Milanesas to bardzo popularne danie w Argentynie przyrządzane najczęściej z wołowiny, rzadziej z wieprzowiny czy drobiu. Nazwa wywodzi się od włoskiego cotoletta alla milanese czyli kotleta po mediolańsku. Potrawa przypomina wiedeński sznycel, albo po prostu polski schaboszczak.;) Do Ameryki Południowej zawędrował wraz z imigrantami w drugiej połowie XIX w. Główny bohater Kamczatki Marcelo Figuerasa uwielbia je.
Mama wszystko robiła źle. Po pierwsze nie wykrawała tłuszczu i ścięgien z mięsa, co gwarantowało, że kotlety skurczą się w sobie w trakcie smażenia – milanesas Quasimodo były jej specjalnością – a w konsekwencji będą się smażyć nierówno. Po drugie nie przesiewała tartej bułki przez sitko, żeby oddzielić największe grudki od najdelikatniejszego proszku, co się odbijało na milanesas, które wyglądały, jakby zrobiono je z górskich otoczaków. W jakimś momencie zdawałeś sobie sprawę, że gryziesz kawałek skorupki jajka, która wpadła mamie do panierki.
– Lepiej będzie, jak roztłuczesz mięso – powiedziałem, rzucając się do szuflady ze sztućcami. Widziałem tam jeden z drewnianych tłuczków używanych doraźnie.
Mama popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale pozwoliła mi się tym zająć. Sama była zaabsorbowana patelnią, olejem i ogniem na kuchence. W kuchni nie istniała dla mamy gradacja, żadne minimum ani średnia. Zawsze rozpalała ogień na maksa.
Złapałem deskę do krojenia i zabrałem się do dzieła. Chodzi o tłuczenie mięsa, aż stanie się miękkie, aby uniknąć sytuacji, w której człowiek krojąc gotowego kotleta, oderwie panierkę i pod spodem odkryje podeszwę. Bam, bam, bam.
– Będą lepsze, jeśli dodasz do jajka trochę maggi – wtrąciłem, nie przerywając tłuczenia. – To wzbogaci smak.
– Po co tłuczesz mięso, stary? – krzyknął Mały. Siedział na blacie szafki, zawinięty w biały ręcznik; wyglądał jak Humpty Dumpty. – Nie widzisz, że milanesa już nie żyje!
– Od kiedy tyle wiesz? – zapytała mnie mama, zaintrygowana. – Oglądałeś program pani Petrony?
Mały roześmiał się. Pani Petrona była grubą kobietą o powykrzywianych palcach, która gotowała w telewizji w programach dla kobiet. Miała asystentkę o imieniu Juanita i zwracała się do niej w zabawny sposób: nie mówiła Juanita, tylko Jua-Ni-Ta, akcentując wszystkie trzy sylaby.
– Nauczyła mnie mama Bertuccia.
– Ach tak....
– I świetnie to robi. Ona jest genialna, mamo!
– Masz ciekawe pojęcie geniuszu. Arystoteles, Galileusz, Einstein i mama Bertuccia!
– Spali ci się olej.
Mama wrzuciła na patelnię pierwszego kotleta, co spowodowało piekielne iskrzenie.
– Ta kobieta jest gruba i niczym się nie zajmuje - upierała się mama, urażona w swej dumie.
– Po pierwsze nie jest gruba. Jest szczupła. A po drugie robi dużo rzeczy. Na przykład pomaga Bertucciowi w lekcjach.
– Po co mam ci pomagać, skoro nigdy nie potrzebujesz pomocy? Mam bardzo mądrego syna.
– I jest w domu, kiedy Bertuccio wraca ze szkoły.
– Ty kiedy wracasz, włączasz telewizor i nawet mnie nie zauważasz. Pytam cię, jak było, a ty zawsze mówisz to sami: dobrze. Po co więc mam siedzieć w domu?
– Spali ci się.
– Aj!
Za późno. Milanesa z Quasimoda przemieniła się w Londyn po Wielkim Pożarze. Podczas gdy mama przyglądała się swemu żałosnemu dziełu, wykorzystałem okazję i zmniejszyłem maksymalnie ogień.
– Dokończysz za mnie? – zapytała. – Ja muszę już iść.
[…]
Milanesas wyszły przepyszne. Cudownie miękkie. Tata i Lucas wychwalali mnie aż do przesady, po raz pierwszy uratowani od kuchni mdlej i prawie niejadalnej, która była specjalnością mamy. Musiałem zjeść za dużo, bo po chwili zaczął mnie boleć żołądek i skończyło się wymiotami.
