Książka Lindy Polman może odstręczać, tak jak odstręcza – przynajmniej początkowo – wchodzenie w świat kobiet, które przez portale ogłoszeniowe szukają kontaktu listowego ze skazanymi na śmierć. Bo to ekscytujące, bo liczą na odmianę w życiu albo chcą się dowartościować. Ale to tylko jedna grupa, tytułowe laleczki. Są również panie, które inicjowały korespondencję ze skazańcami po przeczytaniu apelu Amnesty International, walczącej m.in. o prawa człowieka w więzieniach. Wymiana listów niejednokrotnie prowadzi do wieloletniej znajomości i autentycznego zaangażowania w sprawy podopiecznego, zdarzają się i śluby.
Autorka poznała swoje bohaterki w Teksasie i tam też szerzej badała temat. Przytoczone w reportażu historie dają do myślenia, jednak bardziej zaskakuje podejście Teksańczyków do kary śmierci. Już scena z pierwszego rozdziału wprawia w osłupienie: w dniu egzekucji pod murami więzienia odbywa się piknik z muzyką na żywo i grillem – radosna impreza, na którą zjechali z rodzinami zwolennicy kary śmierci. Nieco mniej dziwią pamiątki z więziennego muzeum np. koszulki z rzekomo zabawnymi napisami albo pocztówki z krzesłem elektrycznym, za to zdumiewają aukcje internetowe poświęcone "murderabiliom" – od zdjęć z miejsca zbrodni po resztki posiłku i paznokcie skazańców.
Z europejskiej perspektywy to wszystko jest raczej trudne do zaakceptowania. Gdy pytać „dlaczego”, za odpowiedź musi wystarczyć lakoniczne zdanie „tu jest Teksas”. Owszem, jest to jakieś wytłumaczenie dla absurdów tamtejszego systemu wymiaru sprawiedliwości, w końcu Stan Samotnej Gwiazdy leży w tzw. pasie biblijnym, gdzie najwyraźniej wciąż obowiązuje zasada „oko za oko”. Potwierdzenie można znaleźć i w kościele, jeden z przepytywanych pastorów powiedział Polman: Czym byłoby chrześcijaństwo, gdyby Jezus otrzymał karę piętnastu lat więzienia z szansą na wcześniejsze zwolnienie? Niczym! Nie istnielibyśmy! [s. 182]
Laleczki skazańców to bez wątpienia mocna rzecz. Można mieć pretensje do dziennikarki o tytuł, bo tylko połowicznie zajmuje się przyjaciółkami skazanych, by przejść do innych wątków, niemniej są one tak zajmujące, że można przymknąć oko na niespełnioną obietnicę. Podobnie jak na cokolwiek chaotyczną narrację dającą wrażenie pobieżnego potraktowania zagadnienia, przez co lektura staje się hm, wyboista. Translatorskie wpadki kurtuazyjnie pominę, lepiej wyraźnie podkreślić, że mimo niedociągnięć książce holenderskiej dziennikarki warto poświęcić uwagę.
_________________________________________________________________
Linda Polman, Laleczki skazańców, przeł. Małgorzata Diederen-Woźniak
Wyd. Czarne, Wołowiec 2018
O rany, ten grill i muzyka od razu skojarzyły mi się z opowiadaniem "Na spotkanie człowieka" pióra Jamesa Baldwina. W utworze panuje równie sielska atmosfera i towarzyszy ona paleniu (bądź wieszaniu - pamięć ma zawodna) czarnego mężczyzny, którego największą przewiną był kolor skóry.
OdpowiedzUsuńA sama książka wydaje się dość ciekawa, chociaż trochę szkoda, że autorka nie zgłębiła owego "tu jest Teksas" - aż się prosi o głębszą analizę specyfiki tego stanu.
W książce przytoczono słowa Faulknera: Na południu Stanów Zjednoczonych przeszłość nigdy nie minęła. Najwyraźniej tak rzeczywiście jest.;(
UsuńMuszę odświeżyć znajomość z Baldwinem, znam go tylko z "Mojego Giovanniego", a to taki inny Baldwin.;)
Cóż, Polman pisała o laleczkach, na analizę Południa nie było tu właściwie miejsca, ale w miarę czytania pewne sprawy widać inaczej, bo lepiej można zrozumieć mentalność Teksańczyków. Może "Głębokie Południe" Theroux powie mi więcej na ich temat.;)
W "Tu mieszka miłość" bodajże jest opis zjeżdżania się i świętowania przy okazji linczów na czarnoskórych. I wysyłania zdjęć z tychże jako pocztówek do znajomych. Najwyraźniej południowe stany zatrzymały się na etapie średniowiecza, gdzie oglądanie kaźni było jedną z popularniejszych rozrywek.
UsuńWg autorki reportażu na południu Stanów często wyznaje się zasadę "oko za oko" i zgrabnie tłumaczy się to cytatami z Biblii. Te pikniki tez odbywają się z imieniem Boga na ustach. Niepojęte.
UsuńTak sobie pomyślałam właśnie, że "Tu mieszka miłość" będzie pewnym dopełnieniem obrazka z Teksasu i okolic.
Amerykanie rzeczywiście mają wysokie natężenie niezdrowych fascynacji związanych z mordercami, seryjnymi i nie tylko. Przeczytałbym jakąś książkę, która analizuje to zjawisko jako takie i jego genezę. Czemu akurat tam?
OdpowiedzUsuńAle czy i u Aleksijewicz nie było gdzieś podobnej historii? Czytałem jakiś czas temu coś podobnego, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, gdzie...
Mnie akurat u Polman południe Stanów zainteresowało jako takie, nie od strony kryminalnej, stąd Theroux. Wiem od dawna, że Amerykanie z północy uważają "tych z dołu" za konserwatywnych (to eufemizm;) i kiedyś wydawało mi się to przesadzone, ale teraz widzę, że coś w tym jest.
UsuńW kwestii Aleksijewicz nie wypowiem się, nie kojarzę tej historii.;( Ale jestem przekonana, że jest jakieś dzieło wyjaśniające takie niezdrowe fascynacje.
Mnie zainteresowała ta wieloletnia wymiana listów prowadząca do długoletnich znajomości/ przyjaźni. W czasach, kiedy wymiana myśli odbywa się najczęściej na zasadzie klikania lajków na portalach społecznościowych, pisanie smsów, maili, że o listach właśnie nie wspomnę odeszło do lamusa, a tu okazuje się, że nie wszędzie.
OdpowiedzUsuńDla więźniów skazanych na śmierć to jest czasem niekiedy jedyny kontakt ze światem, bo karę odbywają w izolatkach bez wygód. Ta wymiana ma też inny wymiar: panie niekiedy przejmują rolę obrońców, odwołują się w imieniu skazańca, co może przedłużyć życie. Bywa, że więźniowie intensywnie wykorzystują swoje przyjaciółki.
UsuńZ innej beczki: do św. Mikołaja dzieci wciąż piszą/rysują prawdziwe listy.;)