Czytam
wspomnienia Vedrany Rudan, która opisuje m.in. swoją pracę w branży
turystycznej w Jugosławii w latach 70-tych. Nawyki turystów chyba niewiele się zmieniły od tamtego okresu:
Przedstawiciele dużych agencji turystycznych mieli w hotelach szczególną pozycję, różniliśmy się od zwykłych przewodników. Nie towarzyszyliśmy gościom w czasie wycieczek, czekaliśmy na nich na lotnisku, byliśmy do dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę. Goście byli różni. Anglicy wciąż jeździli poznawać piękno Jugosławii, „moim" Niemcom i Austriakom nie przychodziło to nawet do głowy. Przedstawiciele angielskich firm zarabiali dużo więcej niż my, „Niemcy". W ciągu pierwszego roku zrozumiałam, że nie zarobię dużo. Napoje w hotelu, jedyna rzecz, za którą musieliśmy płacić, były drogie, moi goście przyjeżdżali samochodami, nawet w chwili szaleństwa nie wsiedliby do autokaru, który mógłby ich zawieźć na wycieczkę do Opatii. Pensje dostawaliśmy nieregularnie, trzysta pięćdziesiąt marek miesięcznie. Ale uczyłam się. […]
W następnym roku wróciłam do tego samego hotelu, tyle że dużo mądrzejsza. Wiedziałam już, że moi goście nie chcą poznawać uroków mojego pięknego kraju, więc organizowałam dla nich „fishpikniki". Lokalny rybak kupował gdzieś mrożone makrele i domowe wino, dla dzieci soki, przewoził turystów barką na "jakąś osamotnioną plażę, tam na ruszcie piekł ryby i poił ich kiepskim winem. Przesądzające było to, że w cenę wliczone było picie nieograniczonej ilości wina. Moi goście wracali do hotelu koło szóstej po południu pijani, spieczeni i szczęśliwi. Ja od każdego biletu dostawałam dwadzieścia pięć procent. Zarabiałam nieprawdopodobne pieniądze. Ale to nie wszystko. Kiedy przyjechałam do Rabacu, widziałam, że na ogromnej hotelowej plaży nigdzie nie można wynająć parasola. Cienia nie było. Goście, w większości Anglicy, przylatywali samolotem, więc nie mogli targać ze sobą parasoli. Od hotelu dostałam pozwolenie na zorganizowanie czegoś. Kupiłam sto parasoli, każdy z nich był w płóciennym worku. Nabyłam je w Lendawie w Słowenii, miały sześciomiesięczną gwarancję. Zamówiłam je na początek maja. Na koniec sezonu dwie trzecie parasoli było połamanych. Zwróciłam je do Lendawy i dostałam nowe. Listownie uprzejmie mnie zawiadomili, że więcej nie chcą ze mną współpracować. Nigdy w życiu się tak nie obłowiłam. Za utarg z jednego sezonu mogłam kupić działkę budowlaną w pobliżu Opatii. [...]
Vedrana Rudan, Taniec wokół słońca. Autobiografia, przeł. Marta Dobrowolska-Kierył, Warszawa 2021
Ostatnio byliśmy z Młodszym na spływie kajakowym. O towarzyszącej nam przez pewien czas ekipie dojrzałych (50-60+) i rozochoconych browarkami pań i panów, chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Wierzę, że byliby w stanie sami połamać te parasole. Przed zachodem słońca dnia pierwszego. Wyłącznie używając mocy swego knajackiego języka :P
OdpowiedzUsuńZawsze kiedy spotykam na imprezie taki grupy popijających, zastanawiam się, po co kupowali jakikolwiek wyjazd, skoro mogą napić się na byle działce.;( Może to jeszcze relikt przeszłości (60+)? A jak sobie przypomnę opowieści mamy z zakładowych grzybobrań...;)
UsuńAle zakładowe grzybobrania miały jasny cel (bynajmniej nie zbieranie grzybów) i zazwyczaj odbywały się z dala od ludzkich oczu. Tu natomiast w zasięgu wzroku i, przede wszystkim, słuchu, byli inni uczestnicy ruchu na rzece. Dodatkowo płynąłem z 13latkiem, który takich wiązanek (a usłyszał ich pewnie sporo), nie słyszał jak żyje. Wiem, bo sam nie słyszałem :P
UsuńNiby tak, ale impreza trwała także w drodze na i z grzybobrania, to była wyprawa autokarem. Raz byłam na czymś takim i choć obeszło się bez ekscesów, czułam się nieswojo.
UsuńWspółczuję takiego towarzystwa, sama bym się umęczyła i wstydziła za dorosłych. Od lat zastanawia mnie brak poczucia obciachu u przeklinających w miejscach publicznych - tak, jestem dziadersem.;(
Ech, alkohol i kanikuły. Pół biedy, jak miłośnicy napojów wyskokowych siedzą na 4 literach i konsumują (chociaż i to potrafi być niezwykle uciążliwe dla postronnych, bo na ogół wraz ze wzrostem promili, rośnie też potrzeba głośnego artykułowania fraz). Problem zaczyna się, kiedy włączy się tryb przygody: Nietypowa interwencja TOPR. Pijany turysta na Czerwonych Wierchach.
OdpowiedzUsuńZgadza się, niektórzy odkrywają w sobie wtedy niezwykłą fantazję i/lub odwagę.;( Na to nie ma niestety lekarstwa.;(
UsuńKsiążka może jest pewnego rodzaju pocieszeniem, że nie tylko nasza nacja słynie z przysłowiowych Januszy i Grażynek, co to i hałaśliwi i prymitywni i którym rozumku brakuje, ale i inne mają swoich przedstawicieli. Aniu to nie relikt przeszłości. Pamiętam swój pobyt w jednym z kurortów w Egipcie, dokąd udałam się zobaczyć piramidy, Dolinę Królów, Muzeum Kairskie i parę podobnych reliktów przeszłości. Pierwszego dnia spotkaliśmy 30 latka, który zapytany jak ocenia pobyt w hotelu i wycieczkę, był od tygodnia- stwierdził, jedzenie kiepskie, alkohol słaby, leżaki rano zabierają ruskie, ale w strefie wolnocłowej w Hurgadzie można nabyć tani alkohol. No, a wycieczki- byłeś w Kairze?, w Dolinie Królów?, na safari. No co wy, mam płacić tyle kasy, aby tłuc się osiem czy dwanaście godzin i obejrzeć jakieś ruiny. Nie upadłem na głowę. Ponieważ wcześniej mówił, że jest po raz trzeci zapytaliśmy po co w takim razie tu przylatuje? Bo jest słońce i drinki, choć słabe są do woli. Myśl, że karnet do solarium i kilka skrzynek piwa wyszłoby sporo taniej pozostawiłam dla siebie. Tak więc to chyba nie jest zależne od wieku, a od kultury spędzania wolnego czasu.
OdpowiedzUsuńMasz rację, to zależy od kultury spędzania czasu wolnego. Jedni podróżują dla piramid, inni dla tanich słabych drinków.;( Cóż, kijem wody w Wiśle nie zawrócimy, pozostaje się dziwić. Dopóki tacy turyści nie psują zabawy innym, niech sobie piją piwko. Inna rzecz to niechęć Polaków do zwiedzania, tak słyszałam kiedyś od rezydentów w kurortach. Teraz czekam na koniec wakacji, kiedy nie będzie już tłumów - może uda mi się pojechać nad morze, zanim zaraza znowu uderzy.
Usuń