środa, 28 lipca 2021

Zawsze mieszkałyśmy w zamku

Tytułowy zamek jest po prostu posiadłością gdzieś na peryferiach, ale dla jego mieszkańców zawsze stanowił coś w rodzaju twierdzy. Był doskonałym schronieniem przed bezbarwnymi i nieokrzesanymi mieszkańcami pobliskiego miasteczka, szarego i popadającego w ruinę. Dom zamieszkują lcokolwiek demoniczna Katherine-Ann, jej anielsko cierpliwa i dobra siostra Constance oraz cierpiący na demencję stryj Julian – trójka tyleż osobliwa, co zagadkowa.

W opowieści Katherine-Ann od początku daje się wyczuć napięcie i lęk, wywoływane głównie przez ludzi, zepsutych i złośliwych. Nie wiadomo jednak, na ile są to rojenia narratorki, a na ile prawda, ponieważ skupiona na odczynianiu zaklęć i rzucaniu uroków dziewczynka okazuje się być osiemnastoletnią pannicą. Ta w zasadzie dorosła osóbka o umysłowości dziecka jest zafiksowana na odgradzaniu się od świata zewnętrznego traktowanego jako poważne zagrożenie dla harmonijnego życia całej trójki. Z jednej strony dwie bezbronne młode kobiety ze zniedołężniałym starcem u boku, z drugiej – zło czające się tuż za progiem domu. 

Poczucie dezorientacji i niepokoju u czytelnika stopniowo narasta, aż do mocnego, niejednoznacznego finału. Shirley Jackson świetnie rozgrywa dychotomie damskie-męskie, dziecięce-dorosłe, piękne-brzydkie, przy czym najbardziej interesujące są te pierwsze, na pozór w ogóle bez znaczenia w tej historii. I właśnie na tym polega urok powieści – trzeba poskrobać, pooglądać detale z różnych stron, żeby wydobyć więcej smaczków, a jest ich sporo.

________________________________________________ 
Shirley Jackson, Zawsze mieszkałyśmy w zamku; przeł. Ewa Horodyska, PIW, Warszawa 1998 

 

 

8 komentarzy:

  1. Kiedyś czytałam. W tym wydaniu, które wpadło w moje ręce, narratorka nosiła imię Merricat. Pamiętam, że powieść zaczyna się od wizyty tej dziewczyny w miasteczku i już od pierwszej strony przyciąga uwagę. Autorka (a czytałam też jej „Nawiedzony dom”) jest moim zdaniem mistrzynią w budowaniu napięcia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, narratorka nazywana jest przez bliskich Merricat.;) Opis wyprawy do miasteczka jest kapitalny, zresztą jest tu więcej ciekawych fragmentów np. wizyta sąsiadek. Tak mi się spodobał kunszt autorki, że na pewno sięgnę po inne jej książki.

      Usuń
  2. O, tak się świetnie składa, że mam jedną książkę (książeczkę właściwie) tej pisarki. To "The Missing Girl", którą wydano jako 20. tom serii Penguin Modern. Chociaż "Zawsze mieszkałyśmy w zamku" też mocno kusi, bo poprzez zarys fabuły powieść odrobinę kojarzy mi się z "Jednorożcem" Iris Murdoch.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj się skusić, raczej nie będziesz żałować. "Jednorożca" musiałam odłożyć, bo zmęczył mnie po ok. 60 stronach. Niby świetna sceneria, tajemnica w tle, ale bohaterowie bez wyrazu. Mam nadzieję, że akcja wreszcie ruszy z kopyta.;)

      Usuń
    2. Ha, bohaterowie tacy wręcz murdochowscy, czyli więcej deliberują, dywagują i rozmyślają niż działają. Na mnie proza Murdoch działa kojąco, dlatego regularnie po nią sięgam - to trochę tak jak z Murakamim. W obu przypadkach wiem czego się spodziewać, jakich schematów oczekiwać i to chyba działa uspokajająco na mój mózg, oczywiście przy odpowiednio oszczędnym dawkowaniu :)

      Usuń
    3. Owszem, często deliberują, ale np. w "Dzwonie" czy 'A Severed Head' akcja toczyła się wartko, było wręcz przygodowo.;) Cóż, odczekam chwilę i wrócę do "Jednorożca", mimo wszystko liczę na coś, co mnie porwie.;)

      Usuń
  3. Znam autorkę z zupełnie innej strony ("Życie wśród dzikusów"), ale tak piszesz o jej książce, że chyba kiedyś się skuszę na "Zawsze mieszkałyśmy...".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam ją po rocznej przerwie po raz drugi i wciąż mi się podoba, więc zachęcam. Za "Życiem..." kiedyś się rozejrzę, najpierw poczytam chyba jednak jej opowiadania.

      Usuń