Marcelo Figueras, Kamczatka, przeł. Agnieszka Fijałkowska, Warszawa 2005 s. 213-215
Skończyło się wymiotami... Czyli chłopcu wyszłoby na dobre, gdyby jednak smażyła mama – zjadłby tej potrawy mniej i nie miał dolegliwości żołądkowych. :)
OdpowiedzUsuńNa to wygląda.:) Chociaż nie miałby wcześniej tyle przyjemności, brat z ojcem zresztą też.😉
UsuńW moim przypadku oglądanie krajowej pani Petroni, Gesslerki, skończyło się kompleksami na tle schabowych :) Ani nie moczę ich w mleku z cebulą, ani nie smażę na smalcu. I panierka mi ochodzi :)
OdpowiedzUsuńDlaczego w mleku z cebulą? To ma wpływać na kruchość kotleta?
UsuńCo do panierki, to jem bez niej, jeśli już, ale nie powiem, przesiewanie mąki zafrapowało mnie.
Ponoć kruszeje i się aromatyzuje. Mąki nie używam, może dlatego mi panierka odchodzi :)
UsuńAha. Schabowy i cebula to dla mnie jednak za dużo.:) Bez mąki faktycznie trudno lepić.😉
UsuńMąka i bułka tarta to jednak ciut dużo kalorii :P
UsuńDlatego nie jem panierki.;) Na dodatek nasiąka tłuszczem jak gąbka.
UsuńI z tego wszystkiego nasmażyłem placków ziemniaczanych :)
UsuńTeż świetne rozwiązanie.😀
UsuńMocno kaloryczne, ale nie żałuję ani jednej kalorii :)
UsuńO tej porze roku to jak najbardziej normalne.😉 U mnie były pierogi z mięsem, odsmażane.😳
UsuńMlask :)
UsuńSzczęśliwi znajdujący radość w gotowaniu :) Nie biorę się. Pozostawiony sam sobie pewnie z głodu bym nie umarł (i nie mam tu na myśli miesiąca z kanapkami), ale do kuchni się nie garnę. Pamiętam jednak kolegę z podstawówki, u którego pasja kulinarna przechodziła pokoleniowo między męskimi członkami rodu. Na jego domówkach nawet majonez kręcony był własnoręcznie przez gospodarza :D
UsuńDomowy majonez, szanuję. W moim domu robilo się go w najgorszym kryzysie, jak nie było kupnego :)
UsuńU mnie też majonez robiony był wyłącznie w kryzysie. Nie pamiętam niestety smaku.:( I obowiązkowo makaron, bo ojciec kupnego nie tolerował.
UsuńOstatnio zatęskniłam za domowym majonezem, albo wyobrażeniem o nim, niestety nie wyszedł smaczny. Może on wcale nie był smaczny, ale był czymś innym, czego nie było na sklepowych półkach. Jak domowa czekolada, czy domowe krówki, ciasteczka z płatków owsianych, kakao, cukier i chyba tłuszczu.
UsuńOtóż to. Ten domowy majonez nigdy nie przypominał kupnego, a był robiony bez sztucznych dodatków. Chyba konsystencja była inna.
UsuńCiasteczka z płatków owsianych do dzisiaj miło wspominam.;)
No i nie zapominajmy, że rządził i rządzi Kielecki :P
UsuńKętrzyński, tylko rzadko można dostać.
UsuńSerio Kielecki? Jak dla mnie za dużo octu.;(
UsuńKętrzyńskiego nie znam, aż sprawdzę.
Walka od zawsze toczyła się między Winiarami, Kieleckim i legendarnym ponoć Kętrzyńskim właśnie. Jako lokalny patriota używam tylko Kieleckiego, choć i smak mi bardziej odpowiada (ta octowość, którą uważa się też za wadę). Natomiast muszę zapolować na ten ostatni, żeby mieć jasność w temacie :)
UsuńKętrzyński to jest taki przysmak, co to go lokalsi trzymają dla siebie. U nas rzadko bywa, a nie wiem, czy dalej na południe w ogóle dociera :(
UsuńWczoraj przeszukałam półki w supermarkecie i faktycznie kętrzyńskiego brak. Przy okazji odkryłam kilka zupełnie nowych, niestety nie zachęcały do degustacji.;(
UsuńChyba w akcję desperacji kupię ten kętrzyński w sieci :)
UsuńAż tak?:))))
UsuńPodziel się wrażeniami z konsumpcji :)
UsuńNie sprawdzę, to nie będę mógł w dyspucie bronić rodzimego wytworu. Mus kupić i z jajeczkiem spożyć. Mój cholesterol już zaciera ręce :P
UsuńDoceniam poświęcenie.;)
Usuń