze i mówi, zwłaszcza w mediach. Mam na myśli, że są odgórne przykazy co do przekazu. Młodzieńcze ideały niestety bez względu na politykę zazwyczaj przegrywają z tzw. prozą życia.;(
      Tak, KIK to b. dobra seria, nie przypominam sobie słabej książki.

      Usuń
    2. Nie tylko w mediach. Każdy pracownik większej firmy, który przynależność etatową zaznaczy sobie na Facebooku czy innym Twitterze musi uważać na to, co piszę. W dodatku w sieci nic nie znika...

      Usuń
    3. Cóż, jeśli ktoś łączy życie prywatne z zawodowym, to na pewno musi uważać..;)

      Usuń
  2. Cieszę się, że dziś trafiłam tu, na kawę ze zdjęcia na górze (uwielbiam to foto nieodmiennie) i na dobrą książkę, niech no tylko "obrobię" stosiki, a biorę się za stare KIK-i ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam częściej.;) Też lubię to zdjęcie, dlatego wisi tu od początku istnienia bloga.

      KIK-i są świetne i cieszę się, że PIW zaczął wznawiać niektóre stare tytuły wznawiać (z tej serii chyba na razie Szerba). A "Lwiątko" b. mi się podobało, zachęcam do lektury. Czesi w ogóle latem świetnie smakują.;)

      Usuń
  3. Dziękuję za rekomendację i za przypomnienie. "Lwiątko" bowiem kupiłem dawno temu za parę zł przy jakimś przydworcowym stoisku i do dziś żyje ono smutnym sierocym życiem na półce. Swoją drogą, ciekawe, czy istnieje książka Škvoreckiego, gdzie nie występuje, przynajmniej gdzieś na marginesie, motyw jazzu, wielkiej pasji autora. Z utworów Škvoreckiego ja bardzo gorąco polecam "Fajny sezon" - do dziś jedna z moich najbardziej ulubionych książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co.;) Książka u nas chyba pomijana, czyta się raczej inne utwory Skvorecky'ego. A szkoda, bo to rzecz inteligentna.
      Motyw jazzu pojawia się i w "Lwiątku".;)
      "Fajny sezon" mam w planach, choć nie wiem, czy nie dopiero po "Tchórzach".

      Usuń